Miasto luster. Justin Cronin

Miasto luster - Justin Cronin


Скачать книгу
Amy wrócił na taras. Carter patrzył na nią znacząco.

      – Wybacz – powiedziała. – Nie chciałam być nieuprzejma.

      – W porządku. Na początku czułem to samo. Trzeba czasu, żeby się przyzwyczaić.

      Wrażenie lata płowiało, niebawem nadejdzie jesień. Z głębi błękitnozielonej wody basenu wynurzy się ciało Rachel Wood. Czasami, zajmując się kwiatami przy bramie, Amy widziała przejeżdżające powoli czarne denali. Za przyciemnionymi szybami poznawała sylwetkę Rachel w stroju tenisowym, patrzącej na dom. Samochód ani razu się nie zatrzymał, a kiedy Amy kiwała do niej ręką, kobieta nigdy nie odwzajemniała tego gestu.

      – Jak myślisz, jak długo będziemy musieli czekać?

      – To zależy od Zera. Prędzej czy później musi odkryć karty. On myśli, że odszedłem wraz z całą resztą.

      Wcześniej Carter wyjaśnił, że chroni ich woda. Umysł Fanninga nie mógł przeniknąć przez jej zimne objęcia. Dopóki będą tu, gdzie są, Fanning ich nie znajdzie.

      – Ale przyjdzie – powiedziała Amy.

      Carter pokiwał głową.

      – Długo czekał na właściwy moment. Ale chce dopiąć swego. Chciał tego od początku. Położyć wszystkiemu kres.

      Zrywał się wiatr – jesienny wiatr, wilgotny i zimny. Chmury płynęły, przygaszając światło. Była to pora dnia, kiedy zawsze zapada względna cisza.

      – Niezła z nas parka, prawda?

      – Owszem, panno Amy.

      – Zastanawiałam się, czy mógłbyś darować sobie tę „pannę”. Powinnam to powiedzieć dawno temu.

      – Mówię tak tylko na znak szacunku. Ale jeśli chcesz, z przyjemnością przestanę.

      Liście spływały w spiralach. Podrywane przez wiatr, trzepotały jak szkielety dłoni na trawniku, na werandzie, nad basenem. Amy pomyślała o Peterze; tak bardzo za nim tęskniła. Gdziekolwiek teraz był, miała nadzieję, że znajdzie szczęście. Taką zapłaciła cenę. Wyrzekła się go.

      Wypiła ostatni łyk herbaty, żeby usunąć z ust smak krwi, i wciągnęła rękawice.

      – Gotów?

      – Masz rację. – Carter nałożył kapelusz. – Zabierzmy się za te liście.

      8

      – Michael!

      Siostra podbiegła i zamknęła go w uścisku, aż zachrzęściły mu żebra.

      – Łał! Ja też się cieszę, że cię widzę.

      Patrzyła na nich siedząca za biurkiem pielęgniarka, ale Sara nie mogła się pohamować.

      – Nie wierzę – powiedziała. – Co tu robisz? – Odsunęła się i zmierzyła go matczynym wzrokiem. Z jednej strony czuł się zakłopotany, a z drugiej byłby zawiedziony, gdyby tego nie zrobiła. – Boże, jakiś ty chudy. Od kiedy tu jesteś? Kate będzie zachwycona. – Zerknęła na pielęgniarkę, starszą kobietę w wygotowanym fartuchu. – Wendy, to mój brat, Michael.

      – Ten z żaglówki?

      Michael się roześmiał.

      – To ja.

      – Proszę, powiedz mi, że zostajesz – powiedziała Sara.

      – Tylko na parę dni.

      Pokręciła głową i westchnęła.

      – Pewnie muszę brać, co mi dają. – Trzymała go za ramię, jakby lada chwila mógł odpłynąć. – Kończę dyżur za godzinę. Nigdzie nie odchodź, dobrze? Znam cię, Michael. Mówię poważnie.

▪ ▪ ▪

      Zaczekał na nią i razem poszli do mieszkania. Dziwnie było wrócić na suchy ląd, czuć ten niepokojący bezruch pod nogami. Po trzech latach spędzonych głównie w samotności hałas ludzi stłoczonych w zamkniętej przestrzeni Michael odbierał jak coś, co drapało mu skórę. Nie szczędził starań, żeby ukryć zdenerwowanie, wierząc, że przejdzie, chociaż jednocześnie zastanawiał się, czy czas spędzany na morzu nie spowodował fundamentalnej zmiany w jego charakterze, która powstrzymywała go przed ponownym zamieszkaniem wśród ludzi.

      Kate bardzo się zmieniła, co mu uświadomiło, jak długo jej nie widział, i to spostrzeżenie zbudziło w nim poczucie winy. Już nie była dzieckiem, nawet jej dziecinne kędziorki się wyprostowały. Grali w monopol z Hollisem, podczas gdy Sara szykowała kolację. Po kolacji Michael poszedł do Kate, żeby opowiedzieć jej bajkę. W zasadzie nie była to bajka, bo siostrzenica poprosiła o coś z prawdziwego życia, opowieść o jego przygodach na morzu.

      Wybrał tę o wielorybie. Zdarzyło się to jakieś pół roku temu, daleko na Zatoce Meksykańskiej. Była późna noc, spokojna woda połyskiwała w blasku księżyca w pełni, gdy nagle łódź zaczęła się wznosić, jakby całe morze się podnosiło. Przy lewej burcie wyłonił się ciemny garb. Michael z początku nie wiedział, co to takiego. Czytał o wielorybach, ale nigdy żadnego nie widział; miał mętne pojęcie o rozmiarach tych stworzeń i w gruncie rzeczy nawet nie wierzył w ich istnienie. Czy może żyć coś tak ogromnego? Gdy wieloryb powoli wypływał na powierzchnię, z czubka jego głowy trysnęła fontanna wody. Stworzenie leniwie przewaliło się na falach, wznosząc masywną płetwę i pokazując porośnięty pąklami lśniący, czarny bok. Michael był zbyt zdumiony, żeby się bać, i dopiero później przyszło mu na myśl, że stwór jednym machnięciem ogona mógł zgruchotać łódź.

      Kate wlepiała w niego szeroko otwarte oczy.

      – Co się stało?

      Cóż, podjął, to była dziwna sprawa. Spodziewał się, że wieloryb odpłynie, ale nie odpłynął. Przez prawie godzinę towarzyszył Nautilusowi. Od czasu do czasu chował ogromną głowę pod powierzchnię i po długiej chwili wynurzał ją z kolejnym gejzerem z nozdrza, jakby kichał. Gdy księżyc zachodził, zszedł pod wodę i długo się nie pojawiał. Michael czekał. Czyżby w końcu stworzenie odpłynęło? Po kilku minutach zaczął się odprężać. I nagle w eksplozji wody kolos wystrzelił w górę na prawo od dziobu, wysoko wznosząc masywne cielsko. Było to, powiedział, jak patrzenie na miasto, które rośnie ku niebu. Widzisz, co potrafię? Nie próbuj ze mną zadzierać, bratku. Stworzenie runęło z drugą detonacją wody, która uderzyła w burtę i zlała go od góry do dołu. Więcej go nie zobaczył.

      Kate się uśmiechała.

      – Rozumiem. Spłatał ci figla.

      Michael się roześmiał.

      – Przypuszczam, że tak było.

      Pocałował dziewczynkę na dobranoc i wrócił do pokoju, gdzie Hollis i Sara zbierali ostatnie naczynia. Wyłączono prąd na noc i na stole mrugały dwie świeczki, wydzielające smużki tłustego dymu.

      – Cudowny z niej dzieciak.

      – To zasługa Hollisa – przyznała siostra Michaela. – Jestem tak zajęta w szpitalu, że czasami mam wrażenie, że wcale jej nie widuję.

      Hollis wyszczerzył zęby.

      – Święte słowa.

      – Mam nadzieję, że mata na podłodze wystarczy – powiedziała Sara. – Gdybym wiedziała, że się zjawisz, załatwiłabym łóżko ze szpitala.

      – Żartujesz? Zwykle śpię na siedząco. Nie jestem nawet pewien, czy jeszcze w ogóle sypiam.

      Sara przecierała ścierką kuchenkę. Robiła to trochę zbyt agresywnie – Michael wyczuwał jej frustrację. Wracali do starej rozmowy.

      – Słuchaj,


Скачать книгу