Miasto luster. Justin Cronin
zajął Peter. Przystał na walkę z w pełni rozwiniętym drakiem, żeby Tifty zgodził się eskortować ich do Iowa.
– W tamtym czasie uważałem, że podjąłem właściwą decyzję.
Sanchez się uśmiechnęła.
– Właśnie o to mi chodzi. Jest pan człowiekiem, który robi dokładnie to co trzeba. Co do Dunka Withersa, nie jest on w połowie tak bystry jak Tifty Lamont, i szczerze nad tym ubolewam. Nasz układ z Lamontem był prosty. Ten człowiek miał dostęp do sprzętu wojskowego zachowanego w idealnym stanie. Od lat nie widzieliśmy takiego uzbrojenia. Bez niego nie moglibyśmy wyposażyć armii. Powiedzieliśmy mu krótko: trzymaj w ryzach najgorszych bandziorów, dostarczaj nam broń i amunicję, a będziesz mógł się zajmować swoimi sprawami. Uznał propozycję za sensowną, ale wątpię, czy Dunk Withers zrobi to samo. Ten człowiek jest niesłychanym oportunistą i w dodatku ma podły charakter.
– Dlaczego go nie przymkniecie?
Sanchez wzruszyła ramionami.
– Możemy to zrobić, i niewykluczone, że do tego dojdzie. Generał Apgar uważa, że powinniśmy zgarnąć szefostwo bandy, przejąć bunkier i szulernie i skończyć z tym raz na zawsze. Tylko że wtedy ktoś inny błyskawicznie wślizgnie się na ich miejsce i wrócimy do punktu wyjścia. To kwestia popytu i podaży. Popyt jest. Kto zapewni podaż? Stoliki do gry, samogon, prostytutki? Ten proceder mi się nie podoba, ale wolę mieć do czynienia ze znanym złem, a w tym momencie reprezentuje je Dunk Withers.
– Więc chce pani, żebym z nim pogadał.
– Tak, w swoim czasie. Kontrolowanie gangu jest ważne, podobnie jak zapewnienie współpracy wojska i cywilów podczas okresu przejściowego. Jest pan jedynym człowiekiem, który ma wysokie notowania u wszystkich tych grup. Do licha, prawdopodobnie mógłby pan zająć moje stanowisko, gdyby pan tylko chciał, choć nie życzę tego największemu wrogowi.
Peter miał niepokojące wrażenie, że już się zgodził coś zrobić. Spojrzał na Apgara, którego twarz mówiła: „Wierz mi, sam przez to przechodziłem”.
– Czego właściwie pani ode mnie chce?
– Na razie chciałabym pana mianować specjalnym doradcą. Pośrednikiem, jeśli pan woli, między trzema wspomnianymi stronami. Później możemy wymyślić bardziej konkretną nazwę stanowiska. Ale chcę mieć pana na czele, tak by wszyscy pana widzieli. Pański głos powinien być pierwszym, który ludzie usłyszą. I obiecuję, że codziennie będzie pan w domu na kolacji z bratankiem.
Pokusa była realna: koniec wymachiwania młotkiem w żarze lejącym się z nieba. Ale Peter był zmęczony. Opuściła go podstawowa energia. Dość zrobił i teraz chciał wieść spokojne, nieskomplikowane życie. Odprowadzać Caleba do szkoły i spędzać dzień na uczciwej pracy, kłaść chłopca do łóżka i przenosić się na osiem słodkich godzin w zupełnie inne miejsce – jedyne, gdzie był naprawdę szczęśliwy.
– Nie.
Sanchez, nieprzywykła do tak zwięzłej odmowy, drgnęła.
– Nie?
– Nie. To moja odpowiedź.
– Pewnie mogłabym powiedzieć coś, co skłoniłoby pana do zmiany zdania.
– To mi schlebia, ale tym problemem musi się zająć ktoś inny. Przykro mi.
Sanchez nie wydawała się zła, była po prostu zaintrygowana.
– Rozumiem. – Uśmiechnęła się rozbrajająco. – Cóż, musiałam spytać.
Wstała, a za nią wszyscy inni. Teraz z kolei Peter był zaskoczony. Nie spodziewał się, że prezydent złoży broń bez walki. Przy drzwiach podała mu rękę na pożegnanie.
– Dziękuję za poświęcenie czasu na spotkanie ze mną, Peter. Propozycja jest nadal aktualna, i mam nadzieję, że rozważy ją pan ponownie. Może pan zrobić wiele dobrego. Obieca mi pan, że nad tym pomyśli?
Uznał, że wyrażenie zgody nie zaszkodzi.
– Dobrze.
– Generał Apgar odprowadzi pana do wyjścia.
Więc na tym koniec. Peter czuł lekkie zdumienie i jak zawsze wtedy, gdy klamka zapadła, zachodził w głowę, czy powziął właściwą decyzję.
– Peter, jeszcze jedno – odezwała się Sanchez.
Odwrócił się na progu. Kobieta już siedziała za biurkiem.
– Ile lat ma pański bratanek?
Pytanie wydawało się nieszkodliwe.
– Dziesięć.
– Ma na imię Caleb, prawda?
Peter przytaknął.
– Cudowny wiek. Ma całe życie przed sobą. Gdy się nad tym zastanowić, tak naprawdę pracujemy dla dzieci, prawda? Nas dawno nie będzie, ale nasze decyzje podjęte w ciągu kilku przyszłych miesięcy przesądzą, w jakim świecie przyjdzie im żyć. – Uśmiechnęła się. – Tak. To daje do myślenia, panie Jaxon. Dziękuję za przybycie.
Wyszedł za generałem Apgarem z gabinetu. W połowie korytarza usłyszał, że mężczyzna chichocze pod nosem.
– Dobra jest, prawda?
– Tak – mruknął Peter. – Jest dobra.
10
Michael miał w torbie trzy rzeczy. Pierwszą była gazeta. Drugą – list.
Znalazł go w kieszeni na piersi kapitańskiego munduru. Koperta nie była zaadresowana, mężczyzna nie zamierzał go wysłać. List, na niecałą stronę, był napisany po angielsku.
Mój drogi synu
Wiem, że Ty i ja nie poznamy się w tym życiu. Kończy nam się paliwo, przepadła nasza ostatnia nadzieja na dotarcie do schronienia. Wczoraj w nocy załoga i pasażerowie przeprowadzili głosowanie. Wynik był jednomyślny. Śmierć z odwodnienia jest losem, jakiego nikt nie pragnie. Dzisiejszy wieczór będzie naszym ostatnim na ziemi. Będziemy dryfować w stalowym grobowcu, dopóki czas albo wszechmogący Bóg nie postanowi posłać nas na dno.
Oczywiście nie liczę na to, że dotrą do Ciebie te ostatnie słowa. Mogę się tylko modlić, że Ty i Twoja matka zostaliście oszczędzeni i jakoś przetrwaliście. Co czeka mnie teraz? Święty Koran mówi: „Do Allaha należy wiedza o nieprzewidywalnym w niebie i na ziemi; i sprawa nadejścia obiecanej Godziny jest już bliska, nie, jest znacznie bliższa. Zaiste, Allah ma pełną władzę nad wszystkimi rzeczami” 2 . Z całą pewnością należymy do Niego i do Niego wrócimy. Na przekór wszystkiemu, co się stało, wierzę, że moja nieśmiertelna dusza spocznie w Jego rękach i że kiedy w końcu się spotkamy, obaj będziemy w raju.
Poświęcam Ci ostatnie myśli w życiu. Baraka Allahu fika.
Michael dumał nad tymi słowami, gdy szedł ulicami dzielnicy H-town. Przywykł do scen spustoszenia i zniszczeń, przemierzał zrujnowane miasta, gdzie widział tysiące szkieletów, ale nigdy wcześniej zmarli nie przemówili do niego tak bezpośrednio. W kwaterze kapitana znalazł paszport. Nazywał się Nabil Haddad. Urodził się w Holandii, w mieście zwanym Utrecht w roku 1971. Michael nie znalazł w kabinie niczego, co potwierdziłoby istnienie chłopca – ani zdjęć, ani innych listów. Wpisaną do paszportu osobą, z którą należało się skontaktować w nagłym wypadku, była niejaka Astrid Keeble, z londyńskim adresem. Może była matką chłopca. Zastanawiał się, co takiego zaszło pomiędzy tą trójką, że kapitan nigdy nie widział swojego syna. Może matka nie chciała na to pozwolić; może
2
Święty Koran, Islam International Publications 1990.