Miasto luster. Justin Cronin
pani doktor.
Niezależnie od tego, dokąd udali się Jiménezowie, Sara wiedziała, że biuro ewidencji ich wytropi i nie zajmie to wiele czasu. W Kerrville było niewiele kryjówek.
Starała się o tym nie myśleć. Zrobiła co w swojej mocy, żeby pomóc tym ludziom, a ciąg dalszy już nie zależał od niej. Siostra Peg powiedziała prawdę. Sara miała pracę, ważną pracę, i była dobra w tym, co robiła. To miało największe znaczenie.
Zbudziła się w środku nocy z wrażeniem, że coś ważnego wyrwało ją ze snu. Śniła i miała pewność, że Kate była w tym śnie, chociaż nie jako główna postać, bardziej jako obserwator, niemal sędzia. Wstała, żeby do niej zajrzeć. Usiadła na brzegu łóżka i patrzyła, jak przenika ją noc. Dziewczynka spała głęboko z lekko rozchylonymi ustami; jej pierś wznosiła się i opadała w długich, miarowych oddechach, przesycających powietrze jej charakterystycznym zapachem. W Ojczyźnie, zanim ją odnalazła, właśnie ten zapach dawał jej siłę do walki o przetrwanie. W kopercie ukrytej na pryczy trzymała niemowlęcy loczek, który co noc wyjmowała i przytulała do twarzy. Wiedziała, że to forma modlitwy; nie o to, żeby Kate żyła – ponieważ Sara była absolutnie przekonana, że córka nie żyje – ale żeby tam, dokądkolwiek poszedł jej duch, czuła się jak w domu.
– Wszystko w porządku?
Hollis stał za nią. Kate się poruszyła, przewróciła na bok i znowu zapadła cisza.
– Wracaj do łóżka – szepnął.
– Zdążę się wyspać. Idę na drugą zmianę.
Nie odezwał się więcej.
– W porządku – ustąpiła.
Nie zmrużyła oka do samego świtu. Rankiem Hollis kazał jej zostać w łóżku, ale nie posłuchała. Wiedząc, że wróci ze szpitala dopiero po kolacji, chciała odprowadzić Kate do szkoły. Czuła się na wpół pijana ze zmęczenia, ale o dziwo nie mąciło to jej umysłu, przeciwnie – wydawał się bardzo jasny. Przed drzwiami szkoły mocno przytuliła córkę. Pomyślała, że jeszcze niedawno musiała przyklęknąć, żeby to zrobić, a teraz czubek głowy Kate sięgał do jej piersi.
– Mamo?
Sara przez długi czas trzymała ją w objęciach.
– Wybacz. – Puściła córkę. Patrząc na mijające je dzieci, zrozumiała, co czuje. Była szczęśliwa; kamień spadł jej z serca. – Idź, skarbie. Do zobaczenia wieczorem.
Urząd otwierano o dziewiątej. Sara usiadła na schodach w cętkowanym cieniu dębu o wiecznie zielonych liściach. Był przyjemny letni poranek, ludzie przechodzili, zajęci swoimi sprawami. Jak szybko może zmienić się życie, pomyślała.
Kiedy urzędniczka otworzyła drzwi, Sara wstała i weszła za nią do środka. Starsza kobieta miała miłą ogorzałą twarz i rząd jasnych sztucznych zębów. Nie śpiesząc się, zajęła miejsce za kontuarem, po czym spojrzała w stronę Sary, udając, że widzi ją po raz pierwszy.
– W czym mogę pomóc?
– Chcę przekazać prawo urodzenia.
Urzędniczka zwilżyła śliną czubki palców, wyjęła formularz z przegródki, położyła go na blacie i zanurzyła pióro w kałamarzu.
– Czyje?
– Moje.
Kobieta zawiesiła pióro nad papierem. Uniosła głowę z wyrazem zatroskania na twarzy.
– Jest pani młoda, skarbie. Na pewno chce pani tego?
– Proszę, czy możemy to po prostu zrobić?
Potem Sara wysłała formularz do biura ewidencji z dołączoną adnotacją Przepraszam! Jednak znalazłam to u siebie! i poszła do szpitala. Dzień minął szybko. Hollis jeszcze nie spał, gdy wróciła do domu. Zaczekała, aż znajdą się w łóżku, i dopiero wtedy powiedziała:
– Chcę mieć drugie dziecko.
Podniósł się na łokciu i obrócił w jej stronę.
– Saro, już to przerabialiśmy. Przecież wiesz, że nie możemy.
Obdarzyła go długim, czułym pocałunkiem, po czym odsunęła się, żeby spojrzeć mu w oczy.
– Szczerze mówiąc, to niezupełnie prawda.
12
Wystarczyło dziesięć ruchów, żeby Caleb zapędził go w kozi róg. Zmyłka wieżą, okrutne poświęcenie skoczka… i Petera zalały siły wroga.
– Do licha, jak ci się to udało?
Peter naprawdę nie miał nic przeciwko, chociaż byłoby miło wygrać raz na jakiś czas. Ostatnim razem, gdy udało mu się pokonać Caleba, chłopiec był paskudnie przeziębiony i zdrzemnął się w połowie partii. I nawet wtedy zwycięstwo przyszło Peterowi z trudem.
– To łatwe. Myślisz, że jestem w defensywie, ale wcale tak nie jest.
– Zastawiasz pułapkę.
Chłopiec wzruszył ramionami.
– To jak pułapka w twojej głowie. Sprawiam, że widzisz grę w taki sposób, w jaki ja chcę, żebyś ją widział. – Rozstawiał piony i figury; jedno zwycięstwo to za mało na wieczór. – Czego chciał ten żołnierz?
Caleb miał zwyczaj zmieniać temat tak nagle, że czasami Peter miał kłopoty, żeby za nim nadążyć.
– Chodziło o pracę.
– Jaką?
– Szczerze mówiąc, nie do końca wiem jaką. – Peter wzruszył ramionami i spojrzał na szachownicę. – Mniejsza z tym. Spokojna głowa, nigdzie się nie wybieram. – Leniwie przesuwali piony.
– Wiesz, nadal chcę zostać żołnierzem – odezwał się nagle chłopiec. – Jak ty.
Od czasu do czasu poruszał ten temat. Peter miał mieszane uczucia. Z jednej strony ojcowska troska kazała mu trzymać Caleba jak najdalej od wszelkich niebezpieczeństw. Z drugiej – jego podejście mu schlebiało. Chłopiec chciał pójść w jego ślady, okazywał zainteresowanie takim życiem, jakie sam wybrał dla siebie.
– Tak, byłbyś w tym dobry.
– Brakuje ci tego?
– Czasami. Lubiłem moich ludzi, miałem dobrych przyjaciół. Ale wolę być tutaj z tobą. Poza tym wygląda na to, że tamte dni się skończyły. Komu potrzebne wojsko, skoro nie ma z kim walczyć?
– Wszystko inne wydaje się nudne.
– Wierz mi, nuda jest niedoceniana.
Przez jakiś czas grali w milczeniu.
– Ktoś o ciebie pytał – rzucił w końcu Caleb. – Chłopak w szkole.
– Co to było za pytanie?
Caleb zmrużył oczy, spojrzał na szachownicę, sięgnął po gońca, zmienił zamiar i przesunął królową o jedno pole do przodu.
– Jak to jest mieć takiego tatę. Sporo o tobie wiedział.
– Co to za dzieciak?
– Ma na imię Julio.
Nie był to żaden z kolegów Caleba.
– Co mu powiedziałeś?
– Że przez cały dzień pracujesz na dachach.
Peter choć raz zremisował. Położył chłopca do łóżka i nalał sobie drinka z butelki od Hollisa. Słowa chłopca trochę go zabolały. Propozycja Sanchez naprawdę go nie kusiła, ale cała sprawa zostawiła