Wieczny odpoczynek. Aleksandra Marinina
oczekiwaniom Nastii dziwactwa Diużyna nie wyprowadzały jej z równowagi. Mimo że było ich sporo, Paweł zjednał ją swoją otwartością i pogodą ducha. Poza tym bardzo się zdziwiła, gdy wsłuchała się w swój wewnętrzny głos i nagle stwierdziła, że podświadomie próbuje przypomnieć sobie wszystko, co kiedykolwiek słyszała albo czytała o biopolach i o ludziach, którzy byli na nie szczególnie wrażliwi. Nie miała, rzecz jasna, żadnej usystematyzowanej wiedzy, bo nigdy nie interesowała się tym problemem, ale z zakamarków pamięci co rusz wyłaniały się biopatogenne strefy i pasma, które „stanowią przejaw jedynej substancji tworzącej cały wszechświat”. Udało jej się nawet przypomnieć sobie, wprawdzie nie bez trudu, tytuł książki, która o tym traktowała: Kosmos i zdrowie. Trafiła na nią przypadkiem i przez jakieś czterdzieści minut bezmyślnie kartkowała, czekając na kogoś. Było tam i o wskaźnikach w kształcie litery L, i o siatkach pasm Carry’ego, i o wielu innych rzeczach, które w tamtej chwili wydały jej się niepotrzebne, nieciekawe i bezpodstawne. Jednakże teraz, obserwując Pawła, coraz częściej skłaniała się ku myśli, że każdy, kto zajmuje się tym problemem, nie może być ostatnim kretynem, więc jeśli jej, zatwardziałej materialistce, owa nauka wydaje się szarlatanerią, to może chodzi nie o naukę, do której nie ma przekonania, tylko o nią samą, jej niewiedzę i ograniczone horyzonty?
Już w dzieciństwie (pod wpływem mamy i ojczyma, rzecz jasna) Nastia dobrze przyswoiła sobie prostą prawdę: Jeśli czegoś nie wiesz, to wcale nie oznacza, że tego nie ma i że to niemożliwe. Dlatego zawsze ogarniał ją śmiech, a niekiedy czuła nawet odrazę, gdy słyszała: „To niemożliwe. Nic mi o tym nie wiadomo”.
Podobne argumenty wydawały jej się bliskie Czechowowskiemu „to niemożliwe, nikt tego nigdy nie widział”. Dobrze pamiętała pogardliwe zdziwienie śledczego, któremu przekazała materiały dotyczące grupy Saulaka. Saulak i jego ludzie wykorzystywali metody programowania neurolingwistycznego, wykonując polecenia wysoko postawionych urzędników, którzy pragnęli pozbyć się politycznych konkurentów. Śledczy nigdy nie słyszał o tej metodzie i uznał materiały Nastii za kompletną bzdurę, o czym nie omieszkał jej powiadomić. Gdy jednak wybuchł skandal z lekarzem z Nowosybirska, który też wykorzystywał tę metodę w bardzo brzydkich celach, Prokuratura Generalna włączyła nieufnego śledczego w skład zespołu zajmującego się tą sprawą. Nastia do tej pory nie potrafiła opanować śmiechu na myśl o nietęgiej minie, która musiała pojawić się na jego surowej twarzy. Ona też, zanim spotkała Saulaka, nie słyszała o programowaniu neurolingwistycznym. No i co z tego? Zwróciła się do specjalistów i wszystkiego się dowiedziała. Okazało się, że ów problem jest analizowany nawet w instytucie naukowo-badawczym MWD Rosji. A zatem żadnej pseudonaukowej fantastyki.
Dlatego z absolutnym spokojem potraktowała nieprzezwyciężony pociąg Pawła Michajłowicza Diużyna do stref biopatogennych, mówiąc sobie, że brak wiedzy to nie argument. Powód jej dobrego nastroju był zupełnie inny, mimo że pierwszy impuls dał oczywiście Paweł. Do Nastii dotarła prawda, która była tak oczywista, że aż wstyd przyznać. Bo wszyscy ją znają. Ale znają obiektywnie, jak gdyby z boku, w oderwaniu, nie posługując się nią i sobie jej nie uświadamiając. Tymczasem ona rzeczywiście okazała się niesłychanie prosta: ludzie bywają różni. I chociaż raczej trudno znaleźć kogoś, kto by to podważył, na świecie jest bardzo mało ludzi, którzy kierują się ową prawdą. Tak się jakoś składa, że wszyscy się z nią zgadzają, ale prawie nikt jej nie stosuje. A przecież jeśli dopuścić do siebie tę prostą myśl i uczynić ją częścią swojego światopoglądu, odbiór otaczającej rzeczywistości natychmiast się zmienia. Wiele rzeczy staje się nie tylko jasne i klarowne, ale też śmieszne. Właśnie ta śmieszna strona bawiła Anastazję Kamieńską i dlatego nie opuszczał jej radosny nastrój.
Wbrew obawom Paweł Diużyn okazał się osobą zdolną i chociaż sam nie wysuwał żadnych oryginalnych pomysłów, rozumiał to, co mu Nastia tłumaczyła. Chwytał wszystko od razu, w pół słowa, więc praca z nim stanowiła przyjemność. Jak zwykle bywa, prywatne zadanie polegające na tym, żeby się dowiedzieć, czy syn generała Zatocznego nie znalazł się w sferze zainteresowania przestępców, szybko przerodziło się w obszerny program badania „czystości” milicyjnych uczelni w Moskwie. Uczelnie zaś były trzy, nie licząc akademii. Tak więc praca okazała się wytężona i żmudna. Z jednej strony studenci. Kim są ich rodzice i krewni, kto ich skierował na uczelnię, jakie są wyniki testów psychologicznych, a jeśli wyniki były niezadowalające, a delikwent dalej studiował… I tak dalej. Z drugiej strony wykładowcy. No i jeszcze działalność finansowo-gospodarcza uczelni. Ze szczególnym uwzględnieniem środków pozabudżetowych. Skąd się biorą, kim są sponsorzy. Gdzie są robione zakupy dla stołówki, gdzie nabywany jest sprzęt do pracowni komputerowych, a także środki techniczne. Kierunków nie brakowało, dlatego Nastia i dzielny kapitan nie mogli wszystkiemu podołać. Ale to przecież nie było ich zadanie. Oni mają stworzyć rozbudowany program, jego wdrożeniem zajmą się inni funkcjonariusze. Nastia i Paweł będą musieli podsumować i przeanalizować wyniki ich pracy.
– Co to takiego? – zapytał Paweł, przyglądając się, jak Nastia pisze na komputerze tekst przypominający ankietę.
– Materiał pomocniczy dla zbierających informacje – wyjaśniła cierpliwie. – Żeby nie musieli zapamiętywać wszystkich pytań, na które chcemy otrzymać odpowiedzi. Zamiast tego wypełnią ankietę podczas analizy akt osobowych studentów. To nam ułatwi pracę. Wprowadzimy dane do komputera, potem on wszystko policzy i dostaniemy poglądowy materiał.
– Mogę zerknąć?
Nastia wróciła na początek dokumentu i się odsunęła, pozwalając Diużynowi rzucić okiem na ekran. Paweł szybko przebiegł wzrokiem kolejne punkty, sięgnął po myszkę i ustawił kursor przy jednej z cyfr.
– Tutaj dodałbym prawne podstawy funkcjonowania spółki. Ważna jest przecież nie tylko nazwa instytucji, w której pracują rodzice studentów, ale też skąd się wzięła. Różne połączenia, podziały, zmiany nazw, spółki córki.
– Słusznie. – Nastia kiwnęła głową. – To logiczne. Jeszcze jakieś pomysły?
– Pomysłów brak, są tylko pytania.
– No to pytaj.
Paweł zadawał pytania, a Nastia odpowiadała na nie wyczerpująco, nie irytując się, bo wiedziała, że powinna go uczyć. Każdy nauczyciel życzyłby sobie takich uczniów jak Diużyn, Nastia nie powinna narzekać, bo Paweł ma poukładane w głowie, a na dodatek interesuje go to, co do niej trafia. Gdyby tylko nie te jego dziwactwa…
Za każdym razem w tym miejscu Nastia uśmiechała się i udzielała sobie reprymendy. Co ją obchodzą jego dziwactwa? Przeszkadzają w pracy? Nie. Nie pasują do rangi oficera? Też nie. To nie do wiary, jak mocno zakorzenione są stereotypy: oficer milicji powinien być wzorem normalności. Kto ją wymyślił, tę sławetną normalność? Norma to najbardziej powszechna cecha, a tego, co jest mniej powszechne, nie uważa się za normę. Kto jednak powiedział, że coś, co nie mieści się w normie, jest złe? Dla osób z jasnymi włosami normą powinny być niebieskie albo szare oczy. Zielone albo piwne występują rzadziej, ale czy można powiedzieć, że piwnooka blondynka nie jest ładna? Praktyka dowodzi, że blondynki z piwnymi oczami uważane są za atrakcyjniejsze i cieszą się większym powodzeniem u mężczyzn. No i proszę, czym skutkuje brak normy.
Tymczasem Paweł za każdym razem w tym samym miejscu pytał z niepokojem:
– Czemu się śmiejesz? Mówię głupstwa, tak? Robię z siebie durnia?
– Ależ skąd, Pasza – zapewniała pośpiesznie. – Uśmiecham się do swoich myśli. Humor mi dopisuje.
Korotkow przesłuchał Niemczinowa krótko po zabójstwie Saszy Barsukowa, ale głęboko nie drążył.