Białe róże z Petersburga. Joanna Jax

Białe róże z Petersburga - Joanna Jax


Скачать книгу
Jakże mogłabym zapomnieć? Pamiętam, doskonale pamiętam każdy raz, który wymierzył mamie, mnie i Miszy. Może więc pan przekazać Siergiejowi Woroninowi, że jak najbardziej nigdy go nie zapomnę – syknęła Lena.

      Później grzecznie, ale zdecydowanie powiedziała, że właśnie przygotowuje duże zamówienie i nie ma teraz czasu, by prowadzić konwersacje. Nie była to prawda, swoje zajęcia już dawno skończyła, ale nie miała zamiaru ciągnąć tematu ojca. Gdyby mu naprawdę na nich zależało, przestałby pić, a potem przyszedł do kwiaciarni i żebrał o wybaczenie.

      Skończyła właśnie pomagać Miszy w arytmetyce, gdy do ich pokoju wsunął głowę Dwerkin.

      – Idę do siebie. Jutro trzeba zawieźć kwiaty do domu Golicynów na Jekatierinowski Prospekt. To niedaleko pałacu Jusupowa. Dzisiaj przysłano nowe zamówienie, zapewne na konto przyszłego zięcia – powiedział Dwerkin i chwilę potem Lena usłyszała szczęk zamykanych drzwi frontowych.

***

      Lena ostatnio często przemierzała ulice, gdzie stały pałace i domy najbogatszych arystokratów Petersburga. Już nie czuła się tak onieśmielona, jak kiedyś, gdy konnym planwagenem jechała w samo serce tego miasta. Tym bardziej że teraz miała na głowie nowy kapelusik. Mężczyźni przechadzający się ulicami często na nią zerkali, ale być może dlatego, że powożąca konnym zaprzęgiem kobieta stanowiła dość osobliwy widok. Mimo iż kwiaty dostarczała klientom dziesiątki razy, a ostatnio również układała je w wazonach, opanowując tę sztukę w stopniu bardzo dobrym, tego dnia pragnęła, by Andriej Dwerkin wyręczył ją w tym zajęciu. Zapewne zgodziłby się, gdyby podała mu jakiś dobry powód, ale obawiała się, że znowu będzie ją podejrzewał o to, że zakochała się w Aleksandrze Fiodorowiczu i nie chce jechać do domu Anny Pawłowny, by nie czuć bólu z powodu ich rychłego ślubu.

      Jak zwykle od razu przekazała kamerdynerowi bukiet z bilecikiem dla Anny, a potem weszła do pokoju kredensowego, gdzie już czekały na nią rzędy rozmaitych wielkości i kształtów wazonów. Zganiła siebie za to głupie zdenerwowanie wizytą w tym domu, bo przecież nie wchodziła na pokoje i nie miała szansy natknąć się na Annę Pawłownę. Uspokoiła myśli i zabrała się za swoją pracę, która potrwała dwie godziny.

      Wyjeżdżała z bramy, gdy zobaczyła smukłą kobietę o rumianej twarzy, wsiadającą do powozu. Nie wiedziała, która to z sióstr Golicyn wybiera się na przejażdżkę, bo nie miała okazji poznać żadnej z nich, gdy nagle z okna wychyliła się głowa dziewczyny w upiętej z warkocza koronie, która krzyknęła:

      – Anno, poczekaj, pojadę z tobą do modystki!

      A zatem właśnie spotkała przyszłą żonę swojego anioła i najcudowniejszego mężczyzny, jakiego poznała w życiu, Aleksandra Fiodorowicza Oboleńskiego. Zatrzymała się jeszcze obok powozu Anny Pawłowny i pod pretekstem zamykania drzwiczek od furgonu przyjrzała się ukradkiem kobiecie, której tak bardzo zazdrościła. Miała piękną, nieco zbyt mocno rumianą twarz i sprawiała wrażenie wyniosłej, ale Lena doszła do wniosku, że będzie doskonale pasowała do Aleksandra. Westchnęła głośno i ruszyła przed siebie.

      Na Greczeskim Prospekcie musiała się zatrzymać na dłużej, by dostarczyć do jednej z kamienic bukiet storczyków. Już miała ruszyć sprzed kamienicy klienta, gdy nagle ktoś usiadł obok niej na koźle. Przestraszona, odwróciła głowę, sądząc, że stanie się niebawem ofiarą napadu, gdy ujrzała lodowate błękitne oczy Kamieńskiego. Zapewne gdyby nie one, nie rozpoznałaby w tym brodatym mężczyźnie w stroju kaznodziei słynnego robotniczego buntownika.

      – Ruszaj! – syknął.

      Bez szemrania zrobiła, co jej kazał, pomna słów Aleksandra, że ma do czynienia nie tylko z bolszewikiem, ale także z mordercą, chociaż nie wiedziała, kogo ów człowiek zabił i dlaczego.

      – Przestraszył mnie pan – powiedziała ze złością w głosie, gdy nieco ochłonęła.

      – Przepraszam, nie miałem takiego zamiaru, ale muszę się ukrywać, więc mój wygląd się zmienia. Ty mnie jednak poznałaś.

      – Pana oczy… Zapamiętałam je – wydukała.

      – Ja twoje również, Leno. Jak czuje się twój brat, Misza?

      – Dużo pan o mnie wie…

      – Trochę wiem… Na przykład to, że kiedyś mieszkałaś na Wyborskiej, niedaleko mostu Grenadierów.

      – Przeraża mnie pan… – jęknęła. – Ale nie mieszkam tam już od dwóch lat. Zapewne to również pan wie.

      – Dlaczego zostawiłaś swojego ojca, gdy twoja matka umarła? – zapytał niemal z wyrzutem. – Moi rodzice i bracia zmarli na cholerę, oddałbym wszystko, żeby jeszcze kiedyś ich zobaczyć.

      – I bawi się pan teraz w moralizatora? – fuknęła. – To niechże dowie się pan również, że mój ojciec jest pijakiem i brutalem. Bił mnie, moją matkę i brata, więc ja nie oddałabym wszystkiego, by go widywać.

      – Przykro mi… Teraz rozumiem, bo wcześniej myślałem, że odeszłaś do kochanka.

      – Do jakiego kochanka? – zdziwiła się.

      – Do Andrieja Dwerkina.

      Mimowolnie roześmiała się.

      – Andriej Dwerkin jest dla mnie jak ojciec, którego właściwie nie miałam, chociaż powinnam w zasadzie powiedzieć, że to nie jest pańska sprawa.

      – Ale powiedziałaś, Leno.

      Sama nie wiedziała, dlaczego poddawała się temu swoistemu przesłuchaniu. Kamieński miał w sobie coś, co sprawiało, iż czuła się jak żołdak w obecności swojego komendanta i potulnie spełniała jego rozkazy. Zaniepokoiła się także, że ów człowiek tak wiele o niej wiedział.

      – Dlaczego pana tak bardzo zajmuje moje życie? – zapytała zimno.

      – Powiedziałem ci, Leno, że są twarze, których się nie zapomina. Wnikają w pamięć i w serce. Twoja twarz taka jest i chciałbym móc patrzyć na nią codziennie – odparł chrapliwym głosem.

      – Panie Kamieński…

      – Iwan… – przerwał jej. – Mam na imię Iwan.

      – Zatem, Iwanie, powiem tak… Schlebia mi niezmiernie twoje zainteresowanie, ale jest mi pan zupełnie obojętny. Nie znam pana, nic o panu nie wiem, oprócz tego, że chciałby pan obalić cara i wywołać rewolucję. – Po chwili zatrzymała powóz i oznajmiła: – Proszę wysiąść.

      Odwrócił się w jej stronę i popatrzył w taki sam sposób jak wówczas, gdy spotkał ją po raz pierwszy, na wiecu. Gdyby nie siedziała na koźle, a stała na ulicy, zapewne ugięłyby się pod nią nogi.

      – Będę się tobą opiekował, Leno – szepnął niskim, zmysłowym głosem. – Nigdy nie pozwolę, by ktokolwiek cię skrzywdził. Pamiętaj, zawsze będę w pobliżu.

      A później pocałował ją w usta. Była przerażona. Jego pocałunkiem, spojrzeniem i tym, co do niej mówił. Nie chciała od niego żadnej pomocy ani tego, by był blisko niej. Po prostu bała się go, chociaż zupełnie nie pasował jej do obrazu mordercy.

      4

      Aleksander Fiodorowicz wiedział, że powinien tego popołudnia odwiedzić Annę Pawłownę. Tak jak powinien to zrobić poprzedniego dnia, ale wciąż szukał pretekstu, by tego nie uczynić. I zupełnie nie wiedział dlaczego. Nie widzieli się przez kilka tygodni, więc powinien, stęskniony, pobiec do niej zaraz po powrocie z manewrów w Carskim Siole, ale jedyne, na co się zdobył, to wysłanie jej listu, że jest już po szkoleniu i niebawem do niej zawita. A tymczasem siedział w gabinecie


Скачать книгу