Białe róże z Petersburga. Joanna Jax
głośno było bardzo niestosowne.
– Ależ co też cioteczka… – wydukała niepewnie.
– Mężczyzna, któremu nieśpieszno do ożenku i do gorącego łóżka małżonki, zapewne zaspokaja swoje potrzeby na mieście – oznajmiła zupełnie niezrażona hrabina.
– Cóż więc mam robić? – Anna przewróciła oczami.
– W rzeczy samej, ty możesz niewiele. Ale ja mogę dość dużo. Zaprosiłam Aleksandra do nas, do pałacu w Buchałkach. Ty również przyjedź. Wcześniej jednak chciałam się upewnić, czy między wami nie doszło do jakichś drastycznych waśni.
Serce Anny Pawłowny aż podskoczyło z radości. Nie tylko dlatego, że teraz już będzie mogła mówić na herbatkach, iż lato spędzi w Buchałkach, ale również z uwagi na obecność Aleksandra.
– Zapewniam ciocię, że między nami wszystko jest w jak najlepszym porządku.
– No chyba aż w tak dobrym nie jest, jeśli jeszcze się nie zobowiązał. Ze mną nie musisz tak pogrywać. To jest dobre dla kogoś, kto przedkłada formę nad treść, ja wolę konkrety.
– A co jeśli on… – zatrwożyła się Anna.
– To właśnie zadanie dla ciebie, byś na nowo rozpaliła w nim uczucia, moja droga. Potrafisz to robić, bo znam kilku mężczyzn, którzy stracili dla ciebie głowę i pewnie zadeklarowaliby się natychmiast, gdyby nie to, że głowę stracił także twój ojciec. Chociaż niekiedy myślę sobie, iż on nigdy jej nie miał.
Dziewczyna nie próbowała bronić ojca, zresztą myślała podobnie jak hrabina Dołgoruka. Ojciec mógł ulokować kapitały w petersburskich nieruchomościach, co robili niemal wszyscy, zamiast zajmować się fabrykantami i ich interesami. Wtedy z pewnością wszystkim im żyłoby się spokojniej i bardziej dostatnio, a Anna nie musiałaby się martwić kaprysami majętnego kawalera.
Z końcem czerwca Anna Pawłowna przybyła do majątku w Buchałkach, a wraz z nią jej fińska pokojówka, Jutta. Miejsce to słynęło z przedziwnych fluidów, które sprawiały, że ludzie zakochiwali się tam w sobie, niekiedy nawet w sposób szalony i nieodpowiedzialny. O związku jednego z Golicynów, który koniec końców został wydziedziczony, rozmawiano szeptem, mimo iż człowiek ten został pozbawiony majątku nie z uwagi na skandaliczne małżeństwo, jakie zawarł, ale dlatego, że miał zbyt liberalne poglądy…
Otóż pewnego słonecznego i nader pięknego popołudnia Władimir Golicyn podczas spaceru spotkał Tatianę Goworową, miejscową wieśniaczkę, która jak co dzień prowadziła gęsi nad staw. Władimir tak zachwycił się niepiśmienną dziewczyną, że postanowił ożenić się z nią i wprowadzić na salony. Wcześniej jednak nauczył ją wszystkiego, co powinna wiedzieć dobrze urodzona panna i Tatiana wydawała się nie odstawać od reszty towarzystwa. Wybór Władimira, chociaż niechętnie, został w końcu zaakceptowany, a o jego wybrance mówiono, że jest zabawna, bystra i ma dobre serce.
Opowieść ta, powtarzana przez służbę na każdym kroku, rozbudzała nadzieje prostych panien na to, by poprzez małżeństwo wejść do wyższych sfer. Anna Pawłowna miała jednak nadzieję, że w Aleksandrze Fiodorowiczu to ona rozpali uczucia, a nie jakaś przygodna analfabetka.
Życie na wsi toczyło się leniwie i zdecydowanie wolniej niż w Petersburgu. Z racji ograniczonych rozrywek najważniejsze były posiłki, które ciągnęły się niekiedy kilka godzin. Obiad zaczynał się już w chwili, gdy mężczyźni zasiadali przy niewielkim stoliku i raczyli się schłodzoną wódką, kobiety zaś szykowały garderobę, bowiem wypadało zmienić kreację na popołudniową. A gdy już wszyscy zasiedli do długiego stołu, wchodził służący z wazą gorącej zupy. Wówczas nestorka rodu brała od każdego talerz i osobiście nalewała mu zupę, a jako że na obiedzie bywało niekiedy i kilkanaście osób, sama ta czynność trwała czasami dwadzieścia minut. Potem biesiadowano przy mięsach, pieczonych ziemniakach i gotowanych warzywach, nakładając na talerze mnóstwo małych porcji i równie małe kęsy wkładając do ust. Pod koniec posiłku przychodził kamerdyner i zbierał zamówienia na obiad mający się odbyć dnia następnego i tak mijało kolejne pół godziny. Kiedy już uporano się z życzeniami gości, należało przejść do salonu, gdzie czekało ciasto, kawa i oczywiście wódka dla mężczyzn.
Anna Pawłowna uwielbiała to powolne celebrowanie posiłków, niezliczoną liczbę służby kręcącej się po pałacu, codzienną zmianę pościeli i obrusów oraz wszechobecne monogramy, umieszczane wszędzie, gdzie tylko to było możliwe. Przy sprzyjającej aurze wszyscy szli w plener, także z hordą służących, a w niedzielę do cerkwi, gdzie zajmowali wyznaczone miejsca, zwane także miejscami książąt, oddzielonych od zwykłego ludu, który przychodził do świątyni, by oddać hołd miłosiernemu Panu, jednakże nie mógł tego czynić w zbyt bliskiej odległości od klasy wyższej.
Oprócz tych wszystkich atrakcji ta największa, a mianowicie Aleksander Fiodorowicz, miała się już niebawem pojawić i Anna Pawłowna, jadąc powozem na niedzielną liturgię, postanowiła, że tym razem pomodli się żarliwie o pomyślność swoich planów względem Oboleńskiego.
Z zamyślenia wyrwał ją przedziwny dźwięk, nader głośny jak na tę spokojną okolicę.
– Hrabia Juszkin sprawił sobie automobil i angielskiego szofera – oznajmiła hrabina, gdy Anna z niepokojem zaczęła wypatrywać źródła tego hałasu.
– Z hrabiego Juszkina zawsze był oryginał. – Roześmiała się, widząc, jak idący boczną drogą chłopi zaczynają uciekać w łany zbóż albo chowają się w zapadlinach.
– Ten oryginał straszy chłopstwo. Myślą, że to jakiś potwór nadjeżdża i uciekają, aż się kurzy. My zaś zastanawiamy się, jak traktować tego angielskiego szofera. Siedzieć z nami nie może, jednak nie wypada, aby traktować go jak służbę. Może jak uczonego albo artystę, bo takich ludzi dopuszczamy do pewnej poufałości… – zastanawiała się głośno hrabina, bo zapewne były to jedyne problemy, jakie posiadała.
– I cóż cioteczka postanowiła?
– Postawiliśmy osobny stolik w jadalni. – Hrabina uśmiechnęła się z triumfem.
– Cóż za przenikliwość, cioteczko – odparła Anna i nie powiedziała już niczego więcej, bo powóz podjechał przed cerkiew.
Z ciekawością jednak obserwowała i ten diabelski hałaśliwy twór, zwany automobilem, i angielskiego szofera, Davida Williamsa, który w goglach i skórzanej kurtce wyglądał niepokojąco przystojnie.
2
Wieś kojarzyła się Aleksandrowi Fiodorowiczowi z nudą. Odkąd wyrósł z wieku dziecięcego, nie było tam dla niego niczego interesującego. W swoim majątku miał chociaż zajęcie, ale kiedy bawił w gościach, zdawało mu się, iż czas stanął w miejscu, podobnie jak osoby tam przebywające. Bez końca siedzieli przy stole i prowadzili nużące rozmowy o niczym. Niepokoiło go również coś jeszcze… Obecność Anny Pawłowny Golicyny, która oczekiwała z jego strony podjęcia jakichś kroków, by sfinalizować ich małżeństwo i nawet podsyłała mu swatki, by te upewniły się co do jego zamiarów.
Jeszcze zupełnie niedawno patrzył na ów mariaż ze spokojem i był przekonany, iż Anna jest idealną kandydatką na jego żonę, mimo że przyszły teść nie należał do roztropnych i jego najmłodsza córka z każdym miesiącem była coraz niżej wyceniana na rynku panien. Nie obchodziło go to za wiele, bo sam dysponował niemałymi pieniędzmi, a Anna Pawłowna należała do kobiet urodziwych, bystrych i dowcipnych, co bardzo mu odpowiadało. Podobała mu się bardzo i chwilami nawet myślał, że jest w niej zakochany, ale pewna noc zmieniła wiele w jego podejściu