Białe róże z Petersburga. Joanna Jax

Białe róże z Petersburga - Joanna Jax


Скачать книгу
minie, przeżyje. Poleciłem panience Elenie Siergiejewnie, żeby w razie problemów wezwała dorożkę i przywiozła brata. Prawdę powiedziawszy, sądziłem, że to ona.

      – Elena Siergiejewna… – powtórzył po cichu Aleksander. Po chwili zapytał: – A oni daleko od doktora mieszkają?

      – Przy Twerskiej, w kwiaciarni Andrieja Dwerkina, ale gdzie dokładnie, to nie wiem. Myślałem, że Aleksander Fiodorowicz zna tych ludzi, skoro powoływali się na niego? – Nabokow zmarszczył czoło.

      – Znam i nie znam. Dziękuję, doktorze. Rachunek proszę przesłać na Nabrzeże Francuskie i nie przeszkadzam już. Dobranoc.

      Aleksander właściwie uciekł z mieszkania doktora Nabokowa, by ten nie dręczył go pytaniami o znajomość z Eleną Siergiejewną i jej bratem. Gotów jeszcze pomyśleć, że młody Oboleński ma jakieś związki z bolszewikami albo posądzi go o romans z dziewczyną, co nie byłoby niczym szczególnie niezwykłym, biorąc pod uwagę jej wyjątkową i nietuzinkową urodę.

      Wracał Nabrzeżem Smolnym, pora była już późna, a stukot kopyt odbijał się echem. Aleksander znał poczciwego Dwerkina i jego kwiaciarnię, gdyż ten był ich stałym dostawcą, ale nigdy nie był na Twerskiej, gdzie Dwerkin prowadził swój interes, bowiem ten co kilka dni sam dostarczał kwiaty do ich domu. Ulica ta znajdowała się niedaleko, tuż za Ogrodem Tawryczeskim. W drodze wciąż myślał o tej dziewczynie, w której pięknych oczach kryło się przerażenie. Jak to mieszkała w kwiaciarni? Czy tak samo, jak niektórzy robotnicy, którzy nie mieli własnego lokum i sypiali na barłogach przy swoich maszynach, czy może mieszkała u Dwerkina? Może nie było jej stać na dorożkę, jej brat dogorywał, a ona bezradnie patrzyła, jak odchodzi z tego świata? A może Dwerkin był jej dobrze sytuowanym kochankiem, więc zareaguje, gdy chłopcu się pogorszy? Nie znał tych ludzi i niewiele o nich wiedział, a jednak dręczyły go obrazy z wypadku, jaki był jego udziałem tego popołudnia. Jakby napotkany wiele lat temu trup dziecka był jego memento. Każdego dnia umierały tysiące dzieci. Z powodu chorób czy wypadków, a jednak widok zwłok dziecka był dla niego najgorszym z możliwych, mimo że innych nieboszczyków widywał często, jak chociażby powieszonych skazańców na „placu egzekucji”.

      Nawet nie wiedział, kiedy skręcił w stronę Ogrodu Tawryczeskiego i wkrótce znalazł się na Twerskiej. Ulica ta, chociaż spokojna i czysta, nie mogła równać się do tej moskiewskiej Twerskiej, jednak nie wyglądała najgorzej. Po obu stronach ciągnęły się dwupiętrowe kamienice z ozdobnymi gzymsami i niewielkimi balkonami. Na parterze budynków miejsce znalazły niewielkie sklepiki i zakłady rzemieślnicze, zaś na piętrze mieszkali zapewne właściciele tychże przybytków. Gazowe latarnie oświetlały wybrukowaną ulicę mdłym światłem, ale okna w większości mieszkań były kompletnie ciemne, podobnie jak witryny sklepów.

      Odnalazł kwiaciarnię Dwerkina, pyszniącą się szyldem, że można tam nabyć najpiękniejsze róże w Petersburgu, ale i w tym miejscu było mroczno. Zsiadł z konia, podszedł do szyby i w końcu dostrzegł w głębi wąski snop światła.

      Brama kamienicy nie była jeszcze zamknięta, więc bez przeszkód dostał się na niewielkie podwórko. Tutaj jednak panowały ciemności wręcz egipskie i rozpoznał zaplecze kwiaciarni tylko po tym, że w jednym z malutkich okien ujrzał światło. Przywiązał konia do rachitycznego drzewka, rosnącego nieopodal tylnego wejścia do kwiaciarni, i zapukał do drzwi.

      6

      Lena Siergiejewna umierała z trwogi. Misza wciąż gorączkował, mimo że co chwilę zmieniała mu kompresy. Gdyby mogła zostawić chociaż na chwilę brata samego, chyba wyszłaby poszukać dorożki i zawiozłaby go do doktora Nabokowa. Albo do szpitala, choć tam nieco się bała, by ktoś nie wezwał policji albo Ochrany, a wówczas wizja zesłania albo wtrącenia jej do lochów Twierdzy Pietropawłowskiej znowu by powróciła. Obawiała się także reakcji Andrieja Dwerkina. Zacznie przecież zadawać pytania i nie wiadomo, czy uwierzy jej, jeśli okłamie go i powie, że znalazła się na Orłowskiej przypadkiem. Co wówczas pocznie, gdy Dwerkin każe się jej wynosić? A jeśli nazajutrz zjawią się stójkowi, by ją aresztować?

      Przez jej głowę przebiegały setki dręczących myśli, a najgorsza była ta, co będzie, jeżeli jej Misza umrze. Kto wtedy pozostanie jej na świecie? Bo ojca kompletnie nie brała pod uwagę i odkąd od niego uciekli, ani razu nie zajrzała do rodzinnego domu. Jakąż ironią losu był fakt, że miała ojca lekarza, a musiała skorzystać z pomocy kompletnie obcego człowieka.

      I gdy sądziła, że w końcu nieco uspokoiła swój umysł i duszę, a dłonie przestały jej drżeć, usłyszała pukanie do drzwi. Wystraszyła się i miała już je zignorować, aby przedłużyć moment, gdy jej ponure myśli zmaterializują się, ale doszła do wniosku, iż musi otworzyć albo przynajmniej sprawdzić, kto dobijał się do niej o tak późnej porze. Jeśli to w istocie przedstawiciele Jego Carskiej Mości, a ona nie zareaguje, zapewne i tak wyważą drzwi, a potem wtargną do środka.

      Niemal na miękkich nogach podeszła do drzwi i uchyliła je. Jednak po drugiej stronie było tak ciemno, że nie miała pojęcia, kto przed nią stoi.

      – Przepraszam, że się ośmieliłem… To ja, Aleksander Fiodorowicz Oboleński. Przyszedłem tylko sprawdzić, jak czuje się pani brat i czy czegoś wam nie potrzeba – powiedział niemal szeptem.

      – Mój anioł… – westchnęła i dodała z ulgą: – Niech pan poczeka, przyniosę lampę i zaprowadzę pana do… siebie.

      Jakże jej ulżyło, że to nie policja albo Ochrana, ale „jej anioł”, który i teraz nad nią czuwał. Przyniosła lampę i przez labirynt korytarzyków i pomieszczeń przeprowadziła Aleksandra Fiodorowicza do ich skromnego pokoiku. Odkąd w nim zamieszkała, starała się, by mieć chociaż namiastkę domu. Powiesiła firanki, na kanapie położyła kolorowe poduszki, a na biurku Dwerkina – dziergany obrus i niewielki samowar, który ukradła ze swojego domu przy moście Grenadierów.

      – Wciąż gorączkuje? – zapytał Aleksander, z troską spoglądając na leżącego na kanapie Miszę.

      – Tak, ale doktor powiedział, że to normalne i mam się niepokoić dopiero wtedy, jeśli gorączka nie spadnie do rana. I tak wyczekuję świtu – westchnęła Lena, po czym wyciągnęła dłoń w kierunku Aleksandra i powiedziała: – Nazywam się Elena Siergiejewna Woronin, a to jest mój brat, Misza.

      – Aleksander Fiodorowicz Oboleński – przedstawił się i patrząc na wąską kanapę, zapytał ze zdziwieniem: – A gdzie pani sypia?

      – Ja? – zmieszała się. – Na podłodze. Albo przytulam się do brata i śpimy razem, tylko tak jest nam trochę ciasno. Ale jak zrobię sobie legowisko na podłodze, jest całkiem wygodnie.

      Było jej niezręcznie mówić o tym. Sypianie w takich warunkach nie było może powodem do wstydu, ale podobne pytanie nigdy nie powinno paść z ust tego mężczyzny.

      – Przepraszam za to pytanie… – Uśmiechnął się, jakby czytając Lenie w myślach. – Ale tak tutaj ciasno, że przez chwilę wyobraziłem sobie, że nocą zamienia się pani w motyla, by przysiąść na jakimś płatku róży i zasnąć.

      – Chyba szybciej w ćmę. – Również się uśmiechnęła i dodała: – Niechże pan siada, zaparzę herbaty, mam konfitury… I niech mi pan powie, co mogłabym zrobić, by odwdzięczyć się za pana dobroć…

      – Myślę, że herbata będzie idealnym podziękowaniem – odparł, robiąc poważną minę i moszcząc się na krześle. Zdjął czapkę, odpiął pas z karabinem i powiedział: – Proszę pamiętać, jeśli tylko Misza nie przestanie gorączkować, proszę posłać po doktora Nabokowa. Leczy nas od lat i naprawdę jest dobrym medykiem.

      Lena


Скачать книгу