Białe róże z Petersburga. Joanna Jax

Białe róże z Petersburga - Joanna Jax


Скачать книгу
która rozbryznęła się także na szyby w drzwiach, zrobione z ciętego kryształu, i na liberię Wołodii.

      A potem Dragonow jakby ocknął się z szaleństwa, jego dziki wzrok zamienił się w przerażony, schował broń do kieszeni i zaczął uciekać. Zanim Wołodia wszczął alarm, Dragonow zniknął. W takim mieście, jak Petersburg, nie było to trudne, bo owa metropolia oprócz Pałacu Zimowego i pomniejszych pałaców przy Fontance miała także swoje ciemne zaułki, robotnicze osiedla przypominające wysypiska śmieci, do jakich nawet policjanci obawiali się wchodzić i niezliczoną liczbę szop, wychodków i piwnic, w których sprawca mógł bezpiecznie się ukryć.

      Jeszcze tego samego dnia informacja o brutalnym morderstwie i rysopis zabójcy trafiły do wszystkich największych gazet Petersburga, a w Dumie nawet uczczono śmierć deputowanego minutą ciszy. Późnym popołudniem przesłuchano zdruzgotanego śmiercią ojca Aleksandra, który niemal od razu domyślił się, kim był ów obszarpany człowiek, wizytujący jego dom i pytający o niego. Podał dane Iwana Dragonowa i od tej chwili zabójcę przestano już nazywać „nieznanym sprawcą”.

      Jadąc powozem do cerkwi, gdzie miały rozpocząć się pełne przepychu uroczystości pogrzebowe deputowanego Fiodora Mikołajewicza Oboleńskiego, Aleksandra wciąż nękały wyrzuty sumienia i były one silniejsze od rozpaczy. Nie łudził się, że policja i Ochrana szybko odnajdą Dragonowa. Ten człowiek mógł być w tej chwili już daleko od Petersburga, na przykład w drodze na Kaukaz albo do Paryża. Poprzysiągł sobie jednak, że pewnego dnia dorwie tego łotra i osobiście zastrzeli albo podetnie mu gardło swoją szablą.

      Zarówno matka, jak i Katia nie obwiniały go za śmierć Fiodora, zrzucając to na coraz bardziej bestialskie zachowania pospólstwa, dla którego nie istniała żadna świętość. W końcu Aleksander chciał jedynie pomóc temu nieszczęśnikowi, któremu – jak mówiła hrabina Szeremietiew – niedawno jakaś zaraza wykończyła rodziców i dwóch braci. Hrabina uznała również, że dla tego wiejskiego chłopaka cios był na tyle silny, że ten popadł w szaleństwo, jak hrabia Paweł Szeremietiew po odrzuceniu przez Irinę Naryszkinową, która mimo dwóch rozwodów wciąż nie chciała hrabiego. Sprawa hrabiego była wstydliwa i na tyle poważna, że młodego Szeremietiewa wysłano do sanatorium dla nerwowo chorych doktora Kriukowa pod Moskwą. Aleksander nie upatrywał jednak w przyczynach postępku Dragonowa czynników natury psychicznej, ale uznał, iż młody człowiek cierpiał jedynie na chorą nienawiść do klasy wyższej od jego.

      Aleksander od lat obserwował tę chorobę, która trawiła robotników i chłopów. Uważał, że winę za to ponosi car i właściciele majątków czy fabryk. Żyli nie tylko ponad stan, a niektórzy wręcz w rozpuście, nie bardzo wiedząc, jak zaspokoić swoją próżność i zabić nadmiar wolnego czasu. To nie mogło dobrze się skończyć. Niegdyś, gdy był małym chłopcem i wsłuchiwał się w słowa ojca, wydawało mu się, iż arystokracja rosyjska to niemal pomazańcy boscy, zesłani na ziemię, by rozwijać jej piękno. To prawda, gdyby nie poczucie piękna i estetyki, zapewne nie powstałyby te wspaniałe dzieła, nie istnieliby uczeni czy pisarze i muzycy. Teraz, gdy osiągnął już pewien wiek i zdobył solidne wykształcenie, uważał, iż tym maluczkim po prostu nie dano szansy, by stali się uczonymi lub artystami. Jednakże wzdragał się na myśl, że owi niepiśmienni chłopi i kiepsko wykształceni robotnicy mieliby przejąć teraz władzę. Złotym środkiem zapewne byłoby zmniejszenie tej ogromnej przepaści, jaka dzieliła arystokrację i bogatą szlachtę od ubogich chłopów i zapracowanych robotników. Przepaść, którą tak bardzo chełpił się ojciec. A im większa ona była, tym większą stary Oboleński czuł dumę z własnej klasy, przyjmując oznaki uwielbienia od chłopów jako rzecz oczywistą i szczerą. Nie widział, że pod powłoką poddaństwa rodzi się zwykłe poczucie niesprawiedliwości, które potem doprowadza do tragedii. Niemniej jednak ta forma buntu, jaką zastosował Dragonow, była dla Aleksandra nie do przyjęcia, bo równie dobrze mogli powrócić do barbarzyńskich czasów, w których o władzy decydowała siła pięści, a nie rozumu.

      – Jakże jest mi przykro – powiedziała Anna Golicyna, ściskając drobną dłonią rękę Aleksandra.

      W tłumie żałobników zapewne by jej nie rozpoznał nawet wówczas, gdy podeszła do niego, ale jej rumiane policzki nader mocno kontrastowały z czarną krepą żałobnej sukni, jaką wypadało ubrać na podobną okoliczność.

      – Dziękuję, moja droga Anno – wydukał i nie powiedział nic więcej.

      Na cmentarzu Łazarskim, gdzie dokonywano pochówku, zgromadziło się mnóstwo osób, w tym również członkowie Dumy. Po Annie zaczęli podchodzić do niego inni żałobnicy i raczyli podobnymi słowami wyrażającymi żal albo dodawali otuchy, by nie pogrążać go mocniej w rozpaczy. On jednak w głowie i sercu wciąż miał poczucie żalu do samego siebie i wściekłość na Iwana Dragonowa, któremu naprawdę zamierzał pomóc. Oczywiście nie mógł mu zaoferować żadnego intratnego stanowiska, ale ten wcale nie musiał skończyć w fabryce, gdzie w brudzie i hałasie niszczyłby swoje zdrowie. Dragonow skończył przecież szkołę, którą założyła hrabina Szeremietiew. Teraz zapewne tego szczerze żałowała.

      2

      W czasie, gdy elegancki kondukt pogrzebowy odprowadzał w ostatnią drogę szanowanego i dystyngowanego hrabiego Oboleńskiego, wypełniając ulice lśniącymi powozami zaprzęgniętymi w równie lśniące konie, Lena Siergiejewna Woronina żegnała osobę najbliższą swemu sercu – matkę. Jednakże ona nie mogła sprawić Tatianie Woroninie tak wystawnego pogrzebu, jak Aleksander Oboleński swojemu ojcu. Zamiast karawanu, przypominającego bogato zdobione karoce z czasów Ludwika XVI, miała w ten dzień do dyspozycji wóz drabiniasty, na którym spoczęła skromna trumna nieboszczki, i wynajętego wozaka, który powoli przemierzał wąskie uliczki, by dotrzeć do cmentarza dla uboższej części społeczeństwa Petersburga.

      Kondukt składał się z kilku osób, w tym ojca, który nawet w tym dniu nie odmówił sobie kieliszka. Siergiej Woronin zalewał się łzami i chwiał na nogach. Na szczęście podtrzymywał go radca Pomiakin i dzięki temu ojciec Leny nie wylądował na kamiennym trotuarze. Lena ściskała ze rękę brata i wpatrywała się jak zahipnotyzowana w trumnę matki, jakby oczekiwała, że jej wzrok ją wskrzesi. Jedyne, co tego dnia było piękne, to kwiaty ofiarowane przez pryncypała matki, Dwerkina, który zasypał zdezelowany wóz białymi różami. Nie zrobił z nich wiązanki, twierdząc, że nikt nie potrafił przygotować ich tak dobrze, jak Tatiana Woronina, niechże więc tam, gdzie trafi, będzie mogła sama sobie zrobić bukiet. Ojciec Leny przyglądał się podejrzliwie Dwerkinowi, który, co prawda, płakał nieco mniej histerycznie niż on, ale ogromne łzy wciąż spływały mu po policzkach, aż do białej koszuli wystającej spod czarnego surduta.

      Mały Misza także łkał, twierdząc, że teraz ojciec ich pozabija i już nic go nie powstrzyma. Pewnie obwiniłby Siergieja Woronina o śmierć matki, ale Tatiana chorowała na raka i ojciec nawet próbował ją leczyć. A kiedy nie przyniosło to skutku, chodził pijaniusieńki po rozmaitych zielarkach i wróżkach, by użyły swojej mocy do uzdrowienia jego małżonki. Jedna z nich, o której mówiono, że żyje już trzysta lat, powiedziała mu bezlitośnie nieco skrzekliwym głosem:

      – Panie Woronin, ona ze zgryzoty umiera.

      Ojciec Leny postanowił więc zmienić się. Nie pić i nie podnosić ręki na domowników. Cóż jednak z tego, jeśli wytrwał w swoim postanowieniu zaledwie trzy dni, bo Tatiana w tym czasie umarła. Wtedy już nic go nie powstrzymywało przed piciem, nawet dzieci, których szczerze nie znosił, bo przeszkadzały mu w codziennym upajaniu się alkoholem i błogim lenistwie.

      Dudnienie ziemi, wysypywanej przez grabarza na skromną sosnową trumnę, było dla Leny gorsze niż odgłos razów wymierzanych przez ojca. Patrzyła do dołu i czuła się winna, że nie zdążyła zostać bogatą kobietą i zabrać


Скачать книгу