Białe róże z Petersburga. Joanna Jax
z fotografiami i wyrwał z niego zdjęcie Tatiany z czasów, gdy była piękna, młoda i szczęśliwa. Całował je i miął w dłoniach, płacząc jak małe dziecko odstawione od matczynej piersi.
– Teraz to płaczesz! – krzyknął nagle Misza. W jego głosie czuć było złość. – A kiedy żyła, maltretowałeś ją!
Stary Woronin w jednej chwili przestał łkać i spojrzał zaczerwienionymi oczami na syna.
– Ty gówniarzu, jak śmiesz tak mówić do ojca! – ryknął jak zraniony niedźwiedź i sięgnął po swoją ulubioną dyscyplinę.
Podniósł się z fotela i zataczając się, zaczął zmierzać w kierunku Miszy. Lena stanęła między nimi.
– Zostaw go, papo – powiedziała błagalnie.
Jednak Siergiej Woronin nie posłuchał córki, tylko wymierzył jej siarczysty policzek. Nie odsunęła się, wciąż prosząc, by nie bił Miszy. Ojciec odepchnął ją z takim impetem, że zatoczyła się i upadła na podłogę, tuż przy rancie kredensu. Patrzyła, nieco zamroczona, jak ojciec wydziela razy Miszy i zastanawiała się czego użyć, by zabić Siergieja. Potem jednak jej wyobraźnia powędrowała na salę sądową, gdzie na pewno skazano by ją na pobyt w twierdzy albo na zsyłkę na daleką Syberię. A może powieszono by ją, jak innych morderców? Co wówczas stałoby się z Miszą? Być może wylądowałby w przytułku dla nieletnich albo błąkał się w okolicy portu i żebrał o kawałek chleba czy ryby. Na szczęście zanim dokonała wyboru pomiędzy tymi dwiema wizjami, ojciec skończył bić syna i na powrót usiadł w fotelu, by wychylić kolejne kieliszki, a potem zasnął upojony alkoholem.
Lena, podobnie jak i Misza, nie miała zbyt wielu rzeczy. Zapakowała je do walizki, pamiętającej czasy studenckie ojca i jedynej, jaką mieli w domu, po czym późnym wieczorem opuścili dom przy moście Grenadierów. Wieczór wciąż był jasny, bo zbliżała się pora białych nocy. Wolno poszli wzdłuż nabrzeża. Elena miała zamiar o poranku udać się do poczciwego Dwerkina i wyżebrać u niego jakieś zajęcie. Nie układała tak pięknych wiązanek, jak matka, ale pomyślała, że być może odziedziczyła ku temu zdolności i szybko nauczy się tej sztuki. Tymczasem mogła pomagać Dwerkinowi przy pielęgnacji albo zawozić gotowe wiązanki do domów klientów. Musieli jednak z Miszą przeczekać gdzieś do rana. Na szczęście noc była ciepła, więc mogli włóczyć się wśród nabrzeża i obserwować nocne życie tej części miasta.
W ich dzielnicy roiło się od pijalni piwa i obskurnych knajpek, gdzie za kilka kopiejek można było wychylić szklankę wódki i zagryźć ją suszoną rybą. Od czasu do czasu z jakiejś bramy wyłaniała się kobieca postać, która odchylała dekolt i odsłaniała nogi, by zwabić swoimi wdziękami potencjalnych klientów. Ulice i domy sprawiały wrażenie, jakby były lepkie i duszne. Jak gdyby swoimi mackami chciały wciągać człowieka w odmęty rozpusty i zapomnienia. Wszędzie zaś królował zapach ryb, bo tym zajęciem trudniło się wielu mieszkańców tej części Petersburga. Niewiele dalej znajdowały się ciągnące się budynki z czerwonej cegły, zamieszkiwane przez robotników zatrudnionych w fabrykach porcelany, zakładach metalurgicznych czy w innych manufakturach, gęsto usianych w przemysłowej części miasta. Niektórzy próbowali swojego szczęścia we własnych niewielkich interesach. Coraz częściej wieszali na drzwiach kartkę, że „na kredyt nie sprzedaje się”, oraz zachwalali towary lub usługi jako „najlepsze w Petersburgu”. Swoje miejsce znalazły tu nie tylko wyszynki i mało dyskretne domy uciech, ale też piekarnie, warsztaty tkackie czy zakłady fryzjerskie. Najmniej narzekali właściciele firm pogrzebowych, bo na ich usługi zapotrzebowanie było zawsze i nie zależało od koniunktury gospodarczej.
Lena nie mogła jednak pałętać się z małym chłopcem po uliczkach do rana, bowiem obawiała się nie tylko propozycji oddania się za pięć rubli, ale mogła także paść ofiarą grabieży ich skromnego dobytku. Znaleźli więc sobie miejsce tuż przy rzece, na kawałku zieleńca, i oparci o rozłożyste drzewo leszczyny dotrwali do rana, kiedy to jaskrawe promienie słońca obwieściły początek nowego dnia.
Kilka minut po siódmej Lena pukała już w zakratowane drzwi kwiaciarni na drugim brzegu Dużej Newy. Andriej Dwerkin był już na miejscu i przygotowywał kwiaty dla swoich bogatych klientów.
– Ledwie wczoraj zdążyłem z kwiatami na pogrzeb hrabiego Oboleńskiego, a już dzisiaj od rana szykuję wiązanki do domu hrabiny Witter. Jeśli chcecie napić się herbaty, musisz, Lenko, sama nastawić samowar – powiedział Dwerkin, nawet nie pytając, co ich sprowadza do niego o tak wczesnej porze.
– Uciekłam od ojca. I zabrałam ze sobą Miszę. Potrzebuję pracy, Andrieju Dwerkinie – wydukała Lena.
– A co ty potrafisz, młoda damo? – zapytał z życzliwością w głosie, nie wnikając, dlaczego dziewczyna zdecydowała się nazajutrz po pogrzebie matki opuścić dom.
Nie musiał, bo zapewne niejeden raz miał okazję widzieć na twarzy i dłoniach matki Leny skutki agresywności Siergieja Woronina.
– Nie wiem… – przyznała Lena. – Ale mogę robić wszystko i nauczyć się układać wiązanki tak piękne, jak robiła moja mama.
– Mieszkać też nie masz gdzie – bardziej stwierdził, niż zapytał Dwerkin.
Lena potaknęła. Miała wielką ochotę rozpłakać się, i z żalu, i z powodu swojej bezsilności, ale nie chciała rozklejać się przy Dwerkinie. Jeszcze gotów pomyśleć, że Lena oczekuje litości, a nie pracy w zamian za dach nad głową i kilkadziesiąt rubli rocznie.
– Twoja matka odeszła… Na zawsze odeszła. Bóg jeden wie, jak wiele razy prosiłem ją, by porzuciła tego porywczego człowieka i wyszła za mnie, ale Tatiana Woronina była bardzo upartą kobietą – westchnął i dodał: – Dobrze, zostańcie. Będziesz mi pomagała i uczyła się. Do szkoły jeszcze chodzisz?
– Już skończyłam, Andrieju Dwerkinie. Jedynie mój brat chodzi do szkoły i chciałabym, żeby potem poszedł do gimnazjum.
Dwerkin zagwizdał.
– To będziesz musiała ciężko pracować. Na razie możecie zamieszkać w kwiaciarni. Mam tu taki mały pokój, gdzie jadam podwieczorki i prowadzę rachunki. Odstąpię go wam. Dzisiaj odpocznijcie, bo widzę, że noc była trudna, a od jutra zaczynamy nowe życie. Zawsze mówiłem Tatianie, że gdy wyjdzie za mnie, zaopiekuję się wami. Nie zdążyła, ale wy zostaliście. I opłakujecie Tatianę równie mocno, co ja.
Ostatnie słowa ten poczciwy kwiaciarz wypowiedział ze łzami w oczach. Lena chciała z wdzięczności za jego dobroć ucałować mu dłoń, ale nie pozwolił jej na to. Pogłaskał ją jedynie po głowie, jak dobry ojciec pocieszający w trudnych chwilach swoje dziecko.
3
Było wczesne wrześniowe popołudnie, jedno z tych, które zwiastują nadejście jesieni, bo wiatr jest chłodniejszy, słońce wytraca swoją moc, a kiedy zasnuwa się chmurami, są one ciemne i ciężkie. Aleksander Fiodorowicz Oboleński powrócił właśnie z manewrów odbywających się w Carskim Siole i zasiadł do pierwszego od kilku tygodni rodzinnego obiadu. Ochmistrzyni poinformowała go, że z tej okazji Irina Aleksandrowna nakazała przyrządzić jego ulubione potrawy. Uśmiechnął się do niej, bo już nieco go znużyło koszarowe jedzenie, chociaż z racji przydziału do elitarnej jednostki różniło się ono od tego, jakie dostali zwykli żołnierze. Na obiedzie nie było żadnych gości, jedynie babcia Daszkowska, która coraz częściej bawiła w ich domu i przebąkiwała nawet, że niebawem przeniesie się na stałe na Nabrzeże Francuskie.
Kiedy podano wazę z zupą, której zapach roznosił się po całej jadalni, a on rozprawiał o tym, iż jest jedynym brunetem w oddziale, w drzwiach ukazała się szczupła postać kamerdynera. Wołodia był nieco