Białe róże z Petersburga. Joanna Jax

Białe róże z Petersburga - Joanna Jax


Скачать книгу
reformy i ulżyć nieco ludowi, ponieważ może niebawem dojść do rewolucji, zaś porażka w Japonii jedynie pokazuje słabość starego systemu, bowiem Dawid w oczywisty sposób przechytrzył Goliata.

      Hrabia Golicyn był to mężczyzna niewysoki, o dość pokaźnym brzuchu, na którym opinała się aksamitna kamizelka. Aleksander często zerkał ukradkiem na hrabiego i zastanawiał się, kiedy guziki w jego kamizelce w końcu puszczą i wyswobodzą z ucisku jego brzuch, niczym car swoich poddanych. Nigdy jednak nie doczekał się podobnego widoku, chociaż byłby to zapewne jeden z zabawniejszych momentów podczas wizyt hrabiego w ich domu.

      – Mamy armię, jedną z najlepszych w świecie. Powinniśmy zapanować nad zbuntowanym chłopstwem i robotniczymi protestami, zamiast wdawać się w awantury w Japonii – orzekł Fiodor, który uważał, iż stary porządek należy utrzymać za wszelką cenę.

      – Jesteśmy skostniali i nienowocześni. W żadnym kraju Europy Zachodniej, na których tak bardzo chcemy się wzorować, nie ma tak autorytarnych rządów, jak u nas – mruknął dowódca carskiej gwardii przybocznej. – Co stanie się, jeśli i żołnierze dołączą do rebelii?

      – I ty to mówisz, Wasiliju? Przecież ty musisz zadbać o to, by oficerowie stali murem za carem. Bez względu na to, co o nim myślę, car jest ostoją starego porządku. Macie Ochranę, niech działają, niech szukają i niech każdego człowieka wrogo nastawionego do cara zatrzymają i powieszą w Twierdzy Szlisselburskiej.

      – Za mało ich jest, a wywrotowców coraz więcej. Car musi pójść na ustępstwa, bo inaczej wszyscy przegramy – oznajmił hrabia Golicyn i wychylił kolejny kieliszek wódki.

      Podobne dyskusje toczyły się niemal na każdym spotkaniu towarzyskim. Oczywiście kobiety rozmawiały na inne, nieco lżejsze tematy, wierząc, że ich wpływowi mężowie zdołają zapobiec najgorszemu.

***

      Jednakże żadne dyskusje prowadzone w kuluarach, jak i na pałacowych salonach nie uchroniły kraju przed buntem robotniczym. Na początku roku pokojowa demonstracja robotników przemaszerowała pod Pałac Zimowy, prosić cara o wstawiennictwo u właścicieli fabryk, aby nie nękali w tak dramatyczny sposób swoich pracowników. Jednakże Mikołaj II nie zamierzał im pomóc i nakazał rozwiązanie siłowe. Najpierw otworzono ogień do demonstrantów, a potem zablokowano największy most na Newie, oddzielający bogatą część Petersburga od dzielnic robotniczych, gdzie zamieszkiwała biedota.

      Aleksander Oboleński właśnie wracał w towarzystwie służącego do domu z pałacu nad Fontanką, gdzie był na urodzinach najmłodszego syna hrabiego, gdy policjant zatrzymał ich powóz.

      – Proszę się zatrzymać – powiedział stójkowy. – Doszło do buntu i musimy zaprowadzić porządek.

      Zanim zdążył dokończyć zdanie, do uszu młodego Aleksandra dotarły odgłosy strzelaniny. Służący nakazał mu skulić się pod siedzeniem, by żadna zbłąkana kula go nie dosięgła, ale ciekawość młodego chłopca była silniejsza. Po kilkunastu minutach wychylił głowę z powozu i zobaczył, jak policja wraz z gwardią carską ostrzeliwuje zgromadzony na placu przed carskim pałacem tłum. Pierwszy raz Aleksander widział tyle krwi i trupów leżących na chodnikach, ulicach i samym placu. Wszędzie unosił się dziwny zapach prochu, pomieszany z zapachem krwi i ludzkiego potu. Kilka metrów od ich powozu leżały zwłoki małego chłopca, najwyżej siedmioletniego, który miał wciąż otwarte oczy. Jednak nieruchome i jakby wyrażające zawód faktem, iż w tak młodym wieku musiał pożegnać się z życiem. I chyba wtedy Aleksander po raz pierwszy uświadomił sobie, że kariera wojskowa, o jakiej marzył dla niego ojciec, będzie wiązała się właśnie z takimi sprawami. On będzie musiał strzelać, a potem patrzyć na nieruchome oczy i zbroczone krwią ciała swoich ofiar.

      Matka bardzo się przejęła faktem, że Aleksander musiał wracać w takich warunkach do domu, i oznajmiła, iż następnego dnia nie pójdzie do hrabiny Szeremietiew na naukę tańca. Bardziej, co zrozumiałe, ubolewała, że Aleksandrowi mogło się coś stać aniżeli nad tym, co chłopiec mógł zobaczyć na ulicach Petersburga.

      – Tłuszcza, bydlęta, barbarzyńcy – powtarzała, obdarzając syna niespotykanymi dotąd czułościami.

      Miał ochotę powiedzieć jej o tym martwym chłopcu i innych trupach leżących na ulicach, ale po chwili zrezygnował z tego, by rodzice nie uznali go za mięczaka. Tej nocy miał koszmary i budził się co rusz, wystraszony, a nawet przerażony. Nie tylko majaczyły mu sceny z popołudnia, ale również czarne wizje matki, która prorokowała, że niedługo ci straszni ludzie wedrą się do ich pięknego domu i wszystkich ich wybiją. Potem uspokajał się, bo przecież istniała ta mityczna szklana ściana, która odgradzała go od tych niebezpieczeństw. Jeśli więc on nie mógł przechodzić na drugą stronę, oni także nie mogli tego robić i zapewne dobrze o tym wiedzieli. W jego wyobraźni ta ściana była nieskończenie długa i sięgała nieba, a im większa się robiła, tym bardziej Aleksander się uspokajał.

      W ciągu kilku następnych dni w mieście zapanował porządek, a strzały umilkły.

***

      Wiosną wyjechali do Mikołajewa, z zamiarem powrotu do Petersburga z końcem lata. Aleksander lubił wieś, bo tam miał nieco więcej swobody, ale tego roku została mu ona mocno ograniczona. We wsiach dochodziło do buntów, chłopi demolowali wszelkie budynki użyteczności publicznej, a nawet zasadzano się na dworki posiadaczy ziemskich. Podobno nienawidzili takich, jak jego rodzina. Chłopak jednak uważał, iż owa plotka jest mocno przesadzona, bowiem do jego ojca mówili barin, czyli „jaśnie pan”, a gdy powozem przez wieś jechała jego babka, klękali przy drodze, niczym pątnicy przy świętych obrazach. Jakże zatem mogli być fałszywi i nieszczerzy? Aleksandrowi nie wydawało się to prawdopodobne, by ludzie potrafili aż tak udawać, jeśli nie pracowali w teatrach i nie brali udziału w spektaklach.

      Którejś nocy obudziły go krzyki. Nie potrafił odgadnąć, czy głos należał do Katii, czy matki, a może do jednej ze służących, usłyszał jedynie słowo „pożar”. Zerwał się na równe nogi i wypadł ze swojego pokoju. Domownicy i służba biegali w tę i z powrotem po korytarzu i nie bardzo wiedzieli, co mają robić. Nawet Fiodor nie potrafił zapanować nad sytuacją, tylko zakrywał twarz rękoma i jęczał, że wszystkiemu winny jest car.

      – Uspokój się, mój mężu! – wysyczała Irina Oboleńska. – Trzeba ugasić pożar. Zbierz całą służbę, poślij Wołodię do wsi, po chłopów. Niech biorą wiadra i przychodzą, a wy tymczasem spróbujcie zatrzymać ogień, żeby nie zajęły się inne budynki.

      Fiodor momentalnie jakby się otrząsnął, ponieważ rzadko kiedy jego żona mówiła podobnym tonem. Wybiegł z domu, nakazując służbie, by uczyniła to samo. Aleksander siedział w pokoju narożnym i spoglądał na łunę unoszącą się nad zagajnikiem oddzielającym ich dworek od zabudowań gospodarczych. Wkrótce zobaczył Wołodię, ich kamerdynera, jak idzie z grupą chłopów dzierżących w dłoniach wiadra. Wołodia trzymał w ręku lampion, by oświetlał im drogę, jednak gdy dotarli na dziedziniec, unoszący się nad zagajnikiem słup ognia powodował, że żadna lampa już nie była im potrzebna. Aleksander miał ochotę wybiec z domu i pomóc przy gaszeniu, ale matka zabroniła mu tego kategorycznie.

      Po latach doszedł do wniosku, iż matka trzęsła się nad nim tak bardzo, że pewnego dnia jego największym marzeniem było wymknąć się spod jej kurateli i popełnić jakieś szaleństwo. W najmniejszym stopniu to przesadne niańczenie nie nauczyło go ostrożności, wręcz przeciwnie, wzbudziło pociąg do nadmiernego ryzyka.

      Nad ranem pożar ugaszono i zaczęto liczyć straty. Matka oświadczyła jednak, że wracają do Petersburga, bo następnym razem zbuntowani chłopi mogą podpalić ich dom.

      – Policja i Ochrana już się nimi zajęła –


Скачать книгу