Białe róże z Petersburga. Joanna Jax
tak samo, jak Aleksander Fiodorowicz Oboleński. Po chwili uśmiechnęła się do siebie, bo równie dobrze nadawcą owych bukietów mógł być jakiś siwy, zasuszony baron lub hrabia, który próbował zdobyć serce jakiejś młodziutkiej panny.
Pytanie jednak usłyszał Andriej Dwerkin, który uwielbiał plotki z wyższych sfer i potrafił nieustannie prawić o mariażach, rozwodach i przywarach swoich bogatych klientów.
– A, to taka jedna zubożała arystokratka. Piękna, mądra, ale cóż z tego, kiedy ojciec wariat. Poszczęściło się jej, bo pozostałe zamężne siostry musiały się zadowolić kawalerami niższych stanów. Najstarsza wyszła za buchaltera, a druga z kolei za właściciela niewielkiej i mocno wyeksploatowanej floty kutrów rybackich. Anna zaś ustrzeliła jedną z najlepszych partii w Petersburgu, Aleksandra Fiodorowicza Oboleńskiego, którego miałaś zaszczyt poznać i który pomógł ci podczas tego przykrego wypadku.
Lenie pociemniało przed oczami. Nie było dnia, by nie myślała o Aleksandrze Fiodorowiczu. Był dla niej uosobieniem mężczyzny niemal doskonałego, a „niemal” tylko dlatego, że doskonały pozostawał jedynie Bóg. Usiadła na zydelku i wpatrywała się w jeden punkt na ścianie, jakby nie chciała uwierzyć, że Aleksander Fiodorowicz mógłby kogoś kochać i ożenić się, mimo iż nie wiązała z nim żadnych nadziei. A może jednak miała jakieś złudzenia, jeśli przekazana informacja tak nią wstrząsnęła?
– I myślisz, Andrieju Dwerkinie, że pobiorą się? – zapytała niepewnie Lena.
– Ach, to cała awantura była, bo kilka miesięcy temu Aleksander jakby zaczął unikać Anny Pawłowny i przestał u niej bywać. Prorokowano, że ze ślubu nic nie wyjdzie i panna będzie musiała poszukać sobie innego kandydata. Ojciec nawet uruchomił swatki, a cała rodzina Golicynów ze strony Anny wpadła w panikę, że taki okaz wymyka im się z rąk. W sprawę włączyła się hrabina Dołgoruka i chyba coś zdziałała, bo Aleksander Fiodorowicz znowu zaczął bywać w domu Golicynów, a gdy wyjeżdża do Carskiego Sioła na manewry, zamawia u mnie bukiety dla niej. Zapewne najpóźniej po Bożym Narodzeniu się oświadczy, a że lepszego kandydata Anna nie mogłaby sobie wyobrazić, zostanie przyjęty. Już zacieram ręce, bo szykuje się duże zamówienie, chociaż gdy syn hrabiego Szeremietiewa brał ślub w Moskwie, zamówił u jednego z dostawców aż cały wagon kwiatów.
Kiedy podekscytowany Dwerkin skończył mówić o rychłym ślubie Aleksandra Fiodorowicza Oboleńskiego i Anny Pawłowny Golicyny spojrzał na swoją pracownicę i niejako podopieczną.
– A co tobie, Lenko? – zapytał.
– A nic. Tak się rozmarzyłam, bo pewnie Anna Pawłowna będzie miała i piękną suknię, i orszak, i wesele na kilkaset osób – skłamała.
Jednak Dwerkin spędzał z nią w kwiaciarni zbyt dużo czasu, aby nie odgadnąć, iż coś innego musiało zdenerwować Lenę, bowiem śluby w ich branży to był niemal chleb powszedni, łącznie z tymi, które odbywały się wśród arystokracji.
– On nie dla ciebie ani ty dla niego – mruknął.
Lena przełknęła ślinę. Wiedziała o tym doskonale, ale potem pomyślała, jak bardzo jest to niesprawiedliwe, że nie może nawet marzyć o podobnym mężczyźnie tylko dlatego, iż jest biedna. Nie wspominając o tym, że i w jej żyłach płynęła szlachecka krew i gdyby nie skłonności jej przodków do gorzałki, dzisiaj mogłaby być panną z całkiem pokaźnym posagiem i majątkiem w Byszkowicach.
– A czy ja jestem brzydka, Andrieju Dwerkinie?
– Jesteś piękna, Lenko. Masz nadzwyczaj oryginalną urodę i gdybyś była moją córką, byłbym dumny jak paw. Jednak świat poukładany jest według innych prawideł i panny bez posagu nie mogą mieć zbyt wysokich wymagań. Gdybym był młodszy, pewnie nawet oświadczyłbym ci się, ale zbrodnią byłoby, gdybyś wyszła za takiego starego pryka – powiedział pocieszająco.
– Zdarzają się przypadki, że… No, choćby hrabia Golicyn. Podobno ożenił się z niepiśmienną wieśniaczką, z której potem zrobił damę.
– I potem go wydziedziczyli, aczkolwiek nie przez małżonkę, ale przez bolszewickie poglądy. Jeśli jednak syn hrabiego pragnął zostać komunistą, to chyba nie płakał zbyt mocno z tego powodu.
– No, widzi pan, są takie wypadki, bo prawdziwa miłość nie zważa na podobne konwenanse.
– Prawdziwa miłość… Lenko, czyś ty się przypadkiem nie zakochała w młodym Oboleńskim?
– Ależ skąd! Przecież ja go nie znam, zaledwie raz z nim mówiłam – żachnęła się.
Nie chciała wspominać o tym, że spędzili razem noc na zapleczu kwiaciarni, bo zapewne stary Dwerkin posądziłby ich o jakieś niecne uczynki.
– Posłuchaj więc, Lenko… Owszem, zdarzają się podobne przypadki, a plotki o nich chętnie powtarzane są przez wszystkie petersburskie służące, ale masz większą szansę zostać uderzoną piorunem na Newskim Prospekcie aniżeli znaleźć kawalera, który poświęci dla ciebie pozycję i majątek.
– Ale miłość… – upierała się Lena, jednak Dwerkin przerwał jej.
– Tacy wielcy panowie żenią się dla interesu, a kochają się na boku. To znaczy miewają kochanki i dałby Bóg, gdyby kochali tylko raz w życiu. Najczęściej co sezon kochają się w innej.
Chciała już zakończyć tę rozmowę, bo jej wyobraźnia zaczęła niebezpiecznie szybować do osoby Aleksandra Oboleńskiego i hordy jego kochanek.
Po skończonej pracy postanowiła kupić sobie na pocieszenie pierwszy w życiu kapelusz. Zresztą i tak musiała to zrobić, bo Dwerkin narzekał, że wożąc kwiaty jego konną furgonetką, w chustce wygląda jak baba ze wsi. Poszła więc do modystki i długo wybierała wśród kapeluszy, bo każdy wydawał się piękniejszy od poprzedniego. W końcu zdecydowała się na granatowy kapelusik, którego fason królował teraz w Petersburgu. Stanęła przed lustrem i zapytała modystkę:
– I jak wyglądam?
– Wyglądasz tak, że byłabyś w stanie złamać serce nawet carowi – odpowiedziała kobieta, uśmiechając się do Leny.
W istocie wyglądała zupełnie inaczej niż w chustce. I bardzo pięknie, chociaż wcale nie chciałaby złamać serca Mikołajowi II, który w ogóle jej się nie podobał, ale chętnie zrobiłaby to z sercem należącym do Aleksandra Fiodorowicza. Mogłaby się poczuć jak małostkowa panna, którą był w stanie urzec jedynie wygląd kawalera, ale on zajmował jej myśli dlatego, iż okazał jej serce i uratował Miszę. Z goryczą też przypominała sobie za każdym razem, jak nisko upadł jej ojciec lekarz, kiedy szukając pomocy dla brata, ani razu o nim nie pomyślała.
Po powrocie do kwiaciarni czekała na nią przykra niespodzianka. Lena przeklęła się w duchu, że myślała tego dnia o Siergieju Woroninie, bo doszła do wniosku, że niejako przyciągnęła nieoczekiwanego gościa, którym okazał się przyjaciel ojca, Pomiakin.
– Przyszedłem sprawdzić, jak wam się wiedzie – powiedział, rozglądając się z zaciekawieniem.
– Bardzo dobrze, panie radco – odpowiedziała grzecznie. – Ja pracuję, Misza chodzi do szkoły. I nikt nas nie tłucze pasem.
– Twój ojciec bardzo za wami tęskni… – mruknął Pomiakin.
– Wciąż pije?
– Nie tak dużo, jak kiedyś – odparł Pomiakin, ale uciekł wzrokiem przed czujnym spojrzeniem Leny.
– Jeśli pije, to jedyne, za czym tęskni, to kolejna szklaneczka wódki.
– Twój