Wigilia pełna duchów. Отсутствует
n>
Zbiór opowiadań grozy
Wigilia pełna duchów
ISBN 978-83-8116-861-8
Copyright © for the Polish translation by Katarzyna Bogiel, 2019
Copyright © for the Polish translation by C&T, Beata Długajczyk, 2019
Copyright © for the Polish translation by C&T, Ewa Horodyska, 2019
Copyright © for the Polish translation by Robert Lipski, 2019
Copyright © for the Polish translation by Zysk i S-ka
Wydawnictwo s.j., Poznań 2019
Redakcja
Marta Dobrecka
Projekt okładki
Agnieszka Herman
Na okładce wykorzystano ilustrację autorstwa Herberta Railtona
Opracowanie graficzne i techniczne
Barbara i Przemysław Kida
Wydanie I w tej edycji
Zysk i S-ka Wydawnictwo
ul. Wielka 10, 61-774 Poznań
tel. 61 853 27 51, 61 853 27 67
dział handlowy, tel./faks 61 855 06 90
Wszelkie prawa zastrzeżone. Niniejszy plik jest objęty ochroną prawa autorskiego i zabezpieczony znakiem wodnym (watermark).
Uzyskany dostęp upoważnia wyłącznie do prywatnego użytku. Rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci bez zgody właściciela praw jest zabronione.
Konwersję do wersji elektronicznej wykonano w Zysk i S-ka Wydawnictwo.
DOM POD WŁOSKIM ORZECHEM
Mrs. J.H. RIDDELL
ROZDZIAŁ I
Nowy właściciel
Wiele lat temu na rogu ulicy wiodącej do Upper Kennington Lane stała wielka rezydencja z czerwonej cegły, która wieczorami, pokryta jesiennymi martwymi liśćmi, bardzo przypominała wyludniony i opuszczony dom.
Nie było w nim widać żadnych oznak życia. Od siedmiu lat nikt nie miał ochoty w nim zamieszkać i przez ten czas stał pusty, podczas gdy jego właściciel wiódł nędzną egzystencję, w stanie przygnębienia albo nawet szaleństwa, w pobliskim szpitalu dla obłąkanych. Teraz, gdy już zmarł, został pochowany i zapomniany, zjawił się nowy właściciel, aby wziąć budynek w posiadanie. I ten nowy właściciel napisał do swoich prawników, albo raczej do prawników swego zmarłego dalekiego krewnego, zwracając się z prośbą, aby wyznaczyli osobę odpowiedzialną za dom i aby ta osoba przygotowała pokoje na jego przybycie.
Kiedy pociąg zajechał na stację, nowy właściciel spotkał się z radcą prawnym z biura Timpson and Co., który natychmiast wręczył panu Staintonowi list od firmy i powiedział, że zaczeka, jeśli będzie jakaś odpowiedź.
Pan Stainton przeczytał list, spojrzał na czystą stronę przedtytułową i wracając do pierwszych słów listu, jeszcze raz odczytał to, co prawnicy do niego napisali.
– Hmmm… – mruknął nowy właściciel, gdy skończył czytać. – W każdym razie muszę tam iść i obejrzeć ten dom. Wie pan, czy to daleko stąd? – zapytał, zwracając się do młodzieńca od Timpsona.
– Nie, sir, niezbyt daleko.
– Ma pan trochę czasu, żeby tam pójść ze mną? —zapytał pan Stainton.
Młody człowiek, stwierdzając, że ma, dodał:
– Jeżeli chce pan wejść do tego domu, to powinniśmy się zgłosić po klucze, które ma agent z biura nieruchomości przy Westminster-Bridge Road.
– Nie mogę powiedzieć, żebym odczuwał wielką sympatię do hoteli – zauważył nowy właściciel, gdy wsiadali do dorożki.
– Istotnie, sir.
– Nie dlatego, żeby mi nie pasowały albo żebym ja im nie pasował. Prowadzę w pewnym sensie hałaśliwy tryb życia; nie bardziej cywilizowany, niż gdybym był w buszu albo na polach złotodajnych, zapewniam pana. Zatem nie jestem grzecznym gościem, nie zamierzam siedzieć cicho i na przykład nie tupać nogami. Miałem już tego dość na pokładzie statku, gdzie często spędzałem bezsenne noce, rozmyślając, jakby to było miło znajdować się w należącym do mnie dużym domu i robić to, co mi się podoba.
– Tak, sir – zgodził się radca prawny.
– Widzi pan, ja przywykłem do niedogodności i przygotowując się na noc, mogę się obyć bez służby.
– Niewątpliwie, sir.
– Zakładam, że dom ma dobrze naprawiony dach i wszystko, co trzeba?
– Tego nie wiem na pewno, sir.
– No, jeżeli znajdzie się jakiś suchy kąt, gdzie będę mógł rozłożyć pled, to mogę tam przespać całą noc – stwierdził nowy właściciel.
Radca prawny zakaszlał. Wyjrzał przez okno, a potem spojrzał na klienta firmy Timpson.
– No, nie sądzę… – zaczął jakby przepraszająco, ale nie dokończył.
– Czego pan nie sądzi? – zapytał klient.
– Proszę mi wybaczyć, sir, ale nie sądzę… no, naprawdę nie sądzę, że gdybym był na pańskim miejscu, chciałbym zostać w tym domu na noc.
– Dlaczego…?
– Dlatego, że od blisko siedmiu lat nikt w nim nie spał i musi być pokryty pleśnią z wilgoci, a jeżeli pan jest na to uczulony, to tym bardziej istnieje powód, aby nie podejmować takiego ryzyka. A poza tym…
– Poza tym… – powtórzył pan Stainton. – Poza tym, czy to „poza tym” ma jakieś ukryte znaczenie?
– Tak, dom przez lata stał pusty, sir, dlatego, że… no, nie ma w tym żadnej tajemnicy… po prostu to miejsce ma złą opinię.
– A jaka to jest ta zła opinia? Jest niezdrowy?
– O, nie!
– Nawiedzony?
Radca prawny skinął głową.
– Zgadł pan, sir.
– I to jest powód, dla którego nikt nie chce tam mieszkać?
– Z tego właśnie powodu nie mogliśmy go wynająć… nikomu.
– No to wkrótce będzie „nienawiedzony” i całkiem dobry – odparł pan Stainton. – Tak, z pewnością powinienem tam zostać na dzisiejszą noc. A może pan będzie też skłonny zostać i dotrzymać mi towarzystwa?
Radca prawny cofnął się lekko skonsternowany. Z pewnością miał przed sobą jednego z najbardziej niekonwencjonalnych klientów. Młodzieniec od Timpsona niewiele o nim wiedział i teraz nie miał pojęcia, jak się zachować.
„To był jakiś szorstki gość – mówił, opisując później nowego właściciela domu – jakiś gburowaty, z pewnością nie należał do dobrego towarzystwa, to pospolity człowiek”.
W każdym razie nie rozumiał tego bogatego mężczyzny, który rozmawiał z nim jak równy z równym, który nie lubił hoteli i który nie miał zastrzeżeń, żeby zamieszkać w domu, w którym nawet sprzątaczka nie spałaby ani chwili. Nie rozumiał człowieka, który najspokojniej w świecie wypytywał obcego, na którym jego oczy przedtem nie spoczęły ani na moment, pracownika szanowanego biura Timpson and Co., zaniepokojonego w najwyższym stopniu młodego człowieka w białej koszuli, w kołnierzyku i w garniturze – tak jakby był jego wspólnikiem –