Wigilia pełna duchów. Отсутствует

Wigilia pełna duchów - Отсутствует


Скачать книгу
cóż, sir, ostatecznie, gdy dziewczynka miała sześć lat, zachorowała i nie wierzyliśmy, że wyzdrowieje. Kiedy zrobiło się jej gorzej, siostra jej ojca, pani May, która na szczęście mieszkała w Londynie, gdy pan Alfred nie wpuścił do domu lekarza, nie miała innego wyjścia, jak tylko owinąć dziecko w koce, posłać po dorożkę i zawieźć ją do swojego mieszkania. I co do tego pan Alfred nie miał zastrzeżeń. Gdy szła przez hall, powiedział tylko: „Jeżeli teraz ją zabierzesz, to pamiętaj, że od tej chwili będziesz musiała się nią opiekować”. „Doskonale – odpowiedziała – zaopiekuję się nią”.

      – A chłopiec? Chłopiec?! – wykrzyknął zniecierpliwiony pan Stainton.

      – Jeśli mi pan pozwoli, dojdę i do tego, sir. Po zabraniu siostry w lipcu usychał i rozdzielony z nią zmarł w grudniu.

      – Na co zmarł?

      – Pękło mu serce, sir. Dziwnie to brzmi u dziecka, ale tak było. Na początku szukał jej w całym domu, ale pod koniec poszedł na górę do swojego pokoiku i już z niego nie wychodził. W końcu napisałam do pani May, ale gdy list do niej dotarł, była chora, a gdy mogła już przyjechać, chłopiec nie żył. Wtedy odbyła rozmowę z panem Alfredem! Co to była za rozmowa! Nigdy nie słyszałam, żeby ludzie tak ze sobą rozmawiali! Oznajmiła mu, że wpierw pozbawił chłopca spadku, a następnie zagłodził go na śmierć. Jednak nie była to prawda, dziecku pękło serce z rozpaczy po rozdzieleniu z siostrą.

      – Tak… A gdy był martwy…

      – Sir, nie lubię o tym mówić, ale prawdą jest, jak tu siedzę, że tej nocy, gdy został złożony do trumny, zszedł na dół, jak zwykle tupiąc nóżkami po schodach, i bez przerwy szukał siostry. Wróciłam więc na górę i gdybym nie widziała tego małego, wyniszczonego ciała, ciągle leżącego w trumnie, mogłabym pomyśleć, że ożył. Później nigdy już nas nie opuścił – nigdy! I właśnie to, i nic innego, sprawiło, że pan Alfred oszalał. Myślał, że zabił dziecko podczas jakiejś kłótni. Podczas ataku szaleństwa próbował je rozdeptać albo rozszarpać na kawałki gdzieś w kącie. A potem szlochał i modlił się, aby zostało zabrane z domu. Słyszałam, że przed śmiercią nieco ozdrowiał i mówił, że słyszał od wuja, iż w testamencie wszystko zostało zapisane chłopcu, ale on nigdy nie widział tego testamentu. Może tak tylko gadał albo bredził, jak człowiek chory na umyśle.

      Rozdział V

      Następne popołudnie

      Pan Stainton, próbując odsunąć od siebie dręczące go problemy, zaczął przycinać zbędne gałęzie od frontu domu i rąbać je na trawniku, który w ciągu wielu lat zdziczał pod krzakami, gdy jego uwagę zwróciły dwie panie stojące przed żelazną bramą i obserwujące dom.

      – Wygląda na to, że jest zamieszkany – zauważyła starsza, zwracając się do towarzyszki. – Pewnie mieszka w nim nowy właściciel i okaże się, że jest tu tak obskurnie jak zawsze, ale ty już tego nie pamiętasz, Mary.

      – Myślę, że pamiętam – odparła młodsza. – Gdy tak patrzę, to miejsce wydaje mi się coraz bardziej znajome. Przypominają mi się niektóre pokoje, jestem tego tak pewna, jakbym widziała je we śnie. Pamiętam też Georgiego. Co ja bym dała, żeby móc zerknąć do środka.

      W tym momencie nowy właściciel wynurzył się z krzaków i otwierając bramę, zaprosił panie do wejścia i obejrzenia domu.

      Starsza zawahała się, ale młodsza wyszeptała:

      – Och, ciociu, błagam, zrób to!

      – Dziękuję – rzekła pani May, zwracając się do obcego, którego wzięła za ogrodnika – ale pan Stainton może mieć obiekcje.

      – Nie. Jestem pewny, że nie będzie miał – oświadczył nowy właściciel. – Jeżeli sobie życzycie, możecie obejrzeć w środku cały dom. Nie ma tam nikogo. Nikt tam nie mieszka, z wyjątkiem mnie.

      – Za opłatą, jak sądzę? – zauważyła od niechcenia pani May.

      – Coś w tym rodzaju – odparł.

      – Nie sądzę, żeby to był dozorca – stwierdziła dziewczyna, gdy obie zaczęły zwiedzać stary dom.

      – Zatem kim może być? – zapytała ciotka.

      – To jest sam pan Stainton.

      – Nonsens, moje dziecko! – wykrzyknęła pani May, ale podeszła do okna, rzucając uważne spojrzenie na nowego właściciela, który w tej chwili leniwie spacerował po podjeździe z rękoma w kieszeniach.

      Po obejrzeniu wszystkich pomieszczeń, od hallu po pokoik na poddaszu, pani May zobaczyła, że ów zagadkowy jegomość stoi oparty o słup ganku i cierpliwie czeka na ich powrót.

      – Jestem panu bardzo wdzięczna – zaczęła z pewnym wahaniem.

      – Błagam, proszę mi nie dziękować – odparł.

      – Ta młoda dama ma smutne wspomnienia związane z tym domem – kontynuowała pani May, nadal mając wątpliwości co do tożsamości nieznajomego.

      Spojrzał na młodą dziewczynę i przez chwilę nie spuszczał z niej wzroku. Chociaż jej twarz była przysłonięta woalką, widział, że płacze.

      – Od razu się domyśliłem – rzekł. – To panna Fenton, prawda?

      – Tak, oczywiście – brzmiała odpowiedź. – A pan jest…

      – Edgar Stainton – przedstawił się nowy właściciel, wyciągając rękę.

      Po pierwszych wyjaśnieniach, kto jest kim, dodał:

      – I mieszkam tu sam, ale mogę was poczęstować herbatą. Zróbcie mi przyjemność i wejdźcie, chcę poczuć, że nie jestem całkiem osamotniony w Anglii.

      Tylko pani May podziękowała za zaproszenie i po dziesięciu minutach cała trójka siedziała w blasku ognia na kominku, rzucającego migotliwe poblaski na ściany i sufit, odbijając się w zamglonych lustrach i na ciemnych dębowych półkach.

      – Teraz wszystko do mnie wraca – rzekła cicho dziewczyna, zwracając się do ciotki. – Georgie wiele godzin przesiadywał przy kominku, obserwując obrazy kreślone przez płomienie.

      Ale nie widziała czegoś, co stało się bezpośrednio przy niej i czego nowy właściciel z odbierającym mowę uczuciem grozy był świadkiem, jak się zbliża.

      To było dziecko! Dziecko już nieszukające tego, czego nie może znaleźć, ale stojące u boku dziewczyny, sztywne i nieruchome, z oczami skierowanymi na jej twarz i z wynędzniałą postacią wtuloną w fałdy jej sukni.

      Dzięki niebiosom! Ona tego nie widzi, pomyślał i westchnął z ulgą.

      Nie, nie widziała tego, chociaż blady policzek dotknął jej ramienia, chociaż chuda ręka spoczęła na jej ręce, chociaż w czasie długiej rozmowy, jaka nastąpiła, dziecko ani na moment nie odstąpiło jej boku i nie odwróciło tęsknych oczu od jej oblicza.

      Jej obecność zdawała się wszystko radośnie zmieniać, rozjaśniać. Kiedy jej młoda, piękna, pełna życia postać opuściła stary dom, dziecko towarzyszyło jej do progu, a potem natychmiast znikło i pan Stainton daremnie wypatrywał, jak przemyka po schodach.

      Lecz później, jeszcze tego samego wieczoru, gdy siedział przy ogniu, wpatrując się w żarzące się węgle i być może widząc w nich jakieś obrazy, tak jak Mary wspominała, że brat obserwował je w latach ich samotnego dzieciństwa, miał świadomość – nawet bez rozglądania się – że chłopiec znowu tu jest.

      A potem zaczął rozmyślać o dawnych, minionych latach, w czasie których martwe dziecko,


Скачать книгу