Wigilia pełna duchów. Отсутствует

Wigilia pełna duchów - Отсутствует


Скачать книгу
Dom Pod Włoskim Orzechem, sir? – zapytał pan Hennings, powtarzając pytanie gościa. – Tak, proszę pana, znam. To tak, jakby mnie pan zapytał, czy znam Pedlar’s Arms. Pamiętam ten stary dom z czasów chłopięcych i jako dorosły, od prawie pięćdziesięciu pięciu lat – pamiętam pana George’a Staintona; zwykle nosił na głowie myckę i bryczesy do kolan. Tam, gdzie teraz jest ulica Staintona, był sad i on cały dzień przetrzymał w nim chłopców, którzy chodzili na jabłka. Mnie udawało się często nie dać mu się złapać.

      – Czy po objęciu posiadłości przez pana Alfreda widział pan tam jakiegoś chłopca i dziewczynkę? Mam na myśli wnuków Felixa Staintona – zapytał nowy właściciel, gdy pan Hennings przerwał wspomnienia, umożliwiając przejście do tej części rozmowy.

      – Tak, sir, mogłem widzieć dziewczynkę, ale nic sobie o niej nie przypominam; natomiast chłopca pamiętam dość dobrze. Przychodził tu kilka razy z panią Toplis, która zajmowała się domem dla obu panów Staintonów, i pamiętam go dlatego, że wyglądał tak mizernie i staromodnie – ale też dlatego, że wiele o nim mówiono.

      – Zatem co o nim mówiono?

      – Dużo mówiono, gdy żył, do jego śmierci. Wszyscy uważali, że to on powinien być spadkobiercą. Ale jeżeli chce pan usłyszeć o nim wszystko, sir, to jedyną osobą, która może to panu powiedzieć, jest pani Toplis. A jeżeli da pan szylinga tej biednej kobiecie, która zawsze zachowywała się przyzwoicie i która – jak ja twierdzę – zawsze prowadziła się honorowo, nawet jeśli miała tylko sześć pensów przy duszy, to wizyta u pani Toplis, która może opowiadać godzinami o tym, jak mieszkała w Domu Pod Włoskim Orzechem, nie będzie czasem straconym.

      Po tej delikatnej aluzji, że jego minuty są cenniejsze od godzin pani Toplis, pan Hennings zakończył rozmowę, chociaż jego gość zdążył jeszcze zapytać, gdzie może znaleźć gospodynię.

      – Przepraszam tysiąckrotnie! – odparł właściciel pubu wylewnie. – Zapomniałem na śmierć! Panią Toplis, sir, można znaleźć w przytułku w Lambeth… jest tam, godna litości.

      Edgar Stainton odszedł ze ściśniętym sercem. Czy nie poświęciłby całego majątku dla swoich ludzi i dla tych, którzy są z nimi związani?

      ROZDZIAŁ IV

      Brat i siostra

      Pan Stainton spodziewał się zastać panią Toplis jako zniedołężniałą staruszkę, przygarbioną wiekiem i powykręcaną od reumatyzmu – tymczasem okazała się promykiem słońca padającym na ścieżkę życia z pewnością starzejącej się kobiety, lecz z łatwością dźwigającej ciężar lat. Była to osoba o rumianych policzkach, bystrym spojrzeniu, wyprostowana jak struna – która powitała go z pełnym szacunku zachwytem.

      – A zatem, panie Edgarze, jest pan synem starego Kapitana – stwierdziła po wymianie powitalnych grzeczności i wyjaśnieniu, kto jest kim. Otarła dłonią oczy i wydawszy wiele okrzyków zdumienia i radości, oświadczyła: –  Ech! Pamiętam, jak przyszedł do domu krótko po ożenku i opowiadał mi o tej kochanej lady, swojej żonie. Nigdy nie słyszałam o dżentelmenie, który wyrażałby się o niej z taką dumą i nigdy się nie męczył ciągłym powtarzaniem „moja żona”.

      – Była kochaną kobietą – stwierdził obecny właściciel nawiedzonego domu.

      – I ten dom należy teraz do pana, sir? No to życzę panu wiele radości i mam nadzieję, że znajdzie pan w nim spokój, zdrowie, szczęście i powodzenie. Nie widzę powodu, aby pan w nim tego wszystkiego nie znalazł… nie, naprawdę, sir.

      Edgar Stainton siedział przez chwilę w milczeniu, rozważając, w jaki sposób poruszyć nurtujący go problem.

      – Pani Toplis – zaczął w końcu z trudem. – Chciałbym, żeby mi pani wszystko o tym opowiedziała. Przyszedłem tu z zamiarem zapytania pani, co się tam teraz dzieje.

      Stara kobieta ukryła twarz w dłoniach. Widział, jak drżała.

      – Niech się pani nie boi rozmawiać ze mną otwarcie – ciągnął. – Wiem, że w tym domu zrobiono coś bardzo złego, więc zamierzam to wyjaśnić i, jeśli będzie to leżało w mojej mocy, naprawić. Jestem bogaty. Byłem bogaty, gdy dotarły do mnie wieści o spadku, i chętnie – choćby jutro – mogę się go zrzec, o ile mogłoby to pomóc w naprawieniu tego zła.

      Pani Toplis potrząsnęła głową.

      – Ach! Sir, pan tego nie może zrobić! – rzekła. – Pieniądze nie przywrócą życia zmarłym; a gdyby nawet, to wątpię, czy nawet pan, jako przyjaciel tego biednego dziecka, teraz śpiącego wiecznym snem na cmentarzu, tam gdzie Stwórca go złożył, zabierając z tego pełnego zła świata, może udowodnić, co się stało. Widok tego dziecka w ostatnich miesiącach jego życia był tak przejmujący, że niejednego mogłoby to zaniepokoić. Ciężko mi nawet teraz o tym myśleć, sir! Często ze strachem budzę się nocą, ciągle widząc i słysząc tupot! Tupot jego małych stóp na schodach.

      – To ciekawe, ale czy może sobie pani wyobrazić, że mnie to nie wystraszyło? – rzekł pan Stainton. – To znaczy, gdy ja byłem w tym domu. A chociaż teraz jestem poza nim, prześladuje mnie wspomnienie tych kroków.

      – Co?! – wykrzyknęła pani Toplis. – Pan też go widział? Tam! Więc, proszę mi wybaczyć, ale to wszystko, co panu opowiedziałam, uzna pan z głupie!

      – Ja go stale widuję – brzmiała spokojna odpowiedź.

      – Zastanawiam się, co to znaczy! Zastanawiam się, co to może znaczyć! – krzyknęła gospodyni, załamując w zakłopotaniu ręce.

      – Nie wiem – odrzekł nowy właściciel filozoficznie. – Ale chcę, żeby mi pani pomogła się dowiedzieć. Przypuszczam, że pamięta pani, jak te dzieci zjawiły się tam po raz pierwszy?

      – Tak, sir, tak, to byli syn i córka biednej panny Mary. Ona, jak pan wie, uciekła z panem Fentonem… nie była to dobrana para, ale mam nadzieję, że był dla niej dobry. Kiedy przyprowadzono do nas drżącą ze strachu parę dzieciaków, mój pan wysłał je tutaj. Ach, mógł to zrobić, żeby nikt nie powiedział, iż nie chce płacić za ich utrzymanie. Nigdy pan nie widział tak kochającego się rodzeństwa… nigdy! To były bliźnięta. Ale chłopiec był dla dziewczynki bardziej jak ojciec niż brat albo ktokolwiek inny. Tak długo trzymał w buzi jabłko i nie połykał, dopóki siostra nie zjadła swojej połówki. Myślę, że obserwowanie ich, jak się kochają – on ją i ona jego – niczego nie podejrzewając, z ich małymi rączkami obejmującymi się za szyje, odmieniło postanowienie mojego pana co do przekazania tego miejsca panu Alfredowi. Pewnego dnia powiedział do mnie, wskazując na dzieci: „Jaka to cudowna miłość, Toplis!”, a ja mu odpowiedziałam: „Tak, sir… zupełnie jak w Dzieciach w lesie1.

      Krótko potem położył się do łóżka i wtedy niewątpliwie zaczęły nachodzić go lepsze myśli, bo zaczął mówić o żonie, o pannie Mary i o Kapitanie… pańskim ojcu, sir, a potem zapytał, czy dzieci poszły już do łóżeczek, i powiedział mi o tym wszystkim, o czym nigdy przedtem nie mówił. Więc gdy pan Quinance wyciągnął jego wcześniejszy testament, nie byłam zaskoczona… nie, ani trochę. Przedtem zawsze mówił, że jego spadkobiercą będzie pan Alfred, i tak go traktował.

      – A jednak tego nowego testamentu nigdy nie znaleziono – zasugerował pan Stainton, z lękiem przechodząc do następnego tematu rozmowy.

      – Nigdy, sir. Szukaliśmy wszędzie. Na górze i na dole. Być może niewłaściwie go oceniałam, ale zawsze odnosiłam wrażenie, że pan Alfred wiedział, co się z nim stało. Po śmierci starszego pana dzieci traktowano w sposób haniebny. Co nie znaczy, że były bite czy coś


Скачать книгу

<p>1</p>

Babes in the Wood – tradycyjna opowiastka dla dzieci. Dotyczy istot niewinnych, niedoświadczonych, które nieoczekiwanie znajdują się w sytuacjach potencjalnie dla nich niebezpiecznych albo wręcz wrogich. (jeśli nie zaznaczono inaczej, wszystkie przypisy pochodzą od tłumacza).