Wigilia pełna duchów. Отсутствует

Wigilia pełna duchów - Отсутствует


Скачать книгу
tam sporo krzeseł i sof, aby pomieścić wszystkich gości. Po zajęciu miejsca na końcu sofy zauważyłem po prawej stronie wolne krzesło. Postanowiliśmy od początku siedzieć w ciemności – medium ze związanymi rękami i stopami ułożyliśmy na sofie, każdy węzeł został zapieczętowany, a potem zgasiliśmy światło. Zaraz po tym, jak zapanowała ciemność, usłyszeliśmy za sobą przerażający dźwięk – był to huk spadających książek – i usłyszeliśmy, jak wielki tom za tomem z hukiem spadały na podłogę w kłębach kurzu, bo w pokoju zrobiło się piekielnie duszno.

      Nagle rozległ się rozkazujący głos:

      – Niech wszyscy połączą dłonie. Zaśpiewamy hymn, są tu obecne duchy.

      Wiedziałem, że ten głos należy do Johna Robertsa, medium kontrolującego ducha. Należał do jednego z najwcześniejszych uczniów Johna Wesleya i zawsze jako osoba głęboko religijna zachowywał tak zwaną „bojaźń bożą”. Zgodnie z poleceniem Johna Robertsa chwyciłem rękę osoby stojącej po mojej lewej stronie i pochyliłem się w stronę najbliższej osoby po stronie prawej, nad pustym krzesłem, ale stwierdziłem, że to krzesło nie jest już puste, gdyż nagle poczułem, jak moją dłoń natychmiast chwyta mała ręka. Nie miałem dużo czasu na zdumienie, a tak naprawdę tylko tyle, by pomyśleć, że ktoś się do mnie zbliżył, gdy w pokoju zapanował taki zgiełk, jakby spuszczono ze smyczy wszystkie moce piekielne. Książki, które spadały na podłogę, zaczęły latać po całym pokoju, zostaliśmy uniesieni z krzeseł i sof, potrząsano nami i słyszeliśmy, jak duże stoły przewracają się z trzaskiem.

      – Zapalić światła! – ryknął John Roberts. – Inaczej ktoś zginie!

      Natychmiast zabłysło pół tuzina zapałek i w tym momencie ujrzałem, jak zachwiał się ciężki regał na książki, który omal nie runął na zebrane w pobliżu osoby. Kiedy zabłysły zapałki i zapłonęły świece, mogłem sprawdzić, czyją rękę trzymam z prawej strony. Należała do pięknej, młodej kobiety, brunetki o doskonałej figurze, wspaniałych czarnych włosach i parze uroczych, błyszczących ciemnych oczu, które patrzyły na mnie w jakimś sensie kpiąco.

      – Przestraszyłam pana? – zapytała, uśmiechając się sarkastycznie. – Myślałam, panie Ashburton, że zdążył się pan przyzwyczaić do kaprysów tych duchów! Nieważne, proszę się przysunąć do mnie, jestem od pana mniejsza, ale mogę pana obronić. Jestem zaprzyjaźniona z duchami.

      Zastanawiałem się, skąd zna moje nazwisko, ale zareagowałem na jej słowa uściskiem ręki i odpowiedziałem:

      – No, moja młoda damo, muszę przyznać, że naprawdę trochę mnie pani zawstydziła, ale powinienem też szczerze dodać, że nie podoba mi się myśl, iż może uderzyć mnie w oko oprawiony w mosiądz róg okładki Biblii albo może spaść mi na głowę regał z książkami. Z przyjemnością dowiaduję się, że jest pani przyjaciółką duchów – i zaraz dodałem wesoło: – a także, iż oferuje mi pani ochronę, chociaż zapewne ucieczka byłaby mniej ryzykowna.

      – Cicho – rzekła, przykładając kształtny palec do uroczych ust. – Musimy zacząć seans. Chyba wie pan, że przyszliśmy tu, aby zobaczyć duchy? Jednak nie uda się to, jeśli będą panować ciemności – oświadczyła. – To zupełnie niemożliwe. – Następnie, ku memu zaskoczeniu, zwróciła się autorytatywnie do medium kontrolującego duchy: – Johnie Robertsie, nie możemy prowadzić seansu w ciemnościach, mogą się bowiem zdarzyć wypadki. Musimy zapalić kilka lamp i światło skierować w dół. Lampy należy ulokować w rogach pokoju, a pan musi uważać, aby jakiś zły duch nie przewrócił ich ani nie zgasił.

      – Dobrze, panno Evelyn – odparł głos kontrolującego duchy. – Myślę, że tak będzie też bezpieczniej dla medium.

      – Ma pani jakieś lampy, pani Smith? – zapytała gospodynię moja piękna sąsiadka. – Zatem proszę je zapalić i umieścić we wskazanych przeze mnie miejscach.

      Wydawało się, że ani pani Smith, ani nikt inny nie mieli pojęcia, kim jest ta młoda kobieta, która wydawała polecenia. Pani Smith jedynie odpowiedziała:

      – Och, oczywiście, panno… panno…

      – Panno Evelyn – uzupełniła dziewczyna.

      – Tu, zaraz za drzwiami, są jakieś lampy, panno Evelyn. Gdzie mamy je umieścić?

      Dla wszystkich było zupełnie oczywiste, że należy wykonać polecenie młodej kobiety, jako że nikt nie wiedział, co robić.

      Zapaliła lampy i umieściła je w rogach pokoju, kierując światło w dół, a potem wróciła na miejsce obok mnie i usiadła wyraźnie zadowolona, znowu chwytając moją rękę i ściskając ją w swojej drobnej dłoni.

      – Doskonale – powiedziała, uśmiechając się do mnie. – Teraz, panie Ashburton, powinniśmy coś zobaczyć.

      – Spodziewałem się tego, panno Evelyn – odparłem. – Jeśli tak, będzie to tylko pani zasługa.

      Chciałem wiedzieć, kim jest panna Evelyn. Panna Evelyn…? Kim ona jest? Chociaż podobało mi się to imię: „Evelyn”, nawet bez nazwiska.

      Nie musieliśmy długo czekać. Ledwo połączyliśmy ręce, gdy nagle z sofy uniosło się medium, przeleciało przez pokój nad naszymi głowami i wylądowało na szerokim szczycie regału na książki, tego samego, który niedawno omal nie runął na gości.

      – Zręcznie to zrobił – stwierdziła panna Evelyn. – Znajduje się w transie i duchy zapewne ściągną go z góry, gdy będzie im potrzebny. Chyba że my sami to zrobimy.

      Po medium na szczyt regału powędrowała sofa, na której leżał. Ulokowała się dokładnie na nim, odwrócona nogami do góry, ale medium nie wydawało się zakłopotane jej ciężarem ani jej obecnością. Potem stół, na którym stała jedna z palących się lamp, uniósł się gwałtownie i ciśnięty w dół roztrzaskał się na kawałki, ale lampa została przeniesiona przez pokój i ostrożnie postawiona przy innej lampie.

      – Ocaliłem tę lampę – rozległ się głos „kontrolera”, Johna Robertsa, tak jakby oczekiwał aprobaty.

      – Tak, Johnie – rzekła panna Evelyn – bardzo dobrze zrobiłeś; jednak te wszystkie manifestacje to zwykłe bzdury. Myśmy tu przyszli po to, aby zobaczyć zmaterializowane postaci duchów zamieszkujących ten dom i dowiedzieć się – jeśli to będzie możliwe – czego chcą, a nie po to, żeby oglądać tego rodzaju wygłupy.

      – Wiem o tym, panno Evelyn – odrzekł John – ale to są złe, niesforne duchy, które wcale mnie nie znają i w ogóle nie dbają o mnie.

      – Dobrze, więc powiedz im, że jeżeli nie pokażą się nam teraz, to już nigdy nie będą miały takiej okazji, ponieważ pan Smith jest skłonny rozwalić ten dom nad ich głowami. Prawda, panie Smith?

      – Tak, jestem skłonny – odparł pan Smith, patrząc na nią ze zdumieniem. – Ale skąd pani to wie?

      Nie zdążyła jeszcze odpowiedzieć na to pytanie, gdy z korytarza dobiegł przeraźliwy dźwięk wrzasków pomieszanych z łoskotem. Drzwi biblioteki otwarły się z trzaskiem i wpadły dwie obrzydliwe bestie. Miały przerażające ludzkie głowy z długimi siwymi włosami – jedna męska, druga kobieca – a ich ciała przypominały ciała pawianów. Błyskały dzikimi oczami i szczerzyły długie, ostre zęby. Zatoczyły krąg po pokoju, wysuwając ku nam groźne szpony, i nagle zatrzymały się przed przerażonym Smithem. Pani Smith i reszta kobiet zdążyły już zemdleć.

      – Chciał pan nas widzieć, panie Smith. A więc jesteśmy. Jesteśmy darwinowskimi przodkami rodziny Smithów. W istocie takim zaginionym ogniwem. Widzisz jakieś podobieństwo do siebie? – I w tym momencie straszliwie zgrzytnęły zębami. – A teraz mów, czy


Скачать книгу