Głód. Graham Masterton

Głód - Graham  Masterton


Скачать книгу
na chwilę zaniemówił.

      – Tak nie rozmawiał nigdy żaden z Hardestych. Twój ojciec był człowiekiem, który zawsze twardo stąpał po ziemi. Oczywiście, spodziewał się pomocy po najlepszych przyjaciołach i rzadko kto mu odmawiał. Jednak nigdy o nic nie skamlał.

      – Nie skamlę, senatorze. Ja pana grzecznie proszę. Mój ojciec wyświadczył kiedyś panu przysługę i proszę teraz o rewanż. Ponieważ jeśli ta farma zbankrutuje, co z pewnością nastąpi, jeśli nie uzyskam niczego więcej niż zwykłego odszkodowania z ubezpieczenia federalnego, imię mojego ojca szargane będzie w całym Kansas. A do tego nie zamierzam dopuścić.

      – Hm… – westchnął senator.

      – Może pan sobie do woli chrząkać i mruczeć – powiedział Ed. – Wiem, że ani trochę nie przypominam panu mojego ojca, ale to dlatego, że po prostu nim nie jestem. On był farmerem, a ja jestem biznesmenem, i to dzięki temu właśnie do dnia dzisiejszego powoli wychodziłem z długów, jakie pozostawił mój ojciec. Mój ojciec był bardzo dobry, jeśli chodzi o prace polowe, ale jeśli chodzi o finanse, zbytnio zawierzał takim ludziom jak pan.

      – Panie Hardesty – odezwał się senator z przesadną grzecznością. – Chcę panu powiedzieć, że jest mi bardzo przykro i naprawdę chciałbym panu pomóc. Niestety, w chwili obecnej sen z powiek spędzają mi problemy z soją z Iowa i nawet gdybym chciał, nie jestem w stanie poświęcić czasu pojedynczemu farmerowi z Kansas.

      – W porządku. Skoro tak pan stawia sprawę, ja natychmiast przypomnę prasie o skandalu ze zbożem sprzedawanym po zaniżonych cenach.

      – Do cholery, za kogo pan się uważa? – warknął senator. – Na wciskaniu mi takich tekstów możesz jedynie stracić, człowieku. Co to za brednie?

      – Brednie? – zapytał Ed niewinnym głosem, mimo że cały trząsł się z napięcia. – Jak pan przeczyta o sobie w „Washington Post”, zmieni pan zdanie.

      Nastąpiła cisza. Piętnaście, trzydzieści sekund głuchej ciszy w słuchawce. Wreszcie senator Jones odzyskał mowę.

      – Zdaje się, że pański problem dotyczy całego stanu Kansas, Ed. Czy dobrze cię zrozumiałem?

      – Kansas i Północnej Dakoty. Przynajmniej tak usłyszałem w telewizji.

      – No cóż, skoro jest to tak szeroki problem, myślę, że będę mógł nacisnąć na jakąś szerszą pomoc federalną. Myślę, że dam radę wyciągnąć jakieś specjalne, dodatkowe fundusze dla farmerów, których pola zostały zniszczone.

      – To już brzmi sensownie.

      – Nie mogę niczego obiecać. Muszę podjąć pewne działania zakulisowe, które mogą trochę potrwać, myślę, że to zrozumiesz, Ed. Poza tym uważam, że powinniśmy się spotkać.

      – Też tak myślę.

      – W porządku. Czy mógłbyś przyjechać do Fall River pod koniec tygodnia? Na weekend? Mam tam chatkę nad jeziorem.

      – To jest możliwe.

      – A więc zadzwonię do ciebie jutro, może w czwartek, i być może przekażę ci już jakieś pomyślne wiadomości.

      – Dobrze.

      – Powiem ci coś, Ed. Z pewnością odziedziczyłeś jedną z najważniejszych cech twego ojca.

      – Naprawdę?

      – Naprawdę. Jesteś bardzo pewny siebie. A teraz daj mi swój numer telefonu, żebym mógł do ciebie zadzwonić.

      W końcu Ed odłożył słuchawkę. Dopiero teraz zauważył, że na bloku papieru leżącym na stoliku obok telefonu nabazgrolił wielkimi literami słowo „rekompensata” i narysował obok niego kłos pszenicy.

      Rozparł się w bujanym fotelu i potarł palcami zmęczone oczy. Potem rozejrzał się dookoła, lustrując półki z książkami. W oczy rzucały się potężne tomy: Zarządzanie farmą Gilberta White’a i Wielkie uprawy Waltera Prescotta Webba. Wzrok przyciągała także brązowa statuetka koni ciągnących pług, pochodząca z ubiegłego wieku. W rogu dużego biurka leżały księgi rachunkowe South Burlington za ostatnie pięć lat. Z nich to Ed dowiedział się wszystkiego o sukcesach i porażkach ojca. Studiował te księgi od pierwszego dnia swojego „panowania”.

      Usłyszał delikatny odgłos dobiegający zza drzwi i odwrócił się. Po chwili w otwartych drzwiach stanęła jego matka, w białej podomce, z siatką na włosach.

      – Mamo – odezwał się. – Myślałem, że już dawno śpisz.

      – Słyszałam, jak rozmawiałeś. Przyszłam, żeby powiedzieć ci dobranoc.

      – W porządku. – Pokiwał głową. – Dobranoc więc.

      A jednak nadal stała w miejscu, z twarzą ukrytą w cieniu rzucanym przez uchylone drzwi.

      – Czy to była prawda, co powiedziałeś do senatora Jonesa?

      – O czym mówisz?

      – Wiesz, co mam na myśli, Edwardzie. Czy farma znajdowała się na krawędzi ruiny?

      Wstał, zamykając okładki notesu

      – Czasami trzeba mówić coś takiego, co wywoła zamierzony efekt na ludziach, z którymi rozmawiasz – odparł. – Cokolwiek działo się tutaj, gdy żył ojciec, jest już przeszłością i nie powinnaś się już tym martwić.

      – Jednak chcę wiedzieć.

      Popatrzył na nią uważnie.

      – Nie wiedziałaś, kiedy żył ojciec. Nie wtajemniczał cię w sprawy finansowe. Dlaczego ja miałbym to robić? Dlaczego teraz chcesz się dowiedzieć?

      – Bo był moim mężem. Bo chciałabym teraz zrozumieć przynajmniej część trosk, którym musiał stawiać czoło.

      Ed podniósł jedną z ksiąg rachunkowych i przekartkował ją.

      – Możesz sobie to wszystko przejrzeć. Przypuszczalnie nie zrozumiesz wszystkiego, co jest tutaj zawarte, ponieważ nigdy nie miałaś do czynienia z tego typu księgami. Myślę, że jeśli będziesz miała pytania, możesz zwrócić się do Henry’ego Pollocka. Był prawą ręką ojca i doskonale zna ich zawartość. Z grubsza ci tylko powiem, że liczby, jakie tu przeczytasz, dowodzą, iż przez ostatnie lata w South Burlington szafowano nieuzasadnionymi wydatkami, nietrafnymi inwestycjami, część sprzętu się zdekapitalizowała, a żadnych planów, preliminarzy, w zasadzie nie konstruowano.

      Ursula Hardesty powoli pokiwała głową.

      – Nic z tego nie rozumiem. Był tak dobrym farmerem.

      – Tak, oczywiście. Nikt nie ma co do tego wątpliwości. System irygacyjny naszej farmy jest wciąż jednym z najlepszych w kraju. Wiesz, co ludzie o nim mówili? „Potrafi zasiać i zebrać pszenicę na parkingu!” Ale za bardzo zawierzał swojemu nosowi i ludziom, którzy okadzali go pochlebstwami. W dniu, w którym umarł, sytuacja finansowa farmy była krytyczna. Właśnie dlatego Michael musiał jechać do banku w tę noc przed pogrzebem.

      – Czy chcesz przez to powiedzieć, że twój ojciec zabił swego własnego syna?

      – Mamo, nie pleć bzdur. Michael zginął w strasznym i tragicznym wypadku samochodowym.

      – Nie wypieraj się, Edwardzie. – Ursula Hardesty uczepiła się swojej myśli. – Gdyby farma była finansowo stabilna, Michael nie musiałby jechać tej nocy do Wichita. Gdyby twój ojciec prawidłowo zarządzał farmą i nie poczynił nadmiernych wydatków, twój brat, a mój syn, wciąż byłby wśród żywych.

      – Mamo, na miłość boską! Nie mów w ten sposób.

      Starsza pani dumnie uniosła głowę.

      – To jest mój dom i mogę w nim mówić, co mi się podoba.

      Ciszę,


Скачать книгу