Głód. Graham Masterton

Głód - Graham  Masterton


Скачать книгу
znalazłbyś sposób, żeby zabrać mnie do South Burlington.

      Ed patrzył na nią przez długą chwilę. Nocna lampka delikatnie oświetlała jej ciało, podkreślając doskonałe kształty. Jasne włosy lśniły, a okrągłe piersi rzucały cień na ścianę.

      – Naprawdę tak bardzo nienawidzisz tej farmy? – zapytał.

      Strząsnęła popiół z papierosa i wzruszyła ramionami.

      – Nie wiem. Być może kiedyś się do niej przyzwyczaję.

      – Chcesz, żebym z niej zrezygnował?

      – Jak możesz teraz z niej zrezygnować? Podpisałeś te wszystkie papiery, pobrałeś pożyczki i uczyniłeś siebie odpowiedzialnym za życie i pracę setek ludzi.

      – Mogę wszystko sprzedać – powiedział.

      – Och, pewnie, że możesz sprzedać. I resztę życia spędzić narzekając, że pozbyłeś się jedynej rzeczy, na której ci w życiu zależało. Spójrz prawdzie w oczy, Ed. Ta farma jest twoim przeznaczeniem od chwili, gdy przyszedłeś na świat. Urodziłeś się po to, żeby siać, orać, zbierać plony. Urodziłeś się farmerem!

      Podszedł i usiadł obok niej. Nie patrzyła na Eda, tylko z zacietrzewieniem paliła papierosa, jakby zależało jej, żeby jak najszybciej go skończyć.

      – O mnie także ci chodzi, prawda? – zapytał. – Nie tylko o South Burlington.

      Wciąż patrzyła gdzieś w pustkę.

      – Nie wiem – odpowiedziała. – Trudno mi teraz oddzielić w myślach farmę od ciebie. To jest to, co zawsze powtarzasz Sally. Państwo Hardesty to South Burlington, a South Burlington to państwo Hardesty. To jest jedno z takich porównań, które nie mają żadnego sensu, ani logicznego, ani genetycznego. A jednak ludzie wierzą w to, tak jak przekonani są, że E równa się em ce do kwadratu.

      – Season, wiesz, że cię kocham – powiedział Ed.

      – Kochasz ten mój wizerunek, który ci się utrwalił. Nie wiem, czy naprawdę kochasz mnie. Mnie, tę właśnie osobę. Nie tę wykształconą i niezależną, która nagle została odizolowana od wszystkiego, co lubi i co sprawia jej radość, ponieważ jej mąż wybrał życie na wsi, w absolutnym odcięciu od tego wszystkiego. Wiesz, że powoli staję się neurotyczką? Marzę o zakupach na Piątej Alei. W nocy budzę się i aż żołądek mnie ściska, taką mam ochotę na big maca od McDonalda.

      Ujął ją za rękę. Światło odbite od oczka jej wielkiego zaręczynowego pierścionka od Tiffany’ego na chwilę go oślepiło.

      – Posłuchaj – odezwał się zachrypniętym głosem. – Możesz wyjechać do Nowego Jorku, kiedy tylko zechcesz. Wsiądź w samolot nawet jutro, jeśli tylko tego chcesz.

      – Ed – odparła, powoli potrząsając głową. – Nie o to chodzi. Pragnę Nowego Jorku, ale ciebie także. Sam Nowy Jork mi nie wystarczy. Jestem twoją żoną, tak się składa, że cię kocham, ale składa się też tak, że mam swoje pasje i wymagania, których tutaj, na tej farmie, nie jestem w stanie zaspokoić. Niestety, w tej chwili dwie największe potrzeby mojego życia są tak różne, że nie jestem w stanie zaspokajać ich w tym samym czasie.

      Ed wbił wzrok we włochaty różowy dywan.

      – Nie wiem, o co więc chodzi – powiedział. – Ani nie chcesz tutaj zostać, ani nie chcesz, żebym sprzedał tę farmę.

      – Myślę, że gdybyś sprzedał farmę, doprowadziłoby to do powolnego, nieuchronnego rozbicia naszego małżeństwa. Stopniowo i nieuchronnie popękałyby wszystkie więzy pomiędzy nami.

      – Uważasz więc, że wyjazd do Los Angeles na jakiś czas wszystko ułoży?

      – Nie wiem. Ale da mi wiele czasu do przemyślenia. Tobie też.

      – Wcale nie potrzebuję wiele myśleć – powiedział Ed niepewnie. – Przynajmniej o nas.

      Season pochyliła się i pocałowała go; dwukrotnie, bardzo delikatnie i bardzo czule.

      – Musimy wiele przemyśleć, oboje. A teraz, gdybym była tobą – powiedziała – poszłabym do kuchni i sprawdziła, co z omletem. Jeśli teraz nie zaczniesz go jeść, niedługo będzie smakował jak ścierka do wycierania szyb.

      Ed nie poruszył się jednak. Czuł się zmęczony, jakby osaczony przez problemy, i nie bardzo wiedział, w którą stronę się teraz udać. Zdawał sobie sprawę, że w Nowym Jorku wszystkie decyzje były jakoś łatwiejsze, a on sam o wiele bardziej stanowczy. Na takiej farmie jak South Burlington szybkie, krótkie, stanowcze decyzje nie były wcale spodziewane ani potrzebne. Trzeba było przeczuwać, zgadywać, z której strony nadejdzie wiatr, wierzyć prognozom, że jutro będzie taka, a nie inna pogoda. Życie na farmie pełne było koniecznych kompromisów i teraz, niespodziewanie, konieczność kompromisów zaczęła wkradać się do jego małżeństwa.

      Być może Season miała rację. Być może, jeśli zrobi sobie krótkie wakacje w Los Angeles, dobrze wpłynie to na nich oboje. Z drugiej strony, nie było to wcale takie pewne. Może wręcz przeciwnie, ten czas spędzony w takim oddaleniu jeszcze bardziej ich rozdzieli? Może Season, poczuwszy się jak ryba w wodzie pomiędzy tymi wszystkimi typami z Hollywood, prawdziwymi i niedoszłymi gwiazdami filmowymi, uzna po powrocie całe to życie na farmie za jeszcze nudniejsze? Może zacznie uważać Eda za zwykłego, nudnego, poczciwego farmera i nikogo więcej? Kogoś z obrazów A. B. Frosta?

      – Idziesz spać? – zapytał.

      – Właściwie, mam taki zamiar – odpowiedziała. – Ale nie będę jeszcze spała, jeśli uznasz, że jest coś do roboty.

      Potrząsnął głową.

      – Wiesz, co powiedziałam Vee? Że życie na farmie w Kansas to nic, tylko nawożenie, oranie, kręcenie się w kółko i pieprzenie się w nocy.

      Ed wstał.

      – Zaraz do ciebie przyjdę – powiedział. – To długo nie potrwa. Muszę jeszcze zadzwonić do Charliego Warburga?

      – Charliego Warburga? Tego od ubezpieczeń?

      – Tak.

      Zmarszczyła czoło, obserwując, jak Ed zmierza w kierunku drzwi.

      – Charlie, zdaje się, zajmuje się wielkimi szkodami, prawda?

      – Czymś w tym rodzaju.

      – To znaczy, że wszystko, co mi powiedziałeś o chorobie pszenicy, to bardzo poważna sprawa, prawda? Rzeczywiście jest aż tak źle?

      – Jeszcze nie wiem, ale nie wykluczam najgorszego.

      – Ed… – zaczęła.

      Zatrzymał się z ręką na klamce. Season sprawiała wrażenie, że chce powiedzieć coś ważnego, lecz nie potrafi znaleźć odpowiednich słów. Siedziała na łóżku, z rękami skrzyżowanymi na gołych piersiach, i patrzyła na niego wzrokiem, który mógł oznaczać zarówno „przepraszam cię, Ed”, jak i „żałuję, że cię kiedykolwiek spotkałam”, albo w ogóle nic. Ed czekał jeszcze przez chwilę, ale gdy nadal milczała, wyszedł z sypialni i powoli zszedł na dół po schodach.

      ROZDZIAŁ III

      Było dokładnie piętnaście po szóstej nad ranem następnego poranka, gdy mały helikopter firmy Hughes startował z małego pastwiska, znajdującego się na tyłach zabudowań mieszkalnych South Burlington, kierując się na północny zachód na tle jasnego, bezchmurnego nieba. Wielkie śmigła błyszczały w słońcu, podczas gdy maszyna przelatywała ponad warsztatami; warkot silnika odbijał się echem od zabudowań i wysokich płotów.

      Maszynę prowadził Dyson Kane. Był jednym z najbardziej doświadczonych pilotów na farmie. Mały, lekki, siwowłosy, o posturze dżokeja, miał twarz, która nigdy nie zmieniała wyrazu, i oczy, które zdolne były przewiercić dziurę w najtwardszym


Скачать книгу