Głód. Graham Masterton
co bywa przekazywane synowi przez ojca, czymś, co należy do jednej rodziny i jest symbolem tej rodziny. Nazywasz się Hardesty, córeczko, i to jest właśnie farma Hardestych. Kiedy ludzie cię spotykają, myślą sobie: „aha, to jest właśnie ta mała dziewczynka, która mieszka na wielkiej farmie w Kingman County, w Kansas”.
Sally zastanawiała się przez chwilę nad tymi słowami, po czym niespodziewanie zapytała:
– Czy pojedziesz z nami?
Ed zmarszczył czoło.
– Z wami? Z kim? Dokąd?
– Do Los Angeles. Odwiedzić ciocię Vee.
– Nie wiedziałem, że masz zamiar jechać do Los Angeles, do cioci Vee.
– Mama powiedziała tak do cioci przez telefon. Powiedziała, że spróbujemy się stąd wyrwać na jakiś czas w tym tygodniu.
Ed usiadł prosto.
– Naprawdę? No cóż… skoro tak powiedziała, widocznie to prawda i pojedziecie. Nie wiem jednak, czy będę mógł pojechać z wami. W sierpniu jestem bardzo zajęty na farmie.
– Ale spróbuj, tatusiu. Tak bardzo chciałabym, żebyś z nami pojechał.
Ed pocałował ją jeszcze raz i wstał.
– Pewnie, że spróbuję. A teraz czas już spać, kochanie.
Starannie owinął ją kołderką, po czym zamknął za sobą drzwi i przeszedł na drugą stronę maleńkiej wnęki, do sypialni zajmowanej przez niego i Season. Również tutaj w pełni ujawniały się gusta Season. Dywany były jaskraworóżowe, a meble białe, ze złotymi dekoracjami, wszystkie oryginalne, osiemnastowieczne, z Francji. Na łóżko narzucony był różowy welur, a dodatkowo do połowy przykrywała je wyszywana złotem narzuta. Ed przyjrzał się uważnie swojemu odbiciu w lustrze o pozłacanych ramach. Powoli zaczął ściągać z siebie czerwoną koszulę w kratę, wyblakłe jeansy i podkoszulkę. Po chwili stał nagi, barczysty, umięśniony, z gęstwiną czarnych włosów na klatce piersiowej. Od dnia, w którym stał się właścicielem South Burlington, stracił na wadze dwadzieścia funtów.
Składał właśnie starannie swoją garderobę, gdy do sypialni weszła Season.
– Dilys właśnie przygotowuje twój omlet – powiedziała.
Ed odwrócił się.
– To dobrze. Nauczycielka Sally stwierdziła, że dostanę niestrawności, jeśli nie będę jadał regularnie.
– Czy ona jeszcze nie śpi?
– Właśnie zasnęła.
Season podeszła do swojej toaletki i zaczęła ściągać z siebie diamentowe klipsy.
– Nie zapytałeś mnie jeszcze, co robiłam przez cały dzień – stwierdziła.
Ed podszedł i zatrzymał się za nią tak, że mogła w lustrze widzieć jego twarz.
– Nie muszę pytać. Wiem, że się strasznie nudziłaś.
Odłożyła klipsy i zaczęła rozpinać jedwabny kostium. Była pod nim zupełnie naga, jeśli nie liczyć malutkich białych majteczek, które na udach podtrzymywały jedynie cienkie sznureczki. Miała figurę, której nie powstydziłaby się żadna modelka. Małe, kształtne piersi udekorowane były szerokimi brodawkami, a kształtne uda zdawały się sięgać do samej szyi. Wyjęła szpilkę z włosów i rozpuściła kok, po czym starannie zaczęła je rozczesywać. Kostium pozostawiła na podłodze; Dilys później go podniesie.
– Rzeczywiście – powiedziała. – Nudziłam się. Ale nie tak strasznie. Dzień przyniósł mi trochę rozrywek.
– Na przykład?
– Przyszedł mężczyzna, aby wyczyścić dywan w hallu. Był bardzo miły i doskonale znał się na swojej pracy. Poza tym, powiedział mi, że ma ośmioro dzieci.
– Nic więcej? – zapytał Ed. Jego twarz pozostawała bez wyrazu.
– Telefonowała pani Lydia Hope Caldwell. Chciała, żebym wstąpiła do organizacji Córek z Kansas. Dwadzieścia minut uświadamiała mnie, jaki to jest zaszczyt i jak rzadko proponuje się coś takiego nowo przybyłym kobietom.
– Co jej odpowiedziałaś?
– Że mam za dużo pracy na farmie, aby jeszcze wstępować do jej organizacji, oczywiście.
Ed obserwował w lustrze nagie ciało Season. Zastanawiał się przez chwilę, czy to tylko jej nagość zawsze wzbudza w nim tak silne pożądanie, czy też nagość połączona z krytycyzmem, złośliwością i niewątpliwie silną osobowością. Zrobił krok ku niej, położył ręce na jej ramionach i delikatnie pocałował w skraj czoła. Season nie przerywała szczotkowania włosów, jakby Eda w ogóle za nią nie było.
– A później, oczywiście, zatelefonowałaś do swojej siostry w Los Angeles – powiedział.
– Tak.
Przebiegł dłońmi po jej delikatnie zaokrąglonych plecach i wśliznął palce pod materiał majteczek. Obiema dłońmi ujmował teraz jej pośladki. Końcami palców prawie dotarł do sromu.
– Zatelefonowałaś do swojej siostry w Los Angeles i powiedziałaś, jak strasznie nudzi cię ta cholerna farma. Te wszystkie akry pszenicy i nudni, prości ludzie. Wszystkie te traktory i maszyny. Po czym zaprosiłaś się na kilka tygodni do Beverly Hills, zupełnie ignorując fakt, że Sally musi wrócić do szkoły, a ja będę potrzebował cię w tym miesiącu na farmie bardziej niż kiedykolwiek do tej pory.
Season znieruchomiała, jakby udając jakąś statuę. Twarze ich obojga odbijały się w lustrze, jedna obok drugiej, jednak żadna nie zdradzała w tej chwili ich myśli. Znów grali swoją zwykłą grę, polegającą na podpytywaniu, denerwowaniu i drażnieniu partnera, w oczekiwaniu, czyj lodowaty chłód runie pierwszy. W Nowym Jorku robili to dla zabawy, i to bardzo rzadko. Tutaj, w Kansas, od przebiegu tej gry zależały ich wzajemne stosunki, a na dłuższą metę – przyszłość ich małżeństwa.
Dłonie Eda ciągle znajdowały się pod majtkami Season.
– Nie wymyśliłam tego nagle – powiedziała Season. – Mam nadzieję, że zdajesz sobie z tego sprawę. Miałam wiele czasu, żeby to przemyśleć.
– Nic mi nie wspominałaś, że chcesz wyjechać.
– Oczywiście, że ci wspominałam. A co, do cholery, robimy co noc, odkąd tu przyjechaliśmy? Trykamy się głowami, żeby zobaczyć, jak to boli? Ed, kochanie, już mi bokiem wychodzi to South Burlington. Mam dość Wichita! Mam dość całego tego okropnego stanu! Boże, ja muszę wyrwać się stąd choćby na chwilę!
– O to tylko chodzi? Naprawdę tak bardzo się tu nudzisz?
Delikatnie sięgnęła za siebie i odepchęła jego ręce. Następnie podeszła do łóżka i usiadła na nim. Na nocnym stoliku leżała srebrna papierośnica. Season wyciągnęła z niej jednego papierosa i wetknęła go do kącika ust, dokładnie tak, jak przed laty czynił to Humphrey Bogart.
– A czy to nie wystarczy? – zapytała. – A teraz czuję się jak chłopka z obrazów A. B. Frosta.
– Kto to jest, do cholery, A. B. Frost? – zawołał Ed. – Na miłość boską, to właśnie jest typowe dla ciebie. Narzekasz, jesteś niezadowolona, a kiedy człowiek po ludzku pyta cię dlaczego – odpowiadasz, że dlatego, ponieważ zmusiłem cię do życia przypominającego jakąś cholerną osobę z jakiegoś cholernego obrazu jakiegoś cholernego, nieznanego, podrzędnego artysty. A. B. Frost, na miłość boską!
– A. B. Frost to znany i ceniony malarz. Pod koniec ubiegłego wieku wędrował przez Kansas i Iowę, malując farmerów. Pobożnych, bogobojnych, pracowitych farmerów – powiedziała Season, zapalając papierosa.
– Wielkie cnoty brzmią