Koronkowa robota. Cezary Łazarewicz

Koronkowa robota - Cezary Łazarewicz


Скачать книгу
ze sobą, gdy policjant prowadzi ich przez podwórko po grząskim śniegu do aresztu.

      „Byłem ogłuszony potężnym ciosem – wspomina inżynier. – Myślałem o Lusi, nie o sobie, nie o niej”.

      Więzienny dozorca odsunął kratę kobiecego oddziału i uprzejmie zaprosił Gorgonową:

      – Pani pierwsza.

      – Broń mnie. – To była jej ostatnia prośba rzucona Zarembie na pożegnanie. Zanim zdążył cokolwiek powiedzieć, zatrzasnęła się za nią stalowa krata.

      Jego poprowadzili dalej długim korytarzem, na którego końcu były ciężkie drzwi z wizjerem. Zanim strażnik zamknął je za Henrykiem Zarembą, podniósł rękę do szyi i przeciągnął palcem po grdyce.

      Za zakratowanym oknem Lwów mienił się blaskiem wszystkich swoich lamp – 897 elektrycznych i 3917 gazowych.

       Podejrzani

      Margarita Emilia Gorgon z domu Ilić, lat trzydzieści.

      Postać – wysmukła.

      Wzrost – sto sześćdziesiąt pięć centymetrów.

      Włosy – ciemne (szatynka).

      Twarz – owalna.

      Oczy – niebieskie.

      Brwi – łukowate.

      Nos – średni.

      Uzębienie – pełne.

      Po dalszych przesłuchaniach zostaje przeniesiona do lwowskiego więzienia przy ulicy Kazimierzowskiej, które od końca XVIII wieku mieści się w dawnym klasztorze odebranym zakonowi Świętej Brygidy.

      Siedzą tu głównie więźniowie polityczni, rozbijający sklepowe witryny członkowie Komunistycznej Partii Zachodniej Ukrainy i podkładający bomby rebelianci z Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów.

      Gorgonowa trafia do sześcioosobowej celi z polskimi komunistkami. Polityczni mają przywileje w więzieniach II Rzeczpospolitej Polskiej, mogą w ciągu dnia leżeć na pryczy, mieć własną biblioteczkę i dostęp do gazet. Wraz z pojawieniem się nowej aresztantki, podejrzanej o zwykłe kryminalne przestępstwo, przywileje zostają zawieszone. Szczególnym restrykcjom podlegają gazety, by aresztantka nie wiedziała za dużo o prowadzonej sprawie. Komunistki protestują przeciwko tym ograniczeniom i Rita zostaje przeniesiona do innej celi.

      Henryk Mikołaj Zaremba, lat czterdzieści osiem.

      Postać – krępa.

      Wzrost – sto siedemdziesiąt cztery centymetry.

      Włosy – brak.

      Czoło – wysokie.

      Twarz – owalna.

      Oczy – piwne.

      Brwi – proste.

      Uszy – duże.

      Uzębienie – pełne.

      Przebywa w tym samym więzieniu w Brygidkach, tylko że w celi numer sto osiemnaście. Siedzi z dwoma Ukraińcami i Żydem. Oni podejrzani są o prowadzenie działalności wywrotowej, on – o współudział w morderstwie córki.

      „Byli to ludzie dobrzy – pisze o współwięźniach. – Zainteresowali się moją osobą, moim cierpieniem, od razu odgadli, że jestem tylko nieszczęśliwym ojcem. Posiadali przenikliwość serca, wiedzieli sporo o pomyłkach sądowych i ofiarach »spra­wiedliwości«. Bez współczucia tych ludzi byłbym pewnie oszalał”.

      Henryk podlega rygorowi więziennemu. Pobudka o szóstej, zdawanie spodni o dwudziestej, gaszenie światła i cisza nocna o dwudziestej pierwszej. Za każdym razem, gdy wychodzi na przesłuchanie do sędziego śledczego, strażnik obmacuje go pod pachami, od przodu, z tyłu. Każe wywrócić kieszenie.

      „Jakbym coś ukradł i schował” – notuje.

      Ma też przywileje. Pozwalają donosić mu posiłki z miasta i korzystać z widelca i noża. Inni więźniowie jedzą łyżkami. Przed snem musi jednak zwrócić sztućce strażnikowi, tak samo jak spodnie.

      Ma też prawo do godzinnego spaceru na zewnątrz budynku, z którego nigdy nie korzysta.

      „Przedkładam brud kleistej podłogi, stęchliznę celi, bicie pluskiew na ścianie ponad kręcenie się w kółko na małym skrawku podwórza pod obserwacją więźniów ciekawych widoku Zaremby” – tłumaczy swą niechęć.

      Gdy w sobotę, tuż po aresztowaniu, kancelaria więzienna prosi go o wydanie dyspozycji co do pochówku córki, jest bezradny. Płacze. Skarży się, że jest bez pieniędzy. Prosi, by zastawić jeden z jego obrazów, by mógł pokryć koszty pogrzebu.

      Dziennikarze piszą, że jest zupełnie załamany.

       Narodziny czarnego charakteru

       Lwów, czwartek, 31 grudnia 1931

      W sylwestra bojówkarze Komunistycznej Partii Zachodniej Ukrainy rozrzucili ulotki na eleganckiej ulicy Akademickiej, rozbili witryny w kawiarni Roma i sklepie Wedla przy tej samej ulicy; w bramie przy Stryjeńskiej 68 osiemnastoletnia Franciszka Można truła się jodyną, a w mieszkaniu przy Gipsowej 38 Mieczysław Kędzierski próbował odebrać sobie życie, wypijając duszkiem butelkę denaturatu.

      Na Zamarstynowskiej pod koła taksówki wpadła Maria Waten­berg z sześcioletnim synkiem, a mieszkającego przy tej samej ulicy, ale pod numerem 14, kasiarza Mojżesza Grossa aresztowała policja śledcza pod zarzutem włamania do kasy Banku Kredytowego w Złoczowie.

      Ale nic nie wywołuje takich emocji jak wiadomości napływające z willi znanego w mieście architekta, inżyniera Henryka Zaremby. O zamordowaniu Elżbiety Zarembianki Lwów już wie z plotek w sylwestra, ale dopiero następnego dnia może przeczytać o tym w prasie.

      „Gazeta Lwowska” pierwsza informuje o śmierci Lusi: „Zachodzi podejrzenie, że zbrodni tej dokonała bona, służąca od kilku lat u inżyniera Zaremby, z którą ten ostatni utrzymywał od dłuższego czasu stosunki miłosne. Bona ta chciała pozbawić życia Elżbietę prawdopodobnie dlatego, że stała ona na przeszkodzie w uzyskaniu przez inżyniera Zarembę rozwodu z żoną”.

      To jest właśnie ten moment, w którym trzydziestojednoletnia Margarita Emilia Gorgon staje się najczarniejszym z czarnych charakterów. Każdego następnego dnia jej wizerunek będzie stawał się jeszcze mroczniejszy, powielany w setkach tysięcy egzemplarzy, sprzedawany w całej Polsce.

      W ciągu czternastu lat niepodległego państwa polskiego Lwów miał swoje wielkie procesy, na których skupiała się uwaga całej Polski. Tak było w 1921 roku, gdy ukraiński nacjonalista Stiepan Fedak próbował przed lwowskim ratuszem zastrzelić naczelnika państwa Józefa Piłsudskiego, i trzy lata później, gdy oskarżono Stanisława Steigera o próbę zamachu na prezydenta Rzeczpospolitej Polskiej Stanisława Wojciechowskiego.

      W drugiej połowie lat dwudziestych Lwów żył sprawą zastrzelonego na ulicy Królewskiej kuratora lwowskiego okręgu szkolnego Stanisława Sobińskiego (proces jego zabójców zakończył się dopiero w 1929 roku), a jesienią 1931 roku – morderstwem konduktora tramwajowego Rudolfa Koszyczka, którego żona zadźgała w ich wspólnym mieszkaniu.

      Nic nie może się jednak równać gorączce, która zapanowała po zabójstwie Lusi Zarembianki. O bohaterach tragedii – Ricie, inżynierze i jego nieszczęsnej córce – Lwów chce wiedzieć jak najwięcej. Każdy szczegół ich życia jest teraz prześwietlany, rozważany,


Скачать книгу