Zachłanny mózg. Sébastien Bohler

Zachłanny mózg - Sébastien Bohler


Скачать книгу
do którego przyjeżdżaliśmy, znajduje się dzisiaj kilka centymetrów nad poziomem morza. Szacuje się, że pod koniec wieku wzrost poziomu oceanów wyniesie od 80 centymetrów do 6 metrów, w zależności od skali globalnego ocieplenia, które staramy się aktualnie ograniczyć do 2 stopni, wiedząc, że tego celu i tak nie uda się osiągnąć. Inaczej mówiąc, musimy przestać myśleć w kategoriach pokoleń. Logika moich rodziców, którzy, inwestując w atrakcyjną nieruchomość, mieli nadzieję przekazać ją swoim dzieciom, wkrótce nie będzie mieć już racji bytu. Moje dzieci częściowo wychowały się w tym miejscu, związały się z nim, tak jak kiedyś ja. Ale one prawdopodobnie nie będą mogły przekazać pałeczki swoim dzieciom. Musimy im to zacząć uświadamiać.

      Utrata ukochanego miejsca z pewnością jest przykra, ale przecież chodzi tu tylko o domek letniskowy. Tymczasem dla milionów ludzi, których jedyne domy znajdują się w strefach zagrożonych zalaniem, rzecz jest o wiele poważniejsza. Weźmy choćby Holendrów – u schyłku tego stulecia wielu z nich będzie zmuszonych opuścić dotychczasowe miejsce zamieszkania, ponieważ duża część ich kraju leży poniżej poziomu morza. Wiadomo, że z podobnym problemem będą musiały zmierzyć się Azja Południowo-Wschodnia, Londyn, Nowy Jork czy Luizjana. Wysepka, o której wspomniałem, jest metaforą o wiele szerszego zjawiska. Przeszliśmy od świata, w którym dało się planować przyszłość swoją i kolejnych pokoleń, do nowej rzeczywistości, w której przyszłość jest nieprzewidywalna. Wzrost poziomu wód jest, raz jeszcze, tylko jednym z wielu niepokojących objawów. Niszczymy nasz świat. Gdy ty spokojnie czytasz te słowa, co dziewięć minut z powierzchni Ziemi znika jakiś gatunek1. Pustynnienie całych subkontynentów przełoży się wkrótce na wzrost presji migracyjnej. To bomba z opóźnionym zapłonem. Słyszałeś o tym niejeden raz. Wszyscy znamy fakty, i właśnie to stanowi istotę problemu.

      Nieoceniony mózg

      Ziemia jest dzisiaj zamieszkana przez niemal osiem miliardów ludzkich istnień. Już sama ta liczba może wydawać się gigantyczna, ale to jej przyrost robi prawdziwe wrażenie. Zaledwie dwa wieki temu było nas na świecie nieco ponad miliard. Ostatnie pięćdziesiąt lat to największy skok demograficzny w dziejach ludzkości. Co roku nasze szeregi zasila około 90 milionów osób1. Gdyby ze swojej odległej planety obserwowali nas kosmici, uznaliby homo sapiens za niebywale utalentowany gatunek. Rośniemy w siłę, mnożymy się. Jesteśmy panami atomu, elektronu, informatyki, silnika tłokowego i inżynierii genetycznej. Potrafimy ratować ludzi przed śmiercią dzięki narzędziom reanimacyjnym i chirurgicznym, o których sto lat temu nikomu się nie śniło. Poza tym udało nam się skomunikować ze sobą miliardy osób, co dawniej uznano by za czystą magię.

      Ten sukces zawdzięczamy rozwojowi niezwykłego narządu, cechującego się zdolnością myślenia abstrakcyjnego i planowania, potrafiącego projektować maszyny, porozumiewać się za pomocą mowy i pisma, dzięki czemu zespoły mężczyzn i kobiet mogą współpracować ze sobą w trakcie realizacji skomplikowanych projektów. Ten narząd – nasz mózg – składa się z około 100 miliardów komórek nerwowych (neuronów) i takiej samej liczby komórek glejowych, które otaczają te pierwsze, pełniąc funkcje odżywcze i ochronne. Kształtuje świadomość, czyli zdolność myślenia o sobie samym i refleksji nad sensem, jaki chcemy nadać życiu. Jest najbardziej niewiarygodnym cudem techniki, jaki kiedykolwiek powstał. Udoskonalał się przez tysiące lat za pomocą starannie dobieranego zestawu genów, umożliwiającego znalezienie odpowiedzi na coraz to nowe wyzwania środowiskowe. Zawdzięczamy mu wszystko. Jest naszą przepustką do życia, poskromił drapieżniki stokrotnie silniejsze od nas, pokonał potężniejszych jeszcze, bo mikroskopijnych wrogów, od niepamiętnych czasów atakujących nasz układ odpornościowy i dziesiątkujących populacje.

      Ma on jednak także ciemną stronę. Pierwiastek destrukcji, który przez miliony lat pozwalał mu triumfować nad wrogimi siłami natury, dziś zagraża jemu samemu – i ośmiu miliardom jego pobratymców. Im śmielej mózg sobie poczyna, tym szybciej zbliża się do upadku. Już dawno zawarł pakt z diabłem. Ten pakt w pierwszej kolejności zapewnił mu siłę, władzę i panowanie nad przyrodą, w drugiej ściągnął nań zniszczenie i ruinę. Dzisiaj nadszedł czas wywiązania się z przyjętych zobowiązań.

      Dług ekologiczny

      Co roku media i ośrodki zajmujące się badaniem klimatu ogłaszają nam pewną datę. Dzień, w którym, według szacunków naukowców, ludzkość zużyła więcej zasobów, niż Ziemia potrafi wyprodukować w tym samym przedziale czasu. Wyliczenia są owocem pracy klimatologów, ekonomistów, agrotechników, leśników, mineralogów i geologów. Tworzą oni bilans poboru i zwrotu zasobów. Zwrot polega, na przykład, na fotosyntezie, która odnawia rezerwy amazońskiej biomasy, lub odtworzeniu populacji ryb oceanicznych. W ten sposób co roku określa się moment, w którym ludzkość przestaje zużywać tylko to, co planeta może na bieżąco wyprodukować. Od tego dnia, nazywanego po angielsku overshoot day, zaczynamy zaciągać tzw. dług ekologiczny. Aby w ekonomii panowała równowaga, dzień długu ekologicznego powinien wypadać najwcześniej 31 grudnia: jeżeli ostatniego dnia roku nie mamy zaległości, wszystko jest w porządku – zasoby odnawiają się w takim samym tempie, w jakim są wykorzystywane.

      Po raz pierwszy usłyszałem o długu ekologicznym, gdy wraz z Mathieu Vidardem i innym dziennikarzem, debiutującym wówczas Axelem Villardem, przygotowywałem audycję dla radia France Inter. Axel zrobił materiał o stopniu wyczerpania zasobów naturalnych, w którym pojawiała się informacja, że dzień długu wypadał 21 sierpnia1. Dwa lata wcześniej był to 25 września. A jeśli cofnąć się jeszcze o dwadzieścia lat, do roku 1987, dług zaczynaliśmy zaciągać 19 grudnia. To był czas, gdy ludzkości, jeśli nie liczyć kilku dni, udawało się jeszcze spłacać zobowiązania. Od tamtej pory zadłuża się ona jednak z roku na rok tak konsekwentnie, że dzisiaj dzień długu ekologicznego wypada już niemal w połowie roku. Co to oznacza? To proste: przez pięć miesięcy wykorzystujemy rezerwy, których nie będziemy w stanie odnowić. Co zrobimy, gdy nie zostanie już nic?

      Taką sytuację analizują specjaliści z zakresu dynamiki populacyjnej, odnosząc się do pojemności środowiskowej. Pojemność środowiskowa ekosystemu określa maksymalną ilość osobników, jaką może przyjąć dany ekosystem. Jeżeli wskutek zbyt szybkiego wzrostu demograficznego jest ich za dużo, zasoby się wyczerpują, zwiastując śmierć. Wówczas albo liczebność populacji spada do akceptowalnego poziomu i na nim się zatrzymuje, albo następuje zapaść2. To mi przypomina pewne doświadczenie, które przeprowadziłem jako młody badacz, gdy niechcący doprowadziłem do zapaści demograficznej.

      Doświadczenie z bakteriami

      Miałem wtedy nie więcej niż dwadzieścia pięć lat i przygotowywałem doktorat z neurobiologii w Instytucie Pasteura. Część mojej pracy polegała na namnażaniu bakterii Escherichia coli w celu stworzenia mutacji DNA potrzebnej do doświadczeń, które pozwalałyby zrozumieć funkcjonowanie komórek nerwowych mózgu. Moje zadanie sprowadzało się do umieszczenia kilku mikrogramów bakterii Escherichia coli w próbówce z płynem bogatym w cukier. Następnie przenosiłem probówkę do pomieszczenia, w którym panowało 37 stopni Celsjusza, i mocowałem na obracającej się tarczy. Mieszanie i stała temperatura zapewniały badanym przeze mnie mikroorganizmom idealne warunki do rozwoju. Po upływie dwunastu godzin próbówka zawierała nieprzejrzystą zawiesinę setek miliardów bakterii. Te jednokomórkowce dzielą się co dwadzieścia minut, a ich populacja rośnie bardzo szybko tak długo, jak długo jest jedzenie. Należy je więc wyjąć z próbówki, zanim skończą się zapasy pożywienia.

      Jak niejednemu doktorantowi, rano zdarzało mi się pospać. Zjadałem nieśpiesznie śniadanie i przychodziłem do laboratorium około jedenastej. Tego dnia, gdy tylko otworzyłem drzwi dusznego pokoju, by zabrać swoją próbówkę z bakteriami, natychmiast zrozumiałem, że coś poszło nie tak, i to bardzo. Zawartość próbówki była mleczna, całkowicie mętna, a po otwarciu


Скачать книгу