Amerykański król. Nowy Camelot. Tom 3. Sierra Simone

Amerykański król. Nowy Camelot. Tom 3 - Sierra Simone


Скачать книгу
jesteś zagrozić życiu niewinnych ludzi, byle ją uchronić przed zagrożeniem.

      – Nie mów mi, co myślę. – Odpowiada tak opryskliwie, że niemal się uśmiecham. Zawsze ten sam uparty, uroczy porucznik, którego przed laty przygwoździłem do ściany baraku. – Wydaje ci się, że taki jesteś szlachetny, że taki z ciebie pierdolony stoik, ale to oznacza tylko tyle, że ilekroć zaczynasz coś czuć, tłumisz emocje, bo wyżej od nich stawiasz swój honor.

      – Dopiero co wyliczyłem cały szereg emocji, z którymi się borykam, Embry.

      Wzdycha.

      – Nie to miałem na myśli. Chodzi mi o to, że nigdy się nie odsłaniasz, nigdy się nie wystawiasz na zranienie, nigdy się nie zginasz, nigdy się nie łamiesz, czasami bywasz niedostępny jak słońce, i za to cię kiedyś uwielbiałem. I nadal chciałbym cię uwielbiać.

      – W takim razie nie odchodź – proszę. Błagam. Gotów jestem poniżyć się do błagania, jeśli tego ode mnie chce. Jeśli chce zobaczyć swego króla na kolanach, płaczącego i drącego szaty, to proszę bardzo, zrobię to, jestem gotów zrobić wszystko, czego zażąda. – Zostań. Bez ciebie nie dam sobie z tym rady. – Biorę głęboki wdech. – Nigdy bym sobie bez ciebie nie poradził, wiesz o tym. Jesteś moją siłą. Moją odwagą. Potrzebuję cię.

      – Nie mogę – odpowiada smutno. – Muszę to zrobić, żeby móc spojrzeć sobie w oczy w lustrze. Muszę, bo w to wierzę.

      – Kiedyś wierzyłeś we mnie. – Samo wypowiedzenie tych słów wystarcza, by pod moimi żebrami otwarła się nowa rana. Nie zdawałem sobie sprawy z tego, jak mocno polegałem na tej jego wierze we mnie, póki jej nie straciłem. Jak bardzo łaknąłem jego zaufania i jego wiary. Ból sprawia, że gotów jestem zrobić wszystko, by je odzyskać, wszystko. Ale zaraz przychodzi myśl, że nie mogę. Przypominam sobie, że nie mogę powiedzieć „ja to pierdolę” i uczynić odzyskanie Embry’ego jedynym celem mego działania. Moim obowiązkiem jest dbać o bezpieczeństwo całego narodu, o bezpieczeństwo ludzi, którzy we mnie wierzą, a także ludzi, którzy we mnie nie wierzą. Nie mogę ryzykować wojny i śmierci dla jednej osoby.

      Nawet gdyby w tej chwili wydawało się to dobrym pomysłem.

      – Pożegnasz ode mnie Greer? – Embry przerywa milczenie. – Ja... Nie wydaje mi się, żeby chciała ze mną rozmawiać, kiedy się dowie, że zamierzam rywalizować z tobą o prezydenturę.

      – I że żenisz się z kobietą, która miała udział w jej uprowadzeniu.

      Wypuszcza powietrze, jakby o tym zapomniał.

      – No tak.

      – Nie.

      – Ash…

      – Nie będę rozmawiał z Greer w twoim imieniu, Embry. Oto dlaczego: w noc poślubną złożyliśmy sobie przysięgę. Wszyscy troje. Nawzajem. Przysięgliśmy sobie, że nie uciekniemy od siebie.

      – Powiedziałem, że kiedy przestaniemy się do tego poczuwać, powiemy to sobie otwarcie.

      – Obiecaliśmy sobie, że będziemy się kochać tak długo, jak to możliwe, na wszelkie możliwe sposoby, najlepiej, jak potrafimy. Może przestałeś mnie kochać, ale czy przestałeś kochać Greer?

      – Nie przestałem… – W moim sercu wzbiera nadzieja, lecz wtedy Embry urywa, a jego dalsze słowa są jak cios halabardą w pierś. – Nadal kocham Greer.

      Pocieram kciukiem czoło, liczę oddechy – jeden… dwa. Owszem, jeszcze żyję. Tak, słyszałem, jak dobierał słowa, żeby nie wynikało z nich, że kocha i mnie. I owszem, gotów jestem zrobić to, co należy, choć wszystko, czego w tej chwili pragnę, to wpaść jak burza do jego gabinetu i nie wyjść, aż obaj będziemy zlani potem i spermą.

      – Skoro wciąż kochasz Greer, to nie jesteś zwolniony od przysięgi, którą jej złożyłeś. Ciągle masz obowiązek starać się z całych sił.

      – Nie jesteś od tego, by mnie rozliczać z moich obietnic – mamrocze.

      – Dobrze. W takim razie tylko ci o nich przypominam. Chcesz być wolny od przysięgi, że będziesz mnie kochać? Proszę bardzo, jesteś wolny. Ale to nie zwalnia mnie od obietnicy kochania ciebie, i wątpię, by Greer poczuła się zwolniona, kiedy już pogodzi się z tym, co zaszło.

      – Co ty wygadujesz?

      – Mówię, że może nie jesteśmy teraz razem, my troje, i może nigdy już razem nie będziemy, ale ty i Greer macie moje błogosławieństwo, by wciąż kochać się równie mocno jak dawniej.

      – Czy ty… czy chcesz powiedzieć, że przyzwalasz na naszą niewierność? – Zadaje to pytanie tak podejrzliwym tonem, że omal się nie uśmiecham, na przekór wszystkiemu, bo ta podejrzliwość jest tak bardzo w stylu Embry’ego Moore’a. Bez trudu mogę wyobrazić sobie jego błękitne oczy, podejrzliwie zmrużone, usta wykrzywione w wyrazie powątpiewania.

      – Jestem zazdrosnym kochankiem, Embry, i jeszcze bardziej zazdrosnym mężem. Będę odczuwać zazdrość i będę cierpieć, ale ostatecznie nie uznam tego za zdradę, nie taką prawdziwą. Ja także byłem wtedy w tamtej sypialni. Wiem, co znaczy składanie obietnic, jakie sobie wówczas złożyliśmy. Dla mnie to znaczy, że wszyscy troje nadal staramy się ze wszystkich sił kochać się nawzajem.

      – Więc jeśli Greer i ja…?

      – Tak.

      – A ty i Greer…

      – Będziemy nadal żyć jak mąż i żona.

      Milczy chwilę przed zadaniem mi kolejnego pytania, a ja odczuwam tę pauzę każdą komórką mego ciała.

      – A my?

      – Co my? – Staram się nadać głosowi pewne brzmienie.

      – Boże! Wiesz, o co chodzi.

      – To, żebym przestał cię kochać, nie wchodzi w grę, Patroklosie.

      Embry nie odpowiada, lecz nie musi tego robić. Składając swoją deklarację, nie oczekiwałem odpowiedzi. Uczyniłem to wyłącznie dlatego, żeby wiedział, jak sprawy stoją. Z kieszeni dobiega brzęczenie komórki, więc wyciągam ją, by sprawdzić, co się dzieje.

      Samolot pani Colchester właśnie wylądował, informuje mnie Belvedere. Za czterdzieści minut pani prezydentowa będzie w Białym Domu.

      Greer.

      Po raz pierwszy od wczorajszego wieczora głęboko we mnie coś się odmyka, otwierają się drzwi, o których nawet nie wiedziałem, że je zatrzasnąłem. Wypuszczają dobrodziejstwa i uczciwość, i czułości, które jeszcze przed chwilą trzymałem w zamknięciu z poczucia zranienia czy może przez ostrożność.

      Jednak to poczucie zranienia i ostrożność muszą się skończyć. Siedzę tu, w tym fotelu, wysłuchując rezygnacji Embry’ego, bo zbyt wielu rzeczy czułem się pewny, jego miłości, jego wiary i lojalności, i w końcu nadszedł dzień, kiedy to się zmienia. Będę się bardziej starał, będę go kochał mocniej, dowiodę nie raz i nie dwa, że zasługuję na jego oddanie i zaufanie, i będę tak postępować, choćby nawet nie miało go to skłonić do powrotu.

      Zamierzam tak zrobić, choćby nawet miało to być ostatnią rzeczą, jaką zrobię w życiu.

      – Embry, przepraszam – mówię łagodnie. – Cokolwiek to dla ciebie znaczy. Żałuję, że nie wiedziałem, jak wielkie poczyniłeś dla mnie ofiary. Oszczędziłbym ci ich.

      – Wiem, że byś to zrobił. Jednak teraz gra toczy się o wyższą stawkę. Rozumiesz to, prawda? Chodzi o Melwasa i Karpatię, o nasz kraj, o Greer… nie tylko o ciebie i o mnie.

      Wpatruję się w swoje dłonie, pokryte bliznami i duże, na lśniącym blacie biurka. To są sprawy, za które


Скачать книгу