Nigdy siÄ™ nie dowiesz. S.R. Masters
alt="398.png" target="_blank" rel="nofollow" href="#i000000040000.jpg"/>
Tytuł oryginału: The Killer You Know
Copyright © by S. R. Masters, 2018
Copyright for the Polish edition © by Burda Publishing Polska Sp. z o.o., 2018
02-674 Warszawa, ul. Marynarska 15
Dział handlowy: tel. 22 360 38 42
Sprzedaż wysyłkowa: tel. 22 360 37 77
Redaktor prowadzący: Marcin Kicki
Tłumaczenie: Monika Wiśniewska
Redakcja, korekta i skład: d2d.pl
Projekt typograficzny: Robert Oleś / d2d.pl
Projekt okładki: Ellen Rockell LBBG
Zdjęcie na okładce: Alan Black / Arcangel Images
ISBN: 978-83-8053-415-5
Wszelkie prawa zastrzeżone. Reprodukowanie, kopiowanie w urządzeniach przetwarzania danych, odtwarzanie w jakiejkolwiek formie oraz wykorzystywanie w wystąpieniach publicznych – również częściowe – tylko za wyłącznym zezwoleniem właściciela praw autorskich.
Skład wersji elektronicznej:
Wszystko zaczęło się tego wieczoru, kiedy Will nam powiedział, że zamierza zostać seryjnym zabójcą.
– Okej, już wiem, kim chcę być – oświadczył, skupiając na sobie naszą uwagę.
Odpowiadał na zadane pytanie jako ostatni, a to znaczyło, że wkrótce opuścimy zarośla wokół słupa wysokiego napięcia znajdującego się pomiędzy naszą wsią a sąsiednią i wyruszymy w drogę powrotną.
Co będziecie robić za szesnaście lat?
Wszystko powoli zbliżało się ku końcowi: wieczór, lato, ognisko, wokół którego usadowiła się nasza piątka. Większość z nas w duchu chciała, aby to się ciągnęło dalej, może nawet bez końca, choć się zarzekaliśmy, że ekscytują nas tajemnice dorosłości. Żadne z nas nie wierzyło, że jeszcze kiedyś może być tak dobrze jak teraz, bez względu na problemy z rodzicami czy sobą nawzajem. Wyjątek stanowił chyba tylko Will, który siedział i palił trawkę swojego brata, podczas gdy reszcie zależało jedynie na tym, żeby się upić. Will – wykorzystujący tę chwilę prawdy, której dramatyzm potęgował dym ze skręta. Kto wie, co się działo w jego głowie? Może rzeczywiście uważał, że przyszłość okaże się lepsza niż teraźniejszość.
– Trzeba zabić co najmniej trzy osoby, żeby być seryjnym zabójcą, no nie? – zapytał, a jego głęboki głos wypełnił kopułę światła, którą utworzyły wokół nas płomienie. – Tak zrobię.
Dawniej coś takiego byłoby zabawne – klasyczny Will, co za dziwak. Inni tak to odebrali. Mnie jednak wszystko w tym chłopaku wydawało się złowieszcze, począwszy od tego, co mówił, a skończywszy na tym, w jaki sposób półmrok skrywał jego twarz. Dla mnie od zawsze jego życie stanowiło zupełnie inny świat, ale ten świat nigdy dotąd nie był przerażający. Po tym, co dane mi było oglądać w ciągu kilku ostatnich tygodni tego lata, wcale nie było mi do śmiechu.
– Może to nie będzie dokładnie za szesnaście lat – kontynuował Will – ale kiedyś w przyszłości. Zabiję troje ludzi, zupełnie ze sobą niezwiązanych. Żeby mnie nie złapano, zrobię to tak, by wyglądało na samobójstwa. Inne sposoby, inne miejsca, takie, których nie będziecie się spodziewać.
Zaśmiał się, a mną wstrząsnął dreszcz. I nie tylko dlatego, że ogień powoli dogasał.
– Kiedyś w styczniu zniknę na cały rok i nikt nie będzie wiedział, co się w tym czasie ze mną dzieje.
Inni zaczęli zadawać pytania, żartować, głodni dalszych informacji.
– Gdzie ich zabijesz?
– Naprawdę myślisz, że ujdzie ci to na sucho?
– Jak to zrobisz?
Przy wtórze pijackiego rechotu i aplauzu Will przedstawił ponure szczegóły. Brzmiało to tak, jakby improwizował.
Moją uwagę zwrócił jakiś szelest. I przysięgam, że mniej więcej trzy metry za Willem, tam, gdzie beton łączył się z wysoką trawą i chwastami, mignęła mi czyjaś sylwetka. Chwilę później już jej nie było. Może to tylko złudzenie i gra księżycowego światła. A może za dużo alkoholu pomieszanego ze złymi przeczuciami.
– A kiedy skończę – ciągnął Will – wrócę do tego, czym się zajmowałem do tej pory. Będę chodził do klubów i nawalał się jak cała reszta. Nikt, kto poprosi mnie o sporządzenie raportu czy zatańczy obok mnie, nie będzie o tym wiedział. Ale ja będę. To wystarczy. Ja będę wiedział i wy też, o ile to zapamiętacie. A coś mi mówi, że zapamiętacie.
Nie mylił się.
Część I
Jestem przekonany, że nostalgia to choroba
Zima 2015
…gdybyście zdjęli różowe okulary, myślę, że oboje odebralibyście ten film takim, jaki jest.
Zgasiłam silnik, ale pozwoliłam, aby podcast leciał dalej, i na wpół tylko słuchałam własnego głosu dochodzącego z samochodowych głośników. Z miejsca, w którym zaparkowałam, aneks kuchenny rodziców wyglądał jak czekający na aktorów plan zdjęciowy. Na ścianie powiesili dziwne obrazy i zupełnie pozmieniali kolorystykę. Zniknęła farba w odcieniu musztardowym, a zamiast niej jakiś dekorator wnętrz zdetonował bombę magnoliową. Zegar na desce rozdzielczej pokazywał dwudziestą pierwszą dwanaście. Za późno? Pewnie tak. Oby. Na pewno jeszcze nie spali, bo tato nigdy nie zostawiał zapalonego światła.
Okej, Xan, Jon, myślę, że pora zdecydować, czy orientalistyczny klasyk Stevena Spielberga i George’a Lucasa Indiana Jones i Świątynia Zagłady powinien trafić do kosza.
Orientalistyczny klasyk? Nieźle.
A ty, Adeline, jeszcze nie podjęłaś decyzji?
Wyłączyłam stereo.
Powinnam wejść. Przyjechałam do Blythe tylko na jutrzejsze spotkanie po latach, ale trudno mi się będzie zrelaksować, nie dowiedziawszy się więcej na temat diagnozy mamy. Podczas naszej zeszłotygodniowej rozmowy przez telefon tato był bardzo poruszony; udało mu się wykrztusić jedynie to, że pojawił się jakiś problem z płucami. Przekazał mamie aparat, żeby mogła mi wszystko wyjaśnić, lecz kiedy zostawił ją samą, ona się rozłączyła, nie wypowiedziawszy ani jednego słowa. To na pewno coś nieuleczalnego. W takim wypadku względy moralne nakazywały mi powrót do dialogu i zakończenie tej głupiej zimnej wojny, którą toczyłyśmy od czasu moich ostatnich odwiedzin. Choćby po to, aby tacie żyło się łatwiej.
Póki co siedziałam w samochodzie i bawiłam się kluczykami. Spodziewałam się, że to będzie trudne – bardzo się tego bałam – nie spodziewałam się jednak gniewu, który wzbierał we mnie od chwili, kiedy zostawiłam za sobą światła autostrady M6 i zaczęłam lawirować coraz bardziej krętymi drogami, mijając kolejne zapadłe dziury. Blythe. Cholerne Blythe. Rząd domów i droga prowadząca do jakiegoś lepszego miejsca. Pub, opuszczona wiata autobusowa i nic więcej przez kolejne kilometry. To było miejsce idealne na kryjówkę przed światem, a nie jego prawdziwa część. Każde omiatane światłem reflektorów pole, każda stodoła czy martwe zwierzę przypominały mi, w jak wielkiej tu żyłam izolacji. Gdyby nie przyjaciele, to…
Przekręciłam kluczyk w stacyjce. Nie było warto, bo już wracałam do