Nigdy siÄ™ nie dowiesz. S.R. Masters
że na oświetlonym planie pojawił się aktor: tato. Wydawał się niższy, niż go zapamiętałam, a jego włosy, niegdyś grafitowe, teraz lśniły bielą. Minął ponad rok i to od razu było widać. Próbowałam obgryzać paznokcie, ale wszystkie już dawno zostały obgryzione. Z jękiem zaciągnęłam ręczny i zgasiłam silnik. A gdy tato zobaczył mnie przez okno, przykleiłam do twarzy ciepły uśmiech i pomachałam.
Miejsce to miało urok domu emeryta. Tato zaprosił mnie do salonu, którego autentycznie nie poznałam; w powietrzu unosił się jeszcze chemiczny zapach remontu. Jedynym świątecznym akcentem była stojąca w rogu minimalistyczna plastikowa choinka.
– O rety, ale się wszystko pozmieniało – powiedziałam.
– Twoja mama chciała go odnowić, dopóki oboje byliśmy jeszcze w stanie.
Słowo „mama” zostało oczywiście wymówione z amerykańskim akcentem; no a jakże, West Midlands, zagubiony stan USA. Od tak dawna mieszkałam na południu, że teraz zawsze zwracałam na to uwagę.
– Gdzie ona jest?
– W łóżku, kotku. Po południu się jej pogorszyło. Sprawdzę, czy czuje się na siłach, aby się z tobą widzieć. Spieszysz się?
– Nie – odparłam i nim zdążyłam go zapytać o nogę, pokuśtykał w stronę schodów.
Usiadłam na dziewiczo białej skórzanej sofie i nasłuchiwałam szmeru rozmów z góry, próbując wybadać nastrój mamy. Choć nie byłam w stanie rozróżnić poszczególnych słów, wyraźnie słyszałam melodię akcentu birminghamskiego. Spłaszczała każde zdanie, które intonacja próbowała podnosić. Mama dokładała wszelkich starań, żebym to po niej odziedziczyła. „Dzięki temu dostałaś się do Cambridge”, tak mi kiedyś powiedziała.
Gdzie się podziało zdjęcie z uroczystości wręczenia dyplomów, które do tej pory stało na kominku? Wyglądało na to, że nawet ono nie przetrwało, a wszystko, co osobiste, zostało poświęcone na rzecz bezosobowego wystroju prosto z magazynów wnętrzarskich. Westchnęłam. Jeśli mamie potrzebna była widownia, to cały ten jad okaże się bezużyteczny. Musiałam myśleć pozytywnie. Wyjęłam telefon. Miałam jedną nieprzeczytaną wiadomość.
Xan, miłośnik naszego podcastu, dusza do kompletu z moimi ustami i mózgiem Jona. Odcinki opierały się na entuzjazmie Xana dla jakiegoś klasyku filmowego, stopniowo studzonym przeze mnie i Jona, co skutkowało skazaniem omawianego dzieła na tak zwany kosz, chyba że znaleźliśmy jakiś istotny powód, żeby okazać litość.
Nim zdążyłam mu odpisać, schody zaczęły trzeszczeć i krótko potem zjawił się tato. Kiwnął głową. Matka raczy się ze mną spotkać.
– Napijesz się czegoś, Jan? – zapytał tato zza moich pleców.
Siedząca na łóżku mama odmówiła. Wyszedł po tabletki, a ja pocałowałam ją w policzek. W przeciwieństwie do taty w ogóle się nie postarzała. Właściwie wyglądała całkiem dobrze.
– Co mu się stało w nogę? – zapytałam.
Pokręciła głową.
– Potknął się w ogrodzie o gałąź. Mówiłam mu, że trzeba ją obciąć.
– A co się dzieje z tobą, mamo?
Wzruszyła ramionami.
– Nie jest dobrze, Adeline. Coś z płucami. Ten kaszel… Zrobiono mi tomografię, a potem lekarz zapytał, czy miałam do czynienia z azbestem. Cóż, nie miałam, ale twój dziadek pracował swego czasu na dachach, a ja zawsze wdrapywałam mu się na kolana, kiedy wracał z pracy. Powiedzieli, że od środka są całe podrapane i że to się będzie stopniowo pogar…
Zaczęła kaszleć. Położyłam rękę na jej ramieniu, ale znaczące spojrzenie utkwione w moich poobgryzanych paznokciach sprawiło, że zacisnęłam dłoń w pięść.
– Potrzebujesz czegoś?
Pokręciła głową, po czym pokazała na moje stopy.
– Te buciory ci nie pasują, skarbie. – Nie dając mi czasu na reakcję, dodała: – Jesteś nadal z tym nauczycielem? Też przyjechał?
– Nie – odparłam zaskoczona tym, że pamiętała Richa.
– Och. – Opadła na poduszki i lekko zakaszlała.
– Mogę w czymś pomóc, skoro przyjechałam?
Mama przez chwilę milczała.
– Po co to zrobiłaś, Adeline? Miałam szczerą nadzieję, że może powodem jest twoja chęć zaoferowania przeprosin.
Przygryzłam wnętrze policzka. Podczas poprzedniej wizyty przetrwałam urodzinowy obiad pełen uwag wstawionej mamy na temat mojego zaawansowanego wieku i tego, jakie to smutne, że być może nigdy nie zostanie babcią. Następnie winą za mój „problem” obarczyła odziedziczony po tacie brak autorytarności i zasugerowała, że choć tato okazał się rozczarowaniem, to przynajmniej jest prawdziwym mężczyzną. „Może to mało popularny pogląd, ale kobiety we współczesnym świecie nie mogą bez przerwy stroszyć piór” – tak powiedziała. Dla mnie to oznaczało koniec odwiedzin. Pocałowałam tatę na pożegnanie i bez słowa wróciłam do Londynu.
– Przepraszam – rzuciłam teraz, bo jeśli mama rzeczywiście była umierająca, nasze relacje powinny się stać przynajmniej neutralne. Nie dało się już cofnąć czasu, by naprawić to, co między nami popsute, ale pełen szacunku rozejm był czymś jak najbardziej na miejscu.
– A więc taki ton zdecydowałaś się przybrać? – zapytała mama.
Ponownie przygryzłam policzek.
– Przyjechałam na spotkanie z dawnymi przyjaciółmi, mamo, no i martwiłam się o ciebie. Jeśli cię nie interesuję i jeśli niczego nie potrzebujesz, to pójdę. Naprawdę nie chcę się kłócić.
Mama się wyprostowała.
– Kogo tu jeszcze znasz?
– Na pewno ich nie pamiętasz.
– Przyjaciele ze studiów?
– Nie, z Blythe.
– Znałam wszystkich twoich przyjaciół z Blythe. Stephen. Pamiętam go. Jego tata miał dom na samym końcu drogi. Zamożny człowiek, ale tylko go wynajmował. Teraz wygląda zupełnie inaczej.
Przytaknęłam. Kiedy parkowałam, światła samochodu omiotły rozbudowany i unowocześniony budynek na końcu Elm Close.
– Steve się zjawi – powiedziałam.
– Widzisz, pamiętam. I tego niskiego z Indii. Jak on miał na imię?
Teraz to ja pokręciłam głową.
– Rupesh urodził się w Birmingham, mamo.
Oczami wyobraźni ujrzałam drogę, która wiodła do Hampton-in-Arden, wioski sąsiadującej z Blythe. Kiedy tutaj jechałam, minęłam zjazd, myśląc wtedy o Rupeshu.
– Wiesz, co miałam na myśli. I pamiętam także Jessicę. Tę dziewczynę z rudymi włosami.
– Jen – poprawiłam. – To ona zorganizowała nasze spotkanie.
– Jennifer. Jesteś pewna? To właśnie z nimi się spotykasz?
– Zależy kto się pojawi.
– Z kim jeszcze się trzymaliście? – Mama wpatrywała się w swoje palce, jakby w nich się kryła odpowiedź. – A ten wysoki chłopiec?
– Will.
– Will. Czasem widuję jego mamę. Nadal