Nigdy siÄ™ nie dowiesz. S.R. Masters

Nigdy siÄ™ nie dowiesz - S.R. Masters


Скачать книгу
się rozczarowana.

      – Wcale nie. Po prostu… szykowałam się na ostatnie pożegnanie.

      – Na razie się mnie nie pozbędziesz.

      Zmarszczyłam brwi.

      – Więc umrzesz w bliżej nieokreślonym czasie.

      – Tak to można ująć.

      – W sumie jak my wszyscy.

      – Zamierzasz przed wyjściem należycie mnie przeprosić, Adeline?

      – Miło cię było zobaczyć, mamo – rzuciłam. – Gdybyś mnie potrzebowała, to na kilka dni planuję się zatrzymać w okolicy.

      Na korytarz odprowadził mnie kaszel, który brzmiał ciut teatralnie. W połowie schodów stał tato. Opierał się o balustradę i trzymał w ręce fiolkę z lekami.

      – Taki mały odpoczynek – powiedział i posłał mi uśmiech, na który aż przykro było patrzeć.

      Wyjechałam z Blythe w kierunku wschodnim, przez most z sekretnymi tunelami, w których latem można się było czołgać, oczywiście o ile poziom rzeki był odpowiednio niski. Od zajazdu Travel Inn w Balsall Common, sąsiedniej wsi, dzieliło mnie zaledwie osiem kilometrów. W dzieciństwie te osiem kilometrów ciągnęło się niczym bezkresna pustynia.

      W pokoju poczęstowałam się buteleczką czerwonego wina z minibarku, a potem jeszcze jedną. W gruncie rzeczy dobrze zrobiłam, że odwiedziłam dzisiaj mamę. Zapadnięcie na śmiertelną chorobę, która wcale nie zabija, było jednak w jej stylu: maksimum współczucia, minimum kosztów. Tato skończył w tym roku siedemdziesiąt pięć lat i zanosiło się na to, że będzie opiekował się mamą nawet do dziewięćdziesiątki. Nie pozwoliłby, aby jej czegokolwiek zabrało, nawet jeśli to by oznaczało zarzynanie się.

      Resztę wina wylałam do umywalki, ledwie rozpoznając właścicielkę takich mrocznych myśli. Życzyłam mamie śmierci? Tak się właśnie działo, kiedy się wracało do domu. Człowiek sądził, że wydoroślał, jednak ledwo przekroczył próg, znowu stawał się dzieckiem. Czy jako dziecko pełna byłam nienawiści? Niewykluczone, ale tak po prawdzie miałam ku temu powód. W ustach poczułam gorycz. A może tylko wino.

      Z torby wyjęłam tablet i położyłam się razem z nim na łóżku, licząc, że znajdę jakiś film, który skutecznie zaprzątnie moją uwagę. Sprawdziłam pocztę. Obecnie było to jedyne cyfrowe narzędzie komunikacji, którego używałam. Zrezygnowałam z innych aplikacji do bezpośredniego przesyłania wiadomości, jako że wzrost popularności podcastu wywołał falę mizoginistycznego hejtu. Powitał mnie nowy mail ze strony randkowej. „Hej, mała”. Od razu go usunęłam.

      Musiałam odpisać Xanowi, więc zaczęłam szukać telefonu. To on stał za mną, kiedy przed rokiem otworzyłam mail od Jen proponującej spotkanie po latach w następne Boże Narodzenie. Gdy zapytał mnie, kim jest Jen, a ja mu opowiedziałam o przyjaciołach z dzieciństwa i pierwszym prawdziwym chłopaku, Stevie, Xana to zaintrygowało. A potem zobaczył w mediach społecznościowych zdjęcie Steve’a.

      – Masz swój typ, co?

      Już wcześniej rzuciło mi się w oczy, że istnieje fizyczne podobieństwo między Steve’em i moim eks, Richem: pociągła twarz, ciemne włosy, mocna budowa. Ale słowa Xana trochę mnie zaniepokoiły. Rich przypominał mi Steve’a nie tylko w kwestii wyglądu. Jego z lekka wymuszona swoboda miała sugestywny urok silnego zapachu czy piosenki i przyciągała mnie, choć byłam wystarczająco dorosła, aby mieć więcej rozumu w głowie.

      Budzik na stoliku nocnym wskazywał wpół do jedenastej. A może położę się wcześniej i wykorzystam do pracy jutrzejszy dzień? Spotkanie zaplanowano dopiero na siódmą wieczorem. W sumie to nie mogłam się go doczekać. Wcześniej niezbyt się na nie cieszyłam, bo przecież wysoce prawdopodobne było to, że nic już nas nie łączy. Jednak po dzisiejszej przejażdżce przez okoliczne wsie nie miałam wątpliwości: ci ludzie swego czasu okazali się moimi wybawcami. Przez te wszystkie lata utrzymywaliśmy ze sobą kontakt na odległość, ale zignorowałam jedną czy dwie propozycje spotkania. Do czasu podcastu nie zrobiłam niczego, z czego byłabym na tyle dumna, żeby mieć ochotę pokazywać się ludziom, którzy mnie kiedyś znali. Fajnie będzie ich znowu zobaczyć. Kim teraz byli? Co robili?

      Nim zniknęłam z mediów społecznościowych, zerknęłam po raz ostatni na facebookowy profil Steve’a. Wszystkie zdjęcia przedstawiały zachody słońca i łąki, żadne jego samego. Miał partnerkę? Był żonaty? Rupesh był – widziałam zdjęcia z obu ceremonii: świeckiej i tradycyjnej. Nigdy nie należał do osób religijnych, więc może należało to uznać za ukłon w stronę wielopokoleniowej rodziny. A może jego przekonania i praktycyzm z czasem uległy złagodzeniu? Oby nie. Zawsze to w nim lubiłam. Jen natomiast aż nazbyt chętnie dzieliła się wszystkim na Facebooku. Miałam okazję widzieć zdjęcia z jej wakacji i bieżące informacje o pracy nauczycielki, nie wspominając o inspiracyjnych cytatach dotyczących kreatywności, które pojawiały się nieuchronnie po nieudanych castingach. Kiedy się poznałyśmy, marzyła, by zostać aktorką, i podziwiałam jej upór, choć udało jej się zagrać jedynie kilka ról trzecioplanowych w mało znanych brytyjskich serialach telewizyjnych. Część mnie żywiła nadzieję, że Jen nadal próbuje, druga zaś, ta, która blokowała jej posty na mojej tablicy, pragnęła, aby odnalazła inny cel, który nie jest tak zniechęcający.

      Napisałam do Xana, następnie leżałam z zamkniętymi oczami na łóżku i nasłuchiwałam buczenia lodówki.

      Kiedyś wygooglowałam Willa, ale w pamięci nie utkwiły mi żadne informacje dotyczące jego dorosłego życia. A gdy niedawno próbowałam to zrobić po raz drugi, zupełnie nic nie znalazłam. Był dla mnie tajemnicą. Miałam nadzieję, że życie dobrze mu się ułożyło, niemniej moje wspomnienia związane z nim nie należały do szczególnie pozytywnych. Stwierdzenie, że był dziwny i trudny, to akt życzliwości. Choć zdarzało się, że potrafił nas wszystkich rozśmieszyć.

      Adeline, 1997

      Na łące za ogrodem przebywają jakieś dzieciaki w wieku Adeline. Widzi je z okna w holu: Azjatę w białej koszuli i rudowłosą dziewczynę z dwoma warkoczami. Co jakiś czas przykładają dłonie do ust i krzyczą coś, co niesie się aż do domu. O Bii, O Bii, O Bii, O Bii. Jest środek dnia, a Adeline paraduje jeszcze w szlafroku.

      Tych dwoje często widać we wsi. Zazwyczaj towarzyszy im chłopak z włosami w kolorze truskawkowego blondu, który jest wysoki jak dorosły i czasem nosi czapkę. Tydzień temu, krótko po przeprowadzce do Blythe, Adeline wpadła na tę dziewczynę i jasnowłosego chłopaka, kiedy obchodziła okoliczne łąki i pola. Kładli monety na torach parę kilometrów za Elm Close. Zapytali ją, ile ma lat, a kiedy im odpowiedziała, że piętnaście, odparli, że wygląda na siedemnaście. Uznała, że robią sobie z niej żarty – skłamała: piętnaście lat skończy dopiero pod koniec sierpnia – więc opryskliwie im oświadczyła, że jeszcze wykoleją pociąg.

      Powinna się była bardziej postarać. I tak już zbyt wiele wakacyjnych dni spędziła w swoim pokoju, gdy tymczasem lato trwało w pełnej krasie. Może w wysokich czarnych kozakach, kabaretkach i z eyelinerem na powiekach rzeczywiście wygląda na starszą. Zwłaszcza tutaj, na wsi.

      O Bii, O Bii.

      Ubiera się: T-shirt Green Day, czarna miniówa i rajstopy. Bierze discmana, wkłada słuchawki i wychodzi z domu. Green Day atakuje jej uszy: Insomniac, dźwięki towarzyszące zakupom w centrum Birmingham z Alexą, piciu napojów z niedużą zawartością alkoholu nad kanałem w Brindley Place. Ten album to prezent od Alexy. Adeline tęskni za nią, starym domem i szkołą. Wie, że nie pasuje do wsi. Miała co do tego


Скачать книгу