Nigdy siÄ™ nie dowiesz. S.R. Masters
do vana, ale jest przywiązany do wbitego pośrodku podwórza pala i w pewnym momencie się zatrzymuje, a brzydki łeb odskakuje mu do tyłu. To rasa ze słowem „bull” w nazwie, z tych, co to najpewniej atakują małe dzieci. Sznur ma nie więcej niż dwa metry – pewnie dlatego pies zachowuje się tak agresywnie. Nim mężczyzna wysiada z samochodu, Adeline pokazuje środkowy palec, po czym oddala się, mając nadzieję, że tego nie widział, ciesząc się jednak, że to zrobiła. Okrutny drań.
Kawałek dalej znajduje się przejście między dwoma domami; żółta strzałka na płocie oznacza, że to droga publiczna. Cholernie tam śmierdzi psimi odchodami i kompostem z jednego z pobliskich ogrodów. Natomiast kiedy Adeline wychodzi na pole, czuje zapach obornika. W sumie lepsze już to niż psie kupy. Idzie ścieżką, aż dostrzega ją dziewczyna z warkoczami i macha do niej. Podchodzi do Adeline, więc ta wyjmuje z uszu słuchawki.
– Widziałaś psa? – pyta ruda.
Ubrana jest w ogrodniczki i dzięki nim oraz włosom doskonale się wpasowuje w otoczenie. Na twarzy ma jednak grubą warstwę podkładu. Jakież to konwencjonalne. Pewnie typowy z niej ptasi móżdżek, taki, co robi zakupy w sieciówkach i aby zaimponować chłopakom udaje, że lubi muzykę. A może po prostu ma kiepską cerę; Adeline postanawia dać jej szansę.
– Właśnie zaatakował mnie jakiś pies przywiązany do pala w ogrodzie – mówi.
– To nie ten. – Dziewczyna z warkoczami marszczy nos.
– Zgubił wam się? – pyta Adeline.
– Naszemu koledze Steve’owi. Szukamy całe popołudnie.
Azjatycki chłopak podchodzi do nich i z uśmiechem mówi „cześć”. Ma nie tylko elegancką koszulę, ale także równy przedziałek w czarnych włosach.
– Wcale go nie lubimy. Zawsze mówię, że nie powinien go spuszczać ze smyczy.
– Jaka to rasa?
Dziewczyna z warkoczami wybucha śmiechem.
– Jaka rasa? Nie mam pojęcia. Jest duży, kudłaty i trochę siwy. – Kładzie płasko dłoń tuż nad talią. – W sumie to prawdziwy mutant. Dziwnie chodzi, bo ma coś z grzbietem.
– I gryzie, kiedy się go głaska – dodaje chłopak i ściąga brwi. – Jest naprawdę stary.
– Ale wiesz co? Pieprzyć to – oświadcza dziewczyna. – Steve go kocha, a my przynajmniej mamy jakieś zajęcie.
To przekleństwo z ust niewinnie wyglądającej dziewczyny sprawia, że Adeline od razu pała do niej sympatią.
– Mogę wam pomóc, jeśli chcecie – proponuje. – Autentycznie nie mam nic lepszego do roboty.
– Witamy w klubie – rzuca chłopak.
Pies wabi się Obi-Wan Kenobi, a Adeline nie trzeba tłumaczyć, że to postać z Gwiezdnych wojen, filmu, który oglądała kiedyś z tatą. Dziewczyna z warkoczami ma na imię Jen, a chłopak to Rupesh. Popołudnie dobiega końca, chmury zasnuwają słońce i zrywa się chłodny wiatr, a oni zdążyli do tej pory obejść dwa pola za domem Adeline oraz dwa kolejne, które należą do farmy.
Na polu zaraz za Elm Close, na którym rośnie chyba kukurydza, wpadają na jasnowłosego chłopaka, Willa. Bladą skórę ma poparzoną słońcem, a pasek ozdobiony plakietkami z nazwami głównie amerykańskich zespołów grunge’owych. Nirvana to jedyny, o którym Adeline słyszała, a jego logo przedstawiające uśmiechniętą buźkę z przekreślonymi oczami znajduje się po sąsiedzku z Pearl Jam i Soundgarden. Will zdaje się ignorować obecność Adeline, niemal w ogóle jej nie dostrzega. Przez ostatni rok przyzwyczaiła się do uwagi ze strony chłopców. Generalnie ją ona cieszy, nawet jeśli to oznacza, że musi się częściej przeglądać w lustrze, aby sprawdzić, czy nie ma przypadkiem na ustach śladów po paście do zębów czy śpiochów w kącikach oczu. Reakcja Willa jest dla niej czymś nowym i z lekka irytującym.
– Znalazłeś coś? – Jen pyta Willa. W jej głosie pobrzmiewa troska, której wcześniej nie było.
Chłopak kręci przecząco głową.
– Nic mu nie będzie – mówi Rupesh, po czym zerka na Adeline. – Już mu się zdarzało uciec.
Bezowocne poszukiwania Obiego wkrótce przeradzają się w poszukiwania także i Steve’a. Wszyscy zapuszczają się coraz głębiej w pola, aż w końcu docierają w pobliże dziwacznego jeziorka niedaleko torów, przy których poprzednio spotkała ich Adeline. To tam Will po raz ostatni widział Steve’a. Na drodze gruntowej prowadzącej do jeziora Jen pyta Adeline, gdzie wcześniej mieszkała. Ta odpowiada, że w Marlstone, skąd bez problemu można się było dostać do Birmingham. I dodaje, że nienawidzi rodziców, a zwłaszcza mamy za to, że tu się przeprowadzili.
– Zastanawiałam się, czy nie chodzić dróżką do Hampton – mówi Adeline. Choć Hampton to mała miejscowość, tato jej powiedział, że z tamtejszej stacji kursuje pociąg do Birmingham.
– Za daleko – orzeka Rupesh. – Nie pojedziesz też rowerem, no i zatacza się wtedy taki łuk wokół dróg, że zabiera to tyle samo czasu.
Odpowiedź jest stanowcza, jakby sprawa została zamknięta. Nikt nie podważa słów Rupesha. W jego ciemnych oczach Adeline widzi coś równie dorosłego jak jego strój. To irytujące i kiedy tylko będzie miała okazję, udowodni mu, że się myli.
– I tak mi się zepsuł łańcuch rowerowy – mówi.
– Mogę go naprawić – proponuje Jen.
Adeline nie ma pewności, czy chce, aby Jen zobaczyła jej stary rower – nie jeździ nim od lat.
– A tak w ogóle to jest w okolicy co robić? – pyta, uśmiechem zbywając propozycję Jen.
– Ciebie pewnie by obsłużono w Głowie Jędzy – odzywa się Will.
– Zawsze chodzimy do Steve’a – wyjaśnia Jen. – Lubisz filmy?
– O tak.
– To dobrze – mówi Rupesh – bo sporo ich oglądamy.
– Rodzice Steve’a mają taki dziwaczny układ, że w ogóle się nie widują – wyjaśnia Jen. – Pracują często za granicą, jego mama właściwie na okrągło siedzi w Stanach, więc on nawet się z nią nie spotyka. A jego tata rzadko tu bywa, co oznacza, że jeśli chcemy, to całe dnie i noce możemy spędzać u niego. Mają tu dom i szczerze mówiąc, nie wiem, co byśmy zrobili bez niego. No a Steve zgromadził całe mnóstwo pirackich filmów, które jego tata przywozi z Tajlandii. Takich, co u nas nie weszły nawet jeszcze do kin. W zeszłe wakacje zahipnotyzował także Rupesha, co było zabawne.
– Wcale mnie nie zahipnotyzował – protestuje Rupesh.
Przy jeziorze dzielą się na dwie grupki i postanawiają spotkać w połowie drogi. Adeline obchodzi prawą część jeziora razem z Rupeshem. Will i Jen idą w lewo. Adeline jeszcze nie widziała takiego jeziora. Wygląda raczej jak ogromny staw. Wzdłuż ścieżki oraz w zaroślach znajdują się kupki ziemi oraz mnóstwo betonu i ma się wrażenie, że to porzucony w pośpiechu projekt budowlany. Wokół zalewu echem rozbrzmiewa nawoływanie: „Obiiii!”, a dziesięć minut później docierają do celu. Will i Jen już na nich czekają.
– Znaleźliśmy go – oznajmia Jen. – Jest w dole, przy torach. – W jej głosie nie słychać jednak radości. Will z kolei ma ściągnięte brwi.
Adeline schodzi za nimi krótką ścieżką, która prowadzi na sam koniec nieoznaczonej drogi. Sześć betonowych bloczków leży na krawędzi tego, co musiało być miejscem do zawracania. Rozpanoszyły się tu gęste krzaki i zarośla. Jen kieruje