Nigdy siÄ™ nie dowiesz. S.R. Masters

Nigdy siÄ™ nie dowiesz - S.R. Masters


Скачать книгу
teraz uczyniłoby z niej nudziarę. Ostrożnie przechodzi przez płot, czego nie ułatwia jej krótka spódniczka. Idzie jak najdalej od torów. Pod jej butami chrzęści żwir. Porastające prawy wał chwasty co rusz smagają jej twarz. Po lewej stronie widzi olbrzymi słup wysokiego napięcia. Nie mija wiele czasu, nim docierają do czerwonego kształtu, być może tajemniczego Steve’a. Ta osoba żyje, na szczęście, bo sposób, w jaki oni rozmawiali, kazał sądzić, że zamierzają pójść po zwłoki, jak w jednym filmie z Riverem Phoenixem.

      Steve siedzi na torach u stóp kamiennego wału. Will i Jen stoją przed Adeline, zasłaniając jej widok, ale udaje się jej dostrzec czubek głowy chłopaka. Włosy ma ciemne tak jak ona.

      – O nie – mówi Jen.

      – To moja wina – odzywa się Steve. Głos ma cichy, spokojny. Pociąga nosem, jakby całkiem niedawno płakał. – Przecież zawsze tu przychodzimy, no nie? Niewystarczająco bał się pociągów.

      Jen przyklęka i gładzi go po ramieniu.

      – Ćśś. Albo wszyscy jesteśmy winni, albo nikt. Wracajmy do domu, Steve.

      Wstaje i Will się odsuwa. Steve jest wysoki, wyższy od Willa, który i tak musi mieć niemal metr osiemdziesiąt. Adeline po raz pierwszy dostrzega jego oczy. Są bursztynowe. Ma na sobie czerwony T-shirt ze szkieletem tyranozaura, czyli z logo Jurassic Parku. W pomazanych krwią ramionach trzyma dolną połowę psa. Integralność łap – kudłatego, szarego futra i czarnych poduszeczek – sprawia, że wyglądają, jakby w każdej chwili mogły zacząć wierzgać.

      Steve nieruchomieje i patrzy na Adeline, po czym się uśmiecha, jak gdyby to nie było nic niezwykłego. Oczy ma smutne i czerwone.

      – Nie mogłem znaleźć reszty – mówi do niej przepraszającym tonem.

      – Ja… przykro mi – odzywa się Adeline. Klatkę piersiową ma ściśniętą, a mózg sparaliżowany. – Ja… Jen ma rację, powinieneś iść do domu. Może później tu wrócimy, żeby poszukać.

      Chłopak uśmiecha się z wdzięcznością, po czym nie przerywając kontaktu wzrokowego, robi krok w jej stronę. Adeline nie chce znaleźć się bliżej tego, co Steve trzyma w ramionach, ale się nie cofa. Jego spojrzenie ześlizguje się z jej twarzy na klatkę piersiową.

      Sprawdza jej cycki? Nie, oczywiście, że nie, czemu miałby to robić?

      – Podoba mi się twój T-shirt – oświadcza.

      – Och. – Adeline zerka na logo Green Day. Steve najwyraźniej jest w szoku. – Mnie twój też.

      Mija ją i zaczyna iść wzdłuż torów. Jen biegnie za nim, zerknąwszy na Adeline z niepokojem.

      Tylko Will z nią zostaje, klęcząc w miejscu, w którym przed chwilą siedział Steve. Szare i białe kamyki są całe zakrwawione.

      – To właśnie tu go znalazł? – pyta Adeline, a kiedy Will ją ignoruje, dodaje: – Dobrze się czujesz?

      – To chore, no nie? – odzywa się w końcu. – Fakt, że to wszystko drzemie w nas wszystkich.

      Zima 2015

      – Według mnie pomysł spotkania po latach bywa ciut niezdrowy – oświadczył Rupesh.

      Uśmiechnął się do mnie znad stołu, a ja odpowiedziałam mu tym samym. Siedzieliśmy w prywatnej salce w The George, pubie na granicy Balsall Common i Blythe, w którym królowały dębowe belki i kominki z buzującym ogniem.

      – Myślisz? – zapytałam.

      Kiwnął głową i napił się whisky. Spodziewając się przeddrinkowego skrępowania, celowo spóźniłam się piętnaście minut w nadziei, że go uniknę. Wyglądało na to, że cała reszta wpadła na ten sam pomysł – z wyjątkiem Rupesha. A on miał do pokonania tylko drogę z Blythe, z tego samego domu, w którym mieszkał, kiedy byliśmy dziećmi. W ogóle niewiele się w nim zmieniło. Nadal starannie się ubierał i czesał włosy z przedziałkiem po boku, miejscowy lekarz w każdym calu. Różnice były delikatne: inne napięcie skóry i pewność siebie. Kiedyś jednak nie pił aż tyle. To dopiero początek wieczoru, a on już kończył drugiego drinka.

      – Tylko spójrz na współczesny świat – rzekł. – Niebezpieczni politycy obiecują przywrócić dawne dobre czasy. Formalnie rzecz biorąc, nostalgia to schorzenie, jestem pewny, że o tym wiesz. Etymologia podobna: newralgia…. kauzalgia… nostalgia. Ból wywołany powrotem do domu. Jestem przekonany, że nostalgia to choroba. Nie wydaje ci się, że cały świat ma niepokojącą obsesję na punkcie przeszłości? Czasami nawet myślę: „Daj sobie z nią spokój. Co było, minęło”.

      – Czemu więc się tu zjawiłeś? – zapytałam rozbawiona, nie mając pewności, czy czyni aluzję do mojej pracy, czy też nie wie o podcaście. Miał jednak sporo racji.

      – Szczerze? Nie mam nic lepszego do roboty.

      – Witaj w klubie – zaśmiałam się.

      – Poza tym jest zima – dodał Rupesh. – Badania mówią, że mamy większą skłonność do nostalgii, kiedy jest zimno, bo ona nas rozgrzewa.

      Kelnerka przyniosła zamówione przeze mnie czerwone wino. Podziękowałam i napiłam się, wylewając odrobinę na biały obrus.

      – No i jestem ciekawy was wszystkich. – Zniżył głos i nachylił się ku mnie. – Weźmy na przykład Steve’a. Co teraz robi? Był złotym dzieckiem, no nie? Oczami wyobraźni zawsze go widziałem na jakiejś ambitnej posadzie w wielkim mieście. A może w polityce. Ten intelekt, to nastawienie. Kiedy oglądam na Facebooku jego profil, nie jestem w stanie odgadnąć, czym się obecnie zajmuje.

      Wzruszyłam ramionami. Kolejny klub, do którego mogliśmy dołączyć.

      – Był bardzo… frapujący – ciągnął Rupesh. – Takie mi pozostało wspomnienie o nim; i że byłby z niego dobry prawnik.

      Początkowo odrzuciłam tę wizję, ale zdecydowanie wyczuwałam w tym jakiś podtekst. Niemal tak, jakby Rupesh próbował mnie zachęcić do obsmarowywania Steve’a.

      – Może i nim jest, kto wie?

      Kiedy weszła Jen, zapiszczała, a ja odruchowo wstałam i uściskałam ją mocno nad stołem. Pocałowała mnie w policzek. Rude włosy miała teraz jaśniejsze, a ewentualne piegi zakrywała gruba warstwa podkładu. Nie zawracałam sobie głowy makijażem z wyjątkiem eyelinera – kto miał na to czas poza ślubami i pogrzebami? – i poczułam się naga. Trzeba przyznać, że Jen dobrze wyglądała.

      – Przepraszam za spóźnienie – zaszczebiotała. – Samochód mi szwankował przez całą podróż. Cholerna Wigilia. Typowe… Dopiero pół godziny temu dotarłam z Londynu, no a potem cholerna taksówka też się spóźniła.

      – Zatrzymałaś się u rodziców? – zapytałam.

      – Tak – odparła. – Muszę się napić wina.

      – Zaraz ci przyniosę. – Rupesh wstał z krzesła.

      On i Jen znaleźli się naprzeciwko siebie i po krótkiej chwili się uścisnęli.

      – Dobrze cię widzieć – rzuciła Jen.

      Odsunęła się i położyła dłoń na jego torsie, jakby chciała się upewnić, czy jest prawdziwy. Jego ręka pofrunęła ku jej dłoni, po czym szybko się wycofała. I tak oto ich dłonie niezdarnie się wymijały, aż skończyło się to jeszcze bardziej niezdarnym uściskiem, co od razu skwitowali śmiechem.

      – Cholera, nic się nie zmieniłeś – dodała.

      – Ty też…

      – Ćśśś –


Скачать книгу