Nigdy siÄ™ nie dowiesz. S.R. Masters
odezwałam się.
– Ktoś jeszcze coś takiego kojarzy? – W głosie Steve’a słychać było powątpiewanie.
– Może. – Jen znowu nachylała się nad telefonem. – Mam stare pamiętniki z tamtego okresu. Jest szansa, że coś o tym napisałam.
– Są w Londynie? – zapytałam.
– Chyba tak – odparła, nie podnosząc głowy – ale niewykluczone, że leżą na strychu u rodziców. Nie znajduję niczego o niedawnych samobójstwach w okolicy. No ale trudno się spodziewać mnóstwa wyników po frazie „Blythe samobójstwo”.
– Cóż, swój udział będą w tym miały prochy – powiedział Rupesh. – Zapytałem go, jak ma zamiar tego dokonać, a on odparł, że porwie tych ludzi, nafaszeruje tabletkami i sprawi, aby wyglądało to tak, jakby wzięli mnóstwo różnych leków po to, aby mieć pewność, że im się uda. Sprawdź to. „Blythe samobójstwo leki”.
Jen chwilę później pokręciła głową.
– Nic nie wyskakuje.
– No i widzisz – zatriumfował Rupesh.
– Chyba że tego trzeciego zabójstwa jeszcze nie dokonał – oświadczył Steve.
– Bo wykraczesz – powiedział Rupesh.
– Czysto teoretycznie. – Jen teatralnie machnęła ręką. – Powiedział nam o tym wszystkim, prawda? Czemu to zrobił?
– Bo próbował nas rozbawić? – zapytał Steve.
– A może dlatego, że bawi się z nami w jakąś chorą grę – orzekła Jen. – Pod koniec zeszłego roku dostaje ode mnie mail o spotkaniu po latach, no nie? Więc sobie myśli: za rok. Jeden człowiek w styczniu, drugi w czerwcu, a ostatni pod koniec roku, mniej więcej wtedy, kiedy przypuszcza, że wszyscy będziemy się zastanawiać nad tym, czemu się nie zjawił.
– No nie wiem – powiedział Steve, nim Rupesh zdążył wyskoczyć z jakimś kontrargumentem. – Ale teraz, kiedy to mówisz… chyba mi się przypomina, że miał coś zrobić w sylwestra. – Uśmiechnął się i wzruszył ramionami.
Jen zaczęła stukać w telefonie.
– Ja też kojarzę coś takiego. Chwila… A jeśli Will chce, żebyśmy go powstrzymali? Kiedy wpisuję „dragi” i „Loch Ness”, wyskakuje zbyt wiele niepowiązanych wyników. Niemniej to dziwne. Powinniśmy spróbować się dowiedzieć, co się z nim dzieje, czemu się dzisiaj nie pojawił. Może jutro? Dzisiaj jak nic przez to nie zasnę.
– Rupesh ma rację – oświadczył Steve. – Nawet jeśli pasuje to do tego, co o nim pamiętamy, to jedynie zbieg okoliczności.
– To co wy pamiętacie – wtrącił Rupesh. Pociągnął łyk drinka.
– Nadal nie powiedziałeś mi, co mogłoby zmienić twoje zdanie, Rupesh – rzuciłam. Spiorunował mnie wzrokiem wyraźnie zirytowany. – Najpewniej to nic takiego. Chcę jedynie wiedzieć, że nie lekceważymy tego, dlatego że trochę niewygodna i krępująca byłaby konieczność pójścia na policję i opowiedzenia o wszystkim.
– Nie możesz powiedzieć policji czegoś takiego – stwierdził Rupesh. – Zostałabyś wyśmiana. A jeśli zaczął to planować w grudniu, kiedy do nas napisałaś, Jen, to nie miał dużo czasu, prawda? Spójrzmy prawdzie w oczy: Will nie należał do osób szczególnie zorganizowanych.
– To był koniec stycznia, co daje cały miesiąc – przypomniała Jen.
– Wiecie co, to się zaczyna robić nudne, więc powiem wam, co mogłoby zmienić moje zdanie. Po pierwsze, musielibyście się dowiedzieć, czy Will przebywa gdzieś w okolicy. Jeśli go znajdziecie, to będzie oznaczać, że wcale nie zniknął. Po drugie, należałoby wybadać, co porabiał przez te wszystkie lata; wykorzystać jego życie jako kontekst do określenia, czy mógł się stać seryjnym zabójcą. I po trzecie, musielibyście połączyć te dwa samobójstwa w realnym świecie, ale nie na podstawie naszych różniących się od siebie pijackich wspomnień dotyczących czegoś, co wydarzyło się dobrych kilkanaście lat temu, kiedy byliśmy równie pijani.
Czoło Rupesha lśniło i w międzyczasie rozpiął dwa górne guziki koszuli. On był zdecydowanie pijany.
– No ale przecież nie ma niezgodności, jeśli chodzi o nasze wspomnienia – zauważyłam.
– Otóż to – przytaknęła Jen. – Nikt nie zaprzeczył temu, co powiedział ktoś inny.
Na to akurat Rupesh nie miał żadnego kontrargumentu, a przynajmniej nie okazał się na tyle szybki, aby ubrać go w słowa.
– Czy ktoś go obserwował, kiedy jeszcze udzielał się w mediach społecznościowych? – zapytałam. – Ktoś wie, czym się zajmuje zawodowo? Gdzie mieszka?
– Nie mieszkał przypadkiem przez jakiś czas w górach? – podsunął Steve.
– Zapewniam was – odezwała się Jen – że znalezienie naszego Willa Oswalda w necie…
– Jego mama nadal tu mieszka – oświadczyłam, przypomniawszy sobie o tym, czego się dowiedziałam u rodziców.
– W tym samym domu? – upewnił się Steve. – Przy głównej drodze?
– Nie. – Powieki Rupesha były na wpół opuszczone. Oj, będzie jutro cierpiał. – Przeprowadzili się do Meriden. Bo co, chcecie uskutecznić areszt obywatelski?
– Znasz dokładny adres?
– Nie. Mógłbym się dowiedzieć, ale musiałbym przy tym złamać prawo.
Od razu zrozumiałam, o co chodzi.
– To twoi pacjenci?
– Rupesh – odezwała się Jen – a gdyby chodziło o coś naprawdę ważnego?
– Myślisz, że to jest ważne? Niewarte utraty pracy.
– W porządku. Jestem pewna, że sami się tego dowiemy.
– Wolno ci w ogóle ujawnić, że Will to twój pacjent? – zapytałam.
– A gdyby tak, to miałbyś dostęp do informacji? – chciał wiedzieć Steve. – Na przykład do historii chorób psychicznych?
– Nie i nie, i nie, i nie – odparł Rupesh i po raz kolejny uderzył pięścią w stół, zaskakując tym samego siebie. Patrzył prosto na Steve’a, jakby to było jego winą. – Przepraszam, ale chyba mam dosyć na dzisiaj.
Po chwili Steve zerknął na swój leżący na stole telefon i powiedział:
– Robi się późno. Niedługo Święty Mikołaj przefrunie ponad naszymi domami. Świetnie było was znowu spotkać. – Jego spojrzenie przeskoczyło na mnie.
– Cóż, nie sądzę, abym mogła wrócić do Londynu, nie upewniwszy się w kwestii Willa – stwierdziła Jen.
Rupesh westchnął głośno, czym zwrócił na siebie naszą uwagę.
– Wiecie, co jest naprawdę smutnego w nostalgii? – zapytał. – To, że pozwalając sobie na nią, otwarcie przyznajemy, że nie jesteśmy zadowoleni z teraźniejszości.
– Wesołych świąt – rzucił Steve.
Zaśmiali się wszyscy oprócz Rupesha.
– Zabawne. Zresztą to właśnie usłyszałem od byłej żony, kiedy jej powiedziałem, że zamierzam się z wami spotkać.
– Cóż, ja po prostu chciałem was wszystkich zobaczyć – stwierdził Steve.
Rupesh