Nigdy siÄ™ nie dowiesz. S.R. Masters
gasną, po czym znowu się zapalają. I nagle rozbrzmiewa klakson. Alarm. Steve uruchomił cholerny alarm. Uśmiechnięty chłopak biegnie szybko przez podjazd i wtedy dostrzega go pies. Rzuca się w stronę intruza, ale powstrzymuje go sznur. Siła odrzutu jest tak wielka, że zwierzę skamle i ląduje na grzbiecie.
– Do mnie! – woła Steve, przemykając obok niej.
Adeline puszcza się pędem. Pozostali spieszą za nią, uderzając podeszwami butów o asfalt.
– Zostawiłeś list? – pyta Adeline, kiedy wszyscy są już w domu Steve’a.
– Bez problemu – odpowiada. – Ale ten pies to jasnowidz. Zaczął ujadać, jeszcze zanim zdążyłem się zbliżyć.
Na górze, z okna pokoju taty Steve’a, obserwują przy zgaszonym świetle ulicę. Pan Strachan chodzi w szlafroku po podjeździe. Alarm już nie wyje, a pies nie szczeka. Mężczyzna odchodzi, nie zauważywszy listu. Nawet jeśli widział, jak uciekali, nie rozpoznał Adeline od tyłu, więc nic im nie grozi. Ich pierwsza misja zakończyła się sukcesem.
W domu jest cholernie zimno. Steve rozdaje im śmierdzące stęchlizną koce i rozpala w kominku drewnem, które przynosi z szopy. Polewa szczapki benzyną z kanistra – co za szaleniec. Oglądają piracką kopię Zabijania na śniadanie, a Will puszcza w obieg magazyn pornograficzny, który zniósł z pokoju taty Steve’a. Film jest dobry i dzięki niemu Adeline nie zasypia, nie martwi się także powrotem do domu ani tym, że może zostać przyłapana. Siedzi na sofie razem z Jen i Willem. Steve zajmuje swój ulubiony skórzany obrotowy fotel. Co jakiś czas Adeline zerka na niego, wiedząc, że ciemność ukrywa te spojrzenia. Chłopak wygląda jak aktor z filmu, tyle że jest jeszcze przystojniejszy. Raz czy dwa, kiedy patrzy na niego, dostrzega, że on też się w nią wpatruje.
Adeline większość dni spędza w domu Steve’a. Wchodzenie do niego stało się równie naturalne jak wchodzenie do swojego domu. Najczęściej towarzyszą im inni, w różnych kombinacjach; zdarza się także, że są tylko we dwoje. Choć lubi to, taka sytuacja napawa ją także strachem, bo przez to coś, co się dzieje między nimi, rozmowa okazuje się trudna i niezręczna. „Przerażająca naturalna chemia” – takiego określenia użyła Minnie Driver w jednym z oglądanych przez nich filmów. Dzięki takiemu myśleniu to uczucie wydaje się bardziej naukowe, pozostające poza jej kontrolą, podobnie jak fakt, że jej żałosne zachowanie – budzenie się co rano z głową pełną myśli o nim, używanie konkretnego dezodorantu, ponieważ on raz stwierdził, że ładnie pachnie – nie do końca jest jej winą.
Rupesh miał rację: oglądają mnóstwo filmów. Wiedzą o nich tyle, że bywa to porażające. Potrafią wymienić wszystkich aktorów drugoplanowych, nie mówiąc o gwiazdach występujących w danej produkcji. Steve zwraca ich uwagę na grupę aktorów, którzy pojawiają się razem w tych samych filmach, jakby należeli do jakiegoś sekretnego klubu i spędzali ze sobą czas także poza planem. Will mówi coś o tym, że nie chciałby być członkiem klubu, do którego sam by należał, a Adeline uświadamia sobie później, że to jest nawet zabawne.
Od czasu pozostawienia listu – który najwyraźniej odniósł zamierzony skutek, bo od tamtej pory nie widać psa Strachana – Rupesh w ogóle nie bywa u Steve’a. Adeline spotkała go pewnego popołudnia na przystanku autobusowym na rogu Elm Close i wyznał jej, że uważa, iż zawiódł ich wszystkich, więc doświadcza teraz dobrowolnego wygnania. Ona prychnęła, żeby przestał się niedorzecznie zachowywać.
Jej urodziny przypadają w czwartek dwudziestego pierwszego sierpnia. Oboje rodzice są w pracy, tata w sklepie z zabawkami w Marlstone, mama w kościele w Coventry, gdzie pełni funkcję zarządcy. Nie chodzi o to, że Adeline ma szczególną ochotę na ich towarzystwo. Gdy w końcu wstaje z łóżka, na stole w jadalni znajduje babeczkę przyozdobioną papierową wróżką. Oprócz tego na blacie leży koperta z jej imieniem, a kiedy ją otwiera, na podłogę wypada coś czarnego. Schyla się. To voucher do sklepu odzieżowego. Ogarnia ją uczucie dojmującej pustki; wyczuwa przepaść między sobą a tym, za kogo uważają ją rodzice. To smutne, jak mało o niej wiedzą, choć na pewno mieli dobre intencje.
Rozlega się dzwonek. Adeline ma na sobie bieliznę i szlafrok. Daszek nad drzwiami nie pozwala jej zobaczyć z okna na piętrze kto to. Kiedy już jest ubrana i ma wysuszone włosy, schodzi na dół. Na wycieraczce leży niezdarnie owinięta paczka z przytwierdzoną do niej kopertą. Napisano na niej jej imię i znak zapytania; zapewne osoba, która adresowała liścik, nie była przekonana, czy robi to prawidłowo, ale niepotrzebnie się martwiła.
Rozrywa papier. To piracka płyta Green Day zatytułowana Noize Boyz. Przez chwilę przyciska ją obiema rękami do piersi, po czym siada i odczytuje kartkę. Podpis głosi: „Sąsiedzi”. Adeline uśmiecha się z tego żarciku.
Tego popołudnia wybierają się na pola. Od razu po wyjściu z domu Steve’a zatrzymują się. Uwaga wszystkich skupia się na domu pana Strachana. Stoją w rzędzie w tym skwarze niczym oddział czekający na strzały. Pies przygląda im się z krawędzi podjazdu, a trzymający go sznurek jest znacznie krótszy niż do tej pory.
Adeline odwraca się do Steve’a, który stoi w środku.
– Co za skurwiel – rzuca Steve.
– O rety – wzdycha Jen.
– To oznacza wojnę – oświadcza Will.
Rupesh, być może pragnąc okazać swoje zaangażowanie po powrocie do owczarni, robi krok do przodu.
– Mam iść do budki i zadzwonić do RSPCA?
– Nie mogę w to uwierzyć – mówi Steve.
– Chodźmy – pogania ich Jen. – Zobaczy, że się gapimy.
– To oznacza wojnę – powtarza Will.
Zima 2015
Nazajutrz telefon tak wściekle pikał w mojej torebce, że dłużej nie mogłam go ignorować. Było już wpół do jedenastej, a do dwunastej trzeba się wymeldować. Głowa mi ciążyła, kiedy jednak się uniosłam, okazało się, że nie czułam bólu ani mdłości. Nie będzie źle. Wystarczy szklanka wody i paracetamol.
Rozejrzałam się po pokoju. To miało być życie? Boże Narodzenie w cholernym Travel Inn. Plus był taki, że jeśli chodzi o najgorsze bożonarodzeniowe poranki, ten nie plasował się nawet w pierwszej piątce.
Torebka stała na krześle obok telewizora. Wstałam, podliczając, ile wczoraj wypiłam. Niemało, aczkolwiek moja obecna tolerancja na alkohol była prawdopodobnie najwyższa od czasu, kiedy skończyłam studia. Teraz, gdy nie pracowałam na etacie, właściwie nie istniał powód, dla którego w tygodniu należało zachowywać trzeźwość. Pierwszą i najważniejszą zasadą „Szczypty nostalgii” było to, że nigdy nie nagrywamy wcześniej niż po południu.
Czekał na mnie esemes od Steve’a.
Wysłał go zaledwie dziesięć minut po tym, jak się pożegnaliśmy w barze. Zasnęłam niemal od razu po przyłożeniu głowy do poduszki, czego teraz żałowałam. Może Steve miał jednak ochotę na kawę. Zaczęłam pisać odpowiedź, po czym ją wykasowałam i odczytałam pozostałe wiadomości. Jeszcze jedna od Steve’a:
Chyba jednak śpisz… Może powinniśmy rano sprawdzić, co z Rupeshem? Na podjeździe nie widziałem jego samochodu. Pewnie nic się nie stało. Fajnie było cię znowu spotkać.
Pierwszego esemesa musiał wysłać, kiedy jechał taksówką. A więc nie chodziło mu o kawę. Niemniej wymyślił pretekst do ponownego spotkania, a to już coś. Rupesh najpewniej zatrzymał się na poboczu, gdy do niego dotarło, w jakim jest stanie. Pewnie wszystko z nim w porządku. Ale czemu tego nie sprawdzić? To by był miły gest,