Nigdy siÄ™ nie dowiesz. S.R. Masters

Nigdy siÄ™ nie dowiesz - S.R. Masters


Скачать книгу
ofiarą była kobieta, Sara Kuzmenski, a w jej organizmie i samochodzie porzuconym niedaleko znaleziono pół apteki. Zwięzłość artykułu oraz brak szczegółów sugerowały, że dla prasy to nic więcej niż smutny wypadek. Steve odpisał: „Hmm… Interesujące”.

      Brak odpowiedzi od Rupesha. Może rzeczywiście miał w nocy wypadek? Odpisałam na esemesa Steve’a, proponując, że skoro i tak wybieram się do rodziców, to może za godzinę spotkamy się pod domem Rupesha.

      Przez noc Balsall Common i Blythe zostały pobielone. Drogi i pola między hotelem a Elm Close połyskiwały od szronu; niebo było niczym płachta ołowiu. Nucąc White Christmas, pokonywałam powoli zakręty, mimo że drogę miałam tylko dla siebie. Wyludniony krajobraz wywoływał we mnie taki sam przyjemny dreszczyk jak wyjście w środku tygodnia na zakupy albo do kina, gdy tymczasem wszyscy inni tkwili w pracy.

      Dom Rupesha mieścił się przy Blythe Lane, niedaleko Elm Close. Czarne kombi Steve’a stało po drugiej stronie ulicy, przed rzędem białych bliźniaków; w jednym z nich mieszkał kiedyś Will. Zaparkowałam za Steve’em, wysiadłam i podeszłam do drzwi od strony pasażera. Otworzył mi je. To było auto mężczyzny bez rodziny. Panowała w nim nieskazitelna czystość i unosił się zapach nowości. Steve uścisnął mnie niezdarnie ponad hamulcem ręcznym i złożył świąteczne życzenia.

      – Dziwię się, że kto jak kto, ale ty nie zaplanowałeś niczego na dzisiaj – rzekłam. – Żadnego kominka, obok którego można się wylegiwać.

      Jakiś cień przemknął mu przez twarz. I wtedy przypomniałam sobie jego słowa z wczoraj. Rodzice. Ale ze mnie idiotka.

      – Cóż może być lepszego niż świąteczny poranek spędzony z dawnymi przyjaciółmi?

      – Przykro mi z powodu twoich rodziców. Powinnam to była wiedzieć. Szkoda… – Zamilkłam, kiedy dotarło do mnie, że nie mam do powiedzenia nic mądrego ani pomocnego.

      – W porządku, Adie. Oboje zmarli już jakiś czas temu. Tatę zgubiła w końcu jego miłość do słodyczy, a mama odeszła tak, jak sobie życzyła: jechała z dużą prędkością po dużym europejskim mieście. Wypadek samochodowy, zginęła na miejscu.

      – O rany.

      Nie mogąc się powstrzymać, nachyliłam się i przyciągnęłam jego głowę do swojej piersi. Cholera, ładnie pachniał. Pocałowałam go w wysokie czoło i jeszcze raz zapewniłam, jak bardzo mi przykro.

      – Mnie też przykro z powodu twojej mamy. Pamiętam, że nie dało się was nazwać przyjaciółkami.

      – Zachowujemy dystans. Generalnie to się sprawdza.

      Kiedy puściłam jego głowę, spojrzał na mnie i się uśmiechnął.

      – No co? – zapytałam.

      – To zabawne. Chwilami mam wrażenie, jakbyśmy cofnęli się w czasie.

      Solidna, brązowa brama przed domem Rupesha pozostawała zamknięta, zasłaniając widok na podjazd.

      – To jaki mamy plan? Rozumiem, że kiedy w nocy tędy przejeżdżałeś, brama była otwarta.

      – Aha – odparł.

      – Skoro teraz jest zamknięta, to pewnie znaczy, że Rupesh jest w domu.

      – Sprawdźmy. Na pewno się nie obrazi, poza tym martwię się, że wczoraj trochę nas poniosło. Może uznał, że się na niego uwzięliśmy.

      – Nie sądzę, że zrobiliśmy coś złego – oświadczyłam.

      Nie miałam pewności co do tego, czy Rupesha ucieszy przypuszczenie przez nas ataku na jego kaca, ale w kwestii ducha świąt bardziej ufałam intuicji Steve’a niż swojej – dla mnie Boże Narodzenie już od dawna nic nie znaczyło. Steve’owi najwyraźniej doskwierało to, w jaki sposób zakończył się wczorajszy wieczór, a ja ochoczo odkładałam udanie się do rodziców.

      Wysiedliśmy z samochodu i przeszliśmy przez ulicę. Ogród Rupesha niewiele się zmienił od czasu, kiedy byliśmy dziećmi. Przydałoby się jedynie skosić trawę, a z posągu Ganesi zeskrobać mech. W przeciwieństwie do sąsiednich domów nie było tu jakichkolwiek świątecznych ozdób.

      Drzwi otworzył Rupesh w bokserkach i białym T-shircie Led Zeppelin – jeśli brakowało mi czegoś z okolic West Midlands, to niesłabnącego przywiązania do ciężkiego rocka. Po nocy miał potargane włosy, ale poza tym wyglądał całkiem dobrze. Steve mu powiedział, że się martwiliśmy. Po krótkim wahaniu zostaliśmy zaproszeni do środka. Rupesh udał się do kuchni, my tymczasem usiedliśmy w salonie. Na gzymsie kominka stało zdjęcie przedstawiające go jako małego chłopca oraz drugie, na którym był mniej więcej w wieku, w jakim go poznałam, i towarzyszyli mu rodzice. W tym domu byłam tylko kilka razy, ale mogłabym przysiąc, że przed laty stały tutaj te same zdjęcia.

      – Wygląda tu jak dawniej – zauważyłam, kiedy wrócił.

      Zdążył włożyć ciemnofioletowe spodnie dresowe, a w ręce trzymał kubek z herbatą.

      – To dziwne, bo kiedy mama umarła, strasznie się wkurzałem, że tata zostawił wszystko po staremu. A teraz, kiedy i on nie żyje, nie potrafię niczego zmienić. Nie mogłem się nawet zmusić do sprzedania czy wynajęcia domu, co się przydało po tym, jak Becky mnie wykopała.

      – Wygląda na to, że przechodzisz trudny etap w życiu – odezwał się Steve.

      – Słuchajcie, wczoraj trochę mnie poniosło. Po paru drinkach tak już mam.

      – Spokojnie, nic się nie stało – zapewnił go Steve.

      – Dobrze, że bezpiecznie dotarłeś do domu – dodałam.

      – No tak, głupie to było z mojej strony. Przepraszam. – Usiadł i rozejrzał się po pokoju. – To… problem.

      – Nie macie pojęcia, ile rzeczy od siebie odsuwałem po tym, jak umarł mój tata – rzekł Steve. – I miałeś rację. Ludzie rzeczywiście oglądają się na przeszłość, kiedy nie są zadowoleni z teraźniejszości. Właściwie to sam się ostatnio sporo nad tym zastanawiałem. Śmierć rodziców, wielkie rozstanie… Mam tyle dobrych wspomnień z tych letnich miesięcy, gdy trzymaliśmy się razem. Możliwe, że wracając tutaj, pragnąłem odzyskać choć trochę tych szczęśliwych chwil.

      Nie powiedział „rozstanie”, ale „wielkie rozstanie”. Zabrzmiało poważnie.

      Rupesh napił się herbaty.

      – Po prostu zapomnij o tym, co mówiłem, stary. Byłem wstawiony.

      Cisza, jaka zapadła po tych słowach, sugerowała, że nastąpił powrót do swoistej równowagi, i nawet zaczęłam się zastanawiać, gdzie Steve i ja możemy się teraz udać, skoro wiemy, że Rupeshowi nic nie jest. Wtedy jednak on rzucił:

      – Zastanawiam się, czy rzeczywiście byliśmy wtedy szczęśliwi. A może uważaliśmy się za szczęśliwych, bo nie mieliśmy żadnych większych problemów? Żadnych rachunków do płacenia ani zmartwień takich jak kredyt czy potrzeba ustatkowania się.

      – Ciekawe. A ty jak uważasz, Adeline? – zwrócił się do mnie Steve. – To przecież twoja działka.

      – Mnie nie pytaj – odparłam, ale kiedy uparcie się we mnie wpatrywał, dodałam coś, o czym wspomniałam w kilku wywiadach: – Myślę, że ma to także związek z tym, że wiemy, jak nasze życie się potoczyło. Nasze ówczesne troski dobiegły końca. W większości. Wiemy, że wszystko dobrze się skończyło, bo przecież siedzimy tu teraz i nad tym dumamy.

      Wypowiadając podobne myśli, zawsze myślałam o Xanie. Kochał filmy przypominające mu o dzieciństwie, o szczęśliwszych, bezpieczniejszych czasach. O szczęśliwszych


Скачать книгу