Ślady miasta. Lars Saabye Christensen

Ślady miasta - Lars Saabye Christensen


Скачать книгу
która z kolei wręcza mu malutkie mydełko marki Sterilan, opakowane w papier. Po powrocie na górę Ewald wtyka piątkę Enzowi Zanettiemu, ten leciutko kiwa mu głową, mówi coś po włosku i gra Mood Indigo, głównie dla pań, które przyszły tu na kawę z kropelką czegoś mocniejszego. Ewald Kristoffersen idzie do szatni po płaszcz i kapelusz, wręcza pięćdziesiąt øre Kieszonkowej Wenus, wychodzi i niespodziewanie czuje ciepły wiatr, wiejący przez Rosenkrantz’ gate. Człowiek wręcz ma ochotę przejść się po Karl Johans gate. Nie, Ewald musi wracać do domu. Postanawia mimo wszystko nie jechać taksówką. Pieniądze zaoszczędzone to pieniądze zarobione. Idzie wzdłuż Kristian Augusts gate, mija Galerię Narodową i plac Tullinløkka, będący dnem miasta. Tu spływa wszystko ze wzgórz na północy, wschodzie i zachodzie. Zamiast obejść dom zwany Grotą, wybiera okrężną drogę przez park Zamkowy. Drzewa sprawiają wrażenie zdezorientowanych tą piątą porą roku, babim latem. W świetle znów wyglądają młodo, przynajmniej do czasu. Do czasu niekiedy wystarcza. Ewald idzie dalej. Mija Bislett, gdzie na łuku stadionu rozpoczyna swój szary bieg Thereses gate. Na zboczu Norabakken, które okazuje się bardziej strome, niż zapamiętał, musi sobie zrobić przerwę, lecz dopiero w szalecie, poniżej kościoła Fagerborg. Unosi się tu ostry odór, to nie toaleta w Bristolu, ale sika się tak samo przyjemnie. Nie ma tu babci klozetowej. Tutaj mężczyźni radzą sobie sami. Po załatwieniu sprawy Ewald siada na ławce w Stensparken, ociera pot z czoła i patrzy na chmury, które spowijają cieniem wzgórze Ekeberg. Odnosi wrażenie, że miasto się kurczy. Jak w najlepszy sposób pokazać, że to miasto ma dziewięćset lat? Ma dziewięćset lat, a jeszcze nie jest dorosłe. Od czegoś trzeba zacząć. Ewald Kristoffersen jeszcze nie wie od czego. Wie tylko, z jakiego powodu ma wyrzuty sumienia. To przez Jespera. Jesper to męka. Być daleko od niego to ulga. Jesper nie jest dzieckiem pokoju. Jesper jest dzieckiem wojny. Ewald Kristoffersen wstaje i pokonuje ostatnią część drogi. Niedobry z niego ojciec. Okropny. Przenika go chłód. Powinien mieć coś dla Jespera. Powinien mieć kwiat dla Maj. Na pewno siedzą w kuchni i czekają. Maj słyszy, że mąż wreszcie wraca. Ewald kręci się po przedpokoju. Przebiera się w sypialni. Dużo czasu spędza w łazience. Nie spieszy się. Tym razem Maj nie jest łaskawa. Spóźnił się dwie godziny. Jesper spuszcza głowę i zaciska dłonie w pięści. Ale kiedy w drzwiach ukazuje się okrągła twarz i Ewald strzela szelkami, że aż brzuch wypada mu zza paska, Maj jednak się poddaje. Nawet Jesper na moment się rozluźnia i chowa jedną rękę do kieszeni. Pan domu zajmuje miejsce za stołem.

      – Owsianka wystygła – mówi Maj.

      – Dostaliśmy zlecenie od gminy Oslo.

      – Pewnie to uczciliście, co?

      – Tylko po maluchu w Bristolu.

      Ewald kładzie kopertę przed Maj. Ona ją otwiera, szybkimi palcami przelicza zawartość i podnosi na niego wzrok.

      – Po j e d n y m maluchu?

      – Musiałem im postawić, przyszła moja kolej.

      – A nie było tak poprzedniej soboty?

      – Nie chciałem, aby myśleli, że jestem tight.

      – Tajt? Mów porządnie, Ewald!

      – Skąpiradło.

      – No tak, skąpstwo możesz pozostawić mnie. A ty w tym czasie będziesz się szastać.

      Ewald Kristoffersen mocuje serwetkę między górnymi guzikami koszuli.

      – Poza tym zimna owsianka to moje ulubione danie – oświadcza.

      Zjada to, co zostało, a na koniec wyskrobuje głęboki talerz i oblizuje łyżkę. Wtedy Jesper wyciąga rękę z kieszeni i kładzie coś na stole. Herbatnik. Ewald patrzy na syna.

      – To dla mnie?

      Jesper kiwa głową.

      Ewaldowi Kristoffersenowi łzy napływają do oczu. Zawsze łatwo się wzruszał. Chłopiec jest w gruncie rzeczy dobry. Ewald pospiesznie wychodzi do przedpokoju i za chwilę wraca, trzymając coś w ręku. Daje Jesperowi malutkie mydełko, chłopiec je rozpakowuje i od razu chce wsadzić do buzi. Maj powstrzymuje go w ostatniej chwili i zerka na Ewalda.

      – Byłeś też w perfumerii?

      – Zszedłem tylko do Cyrku Schumanna.

      Jesper zaczyna płakać. Całe jego ciało drży. Twarz się rozpada, ręce biją powietrze. Płacz zmienia się w zawodzenie, kiedy usta zamykają się z kłapnięciem. Maj musi go przytrzymać. Musi go przytrzymywać siłą. Ewald odwraca głowę. Jesper się uspokaja. To nigdy nie trwa długo. Ale i tak wystarczy. Ewald powoli odwraca się w stronę syna, który siedzi na kolanach matki, blady i oklapły.

      – Wiesz, ja nie byłem w cyrku. Byłem w ubikacji.

      Ewald się śmieje, a Jesper unosi głowę i leciutko się uśmiecha.

      – Cyrk Schumanna to miejsce, w którym mężczyźni tacy jak ty i ja stoją i sikają. A dlaczego to się nazywa Cyrk Schumanna? Po prostu dlatego, że mieści się tam mniej więcej siedmiu mężczyzn[2]. Któregoś dnia cię tam zabiorę, Jesper.

      Później zmywają razem, wszyscy troje. Jesper wyciera łyżki. Udaje mu się nie upuścić żadnej na podłogę. Siedząc w salonie i pijąc kawę, Ewald zjada herbatnika. Jesper wcześnie idzie spać i na szczęście zasypia. Jego łóżko stoi w niedużym holu między przedpokojem a łazienką, w pokoju bez okien. Maj idzie do Ewalda i siada na kanapie. Wiadomości, które do nich docierają, albo przez radio, którego słucha Ewald, albo z gazety „Aftenposten”, którą zaczyna przeglądać Maj, mogą brzmieć następująco: „Wykonano ostatnią egzekucję w procesie zdrajców narodu, który tym samym uznaje się za zakończony. Były minister Ragnar Skancke został rozstrzelany”. „Długopisy zyskują popularność w Norwegii, chociaż kosztują dwadzieścia pięć koron”. Przekazana zostaje również informacja, że Norweski Komitet Noblowski nie przyzna w tym roku nagrody pokojowej. Nastał pokój, ale nagrody nikt nie może dostać. Poza tym zakłady piłkarskie okazały się bezdyskusyjnym sukcesem, chociaż w wielu miejscach pracy efektywność spada o jedną czwartą w środy, kiedy należy złożyć kupony.

      – Mówiłeś komuś, że jestem dobra w prowadzeniu rachunkowości? – pyta Maj.

      Ewald wyłącza radio.

      – Możliwe. A co?

      – Dzwonili z Czerwonego Krzyża. Pani Lund chce, żebym weszła do zarządu.

      – I co jej odpowiedziałaś?

      – Że muszę się naradzić z mężem.

      Ewald się śmieje.

      – Przecież wiem, że już się zdecydowałaś.

      – Może przydałoby mi się zająć myśli czymś innym.

      Przez chwilę oboje milczą, nasłuchując. Z holu nie dobiega żaden odgłos. Słyszą jedynie padający deszcz.

      – Ale czy masz na to czas? – pyta Ewald cicho.

      Teraz z kolei śmieje się Maj.

      – Czas? Przynajmniej tego mi nie brakuje.

      – A co z Jesperem?

      – W razie konieczności pani Vik może go przypilnować. Poza tym…

      – Tak?

      – Może Czerwony Krzyż pomógłby nam załatwić telefon, żebyśmy nie musieli…

      Ewald Kristoffersen, który rzadko wpada w gniew, ma raczej skłonność do melancholii i beztroski, uderza pięścią w stół.

      – Nie potrzebujemy niczyjej łaski!

      – Obudziłeś Jespera.

      Maj wychodzi do holu. Ewald słucha, jak żona śpiewa. Jego też ogarnia senność. Jesper jeszcze przez chwilę płacze. W końcu zapada cisza, jakby ktoś nagle wyłączył dźwięk w całym domu.

      Maj


Скачать книгу