Ślady miasta. Lars Saabye Christensen

Ślady miasta - Lars Saabye Christensen


Скачать книгу
Kristoffersen dzwoni do drzwi pani Vik. Zanim się otwierają, mija dłuższa chwila, a Maj się spieszy. Jesper stoi obok niej sztywny i nieruchomy. Nagle wsuwa rękę w otwór listownika. Maj Kristoffersen łapie go za rękę i ciągnie. Dłoń utknęła. Ani drgnie. Może to dlatego, że Jesper zacisnął ją w pięść? Maj jest bliska płaczu. Tupie nogą. Jest pięć po siódmej. A zaczęło się o siódmej. Mało brakuje, żeby dała chłopcu w ucho. Wreszcie słyszy panią Vik w przedpokoju. Na chwilę zapada cisza. W końcu Jesper wyciąga rękę z listownika i wsuwa do kieszeni kruche ciastko. Pani Vik otwiera i patrzy na Jespera, który znowu stoi sztywno i nieruchomo, trzymając ręce za plecami.

      – Czy to listonosz? – pyta pani Vik.

      Jesper nie odpowiada.

      Maj niemal popycha synka przed sobą.

      – Czy on może u ciebie zostać ze dwie godziny?

      – Coś się stało?

      – Zebranie w Czerwonym Krzyżu. A Ewald znów musiał wyjść do biura.

      – O tej porze?

      – Jest bardzo zajęty w związku z tym jubileuszem miasta.

      – Jesper może u mnie zostać. Jeśli chce.

      – Zaczęłaś już piec ciasteczka na święta?

      – Wolę się później nie spieszyć.

      – Ja też! Bardzo dziękuję!

      Maj Kristoffersen zbiega po schodach.

      Pani Vik wchodzi z Jesperem do mieszkania i zamyka drzwi. Siadają w kuchni. Tutaj pani Vik czuje się najlepiej. Reszta mieszkania jest za duża. Pani Vik przygotowuje wodę z sokiem. Jesper się nie odzywa, nie tyka też szklanki. Pani Vik mu się przygląda. Można by przypuszczać, że chłopiec się wstydzi albo jest bardzo uparty. W każdym razie zachowuje się na granicy dopuszczalności. Błądzi gdzieś spojrzeniem. Jego oczy nigdy nie są spokojne. Pani Vik przychodzi do głowy, że chłopiec szuka wyjścia. Czyżby źle się tu czuł? Może się boi?

      – Cieszysz się, że idą święta? – pyta pani Vik.

      Jesper nie odpowiada.

      – Co byś chciał dostać na gwiazdkę?

      Dalej milczy.

      – Głodny jesteś?

      Tym razem pani Vik nie czeka na odpowiedź. Podgrzewa resztki z obiadu na patelni i przekłada je na talerz, który stawia przed Jesperem. Chłopiec nie chce jeść.

      – Co się z tobą dzieje?

      Uśmiechnął się? Nie, to raczej grymas, powiew wiatru na twarzy. Pani Vik opiera łokcie na stole, dzięki czemu przysuwa się bliżej.

      – Ty pewnie nie pamiętasz pana Vika, mojego męża? Nie, nie pamiętasz. Okazał się na tyle głupi, żeby umrzeć akurat wtedy, kiedy nastał pokój. Wyobrażasz sobie? Padł jak długi na Kirkeveien i tyle. Był weterynarzem. To taki lekarz, który leczy zwierzęta. Ale w czasie wojny musiał też operować ludzi. W zupełnej tajemnicy. Co to ja miałam powiedzieć? Wiesz, gdzie jest Wyższa Szkoła Weterynarii? Niedaleko. Pan Vik właśnie tam pracował. A wiesz, co oni trzymają w chłodni? Martwe zwierzęta. Czasami nawet przynosił jakieś do domu. Ciągle zresztą dostaję stamtąd zaopatrzenie. To, co masz na talerzu, to resztki cielęcia.

      Jesper grzebie w resztkach palcem wskazującym.

      – Ja też upadam. Spadam – mówi.

      – Upadasz?

      – W nocy.

      – Chodzisz przez sen?

      – Nie.

      – No to jak spadasz? Wypadasz z łóżka?

      – Kiedy śpię.

      Jesper zaczyna jeść. Je, aż wszystko znika z talerza; opróżnia też szklankę.

      Później ciepło się ubierają i schodzą na podwórze. Trzech chłopców spod numeru 123 b lepi bałwana przy stojaku do suszenia bielizny, z którego sznurki zwisają ciężkimi białymi łukami. Pani Vik chce zaprowadzić Jespera do dzieci, ale on się opiera. Jest od niej silniejszy. Niechęć spina całe jego ciało. Lepiej więc wrócić na górę. Siadają w salonie. Jest ciemny. Meble są brązowo-zielone. Na ścianach wiszą obrazy, w których również brakuje światła. Wielka poduszka na kanapie jest jednak żółta i ma cztery pompony, po jednym w każdym rogu. Jesper siada przy niej. Nogi ma wyprostowane. W jednej skarpetce, tej lewej, jest dziura na pięcie. Pani Vik się zastanawia, jak mogło wyglądać jej życie. Odpycha jednak od siebie tę myśl, przynosi parę skarpetek po mężu i naciąga je na te, które Jesper ma na nogach.

      – Zagramy w coś? W kości?

      Jesper kręci głową.

      – Możemy też ułożyć pasjansa.

      Jesper zaciska pięści i patrzy w inną stronę.

      Pani Vik siada w fotelu uszaku, który ciągle czuć tytoniem; ten zapach prawdopodobnie zostanie tu na zawsze, nawet jeśli wyrzuci ten fotel i kupi nowy, nowoczesny, łatwiejszy do utrzymania w czystości, choć może nie wygodniejszy. Tak czy owak, zatrzyma uszaka. Tęskni za płomieniem, który niespodziewanie wzbijał się z główki fajki. W taki oto sposób duch weterynarza objawia się w mieszkaniu – jako zapach, jako kadzidło, jako plamy. Pani Vik musi wyjść za potrzebą. Korzysta przy tym z okazji, żeby chwilę odpocząć. Jesper potrafi być męczącym towarzyszem, chociaż tylko siedzi i patrzy. Jest w nim coś takiego, co męczy. Kiedy pani Vik wraca do salonu, widzi, że Jesper wyjął książkę, którą powoli przegląda. Pani Vik podchodzi bliżej. To Podręcznik medycyny sądowej Francisa Harbitza z osiemdziesięcioma ilustracjami i czterema planszami. Jesper uważnie przygląda się zdjęciu chłopca, który ma zamknięte oczy, otwarte usta i ślady opony na twarzy. Nawet się przy tym nie skrzywi. Jest równie zamknięty w sobie jak zwykle. Pani Vik wyrywa mu książkę i stawia ją z powrotem na półce. Potem włącza radio. Najpierw słychać trzaski, a później szum między stacjami, między miastami, ale wkrótce w salonie rozlega się dźwięk czysty jak dzwon, fortepian, prosta melodia, melancholijna i lekka zarazem. To mógłby być klaun wygrywający swój smutek. Pani Vik patrzy na Jespera. Położył sobie żółtą poduszkę na kolanach i oparł na niej łokcie. Uspokaja się. Zamyka oczy i się uspokaja.

      Zebranie zarządu odbyło się dnia 15.11 u przewodniczącej.

      Ponieważ wiceprzewodnicząca, panna Dagny Schelde, poprosiła o zwolnienie jej z pełnionej funkcji, jej miejsce zajęła pani Berit Nordklev. Rezerwowa członkini zarządu, pani Ingrid Arnesen, awansowała na członkinię stałą, a nową członkinią rezerwową została panna Løvslett. Zgodnie zaakceptowano, aby pani Maj Kristoffersen objęła funkcję skarbnika, na co wyraziła chęć. Przewodnicząca podkreśliła, jak ważne jest punktualne przychodzenie na zebrania.

      Nasze zebranie zostało zwołane głównie w celu omówienia poszczególnych zagadnień poruszanych na zebraniu Komitetu Wykonawczego, przede wszystkim projektu budżetu na nadchodzący rok. Zdecydowano, że będzie on wyglądał następująco:

20 paczek świątecznych po 20,– koron 400,– koron
Rezerwa na magazyn wypożyczalni 500,– koron
Rezerwa na wyposażenie dla niemowląt 500,– koron
Rezerwa na żłobek 500,– koron
Rezerwa na wydatki nadzwyczajne 1000,– koron
Rezerwa na wydatki bieżące 350,– koron

      Dyskutowano również o związanych z zadaniami problemach, jakie należy poruszyć z zarządem okręgu, ale stanęło na tym, że wstępnie zarezerwujemy pieniądze, a z czasem podejmiemy próbę utworzenia żłobka w naszym rejonie. Uzgodniono także zakup sporej ilości sprzętu medycznego do wypożyczalni.

      Ponadto oddział został poproszony o oddelegowanie 7 pań, które w Klinice przy Wergelandsveien


Скачать книгу