Ślady miasta. Lars Saabye Christensen
Ewalda, parę niebieskich stuptutów. Nie będzie już mógł narzekać na śnieg w traperkach i siedzieć w domu w kolejne niedziele. Ale Jesper chce jechać wyżej. A Maj ma dobry humor. To dlatego, że Jesper jest grzeczny. Oboje są w dobrym humorze. To się zdarza tak rzadko. Jadą ruchomymi schodami na następny glob: konfekcji damskiej. W najbliższym rogu wisi the new look, rząd długich kreacji. To jest to nowe – podobne do starego, tylko trochę inne. Stare stało się nowością. To Dior. Maj Kristoffersen nie może się powstrzymać. Podchodzi do stojaka i ostrożnie przegląda suknie. Rozchyla gałęzie mody na boki i coraz głębiej zanurza się w las piękna. Jesper ma wielkie oczy. Też chce w tym uczestniczyć. Podchodzi do nich ekspedientka na wysokich obcasach i mierzy Maj wzrokiem, jednocześnie przesuwając wieszaki na swoje miejsca.
– Czym mogę służyć?
Trudno nie zauważyć przyjaznej wyniosłości w spojrzeniu sklepowej. Czy ona myśli, że Maj Kristoffersen nie stać na taką sukienkę?
– Chciałabym przymierzyć tę niebieską.
Ekspedientka znów mierzy ją wzrokiem, ale tym razem raczej po to, aby znaleźć właściwy rozmiar. Potem prowadzi Maj i Jespera do przymierzalni, a suknię ostrożnie przewiesza przez oparcie krzesła.
– Będę w pobliżu, gdyby potrzebowała pani pomocy.
Sprzedawczyni zaciąga zasłonkę, ale widzą jej cień tuż za nią. Cień nie znika. Czyżby ich pilnowała? Maj siada. Ma rozgrzaną twarz. Rozpaloną. Tak czuje. Jesper bacznie się jej przygląda. Coś przeczuwa. Nie chce niczego uronić. Od tak dawna już nie był taki obecny, taki u c z e s t n i c z ą c y. Maj patrzy na metkę z ceną przypiętą do dekoltu: 1865,– koron. Niewiarygodne. To więcej, niż Czerwony Krzyż zarabia na loterii fantowej. Serce przeskakuje jedno uderzenie. Koniuszki palców swędzą.
– Co teraz zrobimy? – pyta szeptem.
Jesper bierze suknię, a Maj o mały włos nie zaczyna krzyczeć. Co będzie, jeśli ją zniszczy? Jeśli w sukience pojawi się choćby małe rozdarcie, jedna luźna nitka? Wtedy będzie musiała zapłacić. Ale Jesper nie niszczy sukienki. Delikatnie podaje ją Maj, która zaczyna się rozbierać aż do bielizny i w końcu może wpełznąć w obcisły, miękki materiał. Ma trzydzieści dwa lata i ciągle zgrabną figurę. Przegląda się w lustrze. Suknia leży jak ulał. Maj się obraca. Tańczy. Ze swoimi ciemnymi włosami mogłaby dziś być Francuzką i grzeszyć. Jesper się śmieje.
– I jak? – pyta ekspedientka.
– Nie pasuje – odpowiada Maj Kristoffersen.
– Nie pasuje? Mam przynieść inny rozmiar?
– Nie, to sukienka nie dla mnie. Jest…
– Jest pani przyzwoicie ubrana?
– Oczywiście. Jestem…
Ekspedientka odsuwa zasłonkę na bok i zagląda do przymierzalni.
– Musi ją pani zobaczyć w dobrym świetle!
Popycha Maj Kristoffersen tam, gdzie stoją inne panie, które tylko patrzą, nie mając odwagi niczego dotknąć, i odwracają się w jej stronę, uśmiechnięte i zazdrosne, a przypuszczalnie również podejrzliwe. Naprawdę stać ją na takie arcydzieło, j ą? Nie stać jej. Maj jest bliska płaczu. Czy nigdy nie uwolni się od tej błękitnej fortuny, the new look? Chce jedynie odzyskać swoje stare ja. To wszystko. Ona jest Maj Kristoffersen z Fagerborga. Zatrzymują się przed większym lustrem, ustawionym ukośnie przy ścianie pod żółtą lampą. Maj widzi obcą kobietę. Ekspedientka podciąga jej zamek błyskawiczny na plecach do samej góry, a potem zagląda Maj przez ramię i widzi to samo, ale innymi oczami.
– I pani mówi, że ta sukienka nie pasuje?
Maj Kristoffersen zerka w bok. Jesper ciągle stoi przy przymierzalni i obserwuje. Przez moment sprawia wrażenie nieszczęśliwego i rozgniewanego. Maj musi się pospieszyć, zanim stanie się coś złego. Musi mieć to już za sobą. Musi powiedzieć prawdę.
– Ta suknia jest dla mnie za droga.
– Ależ skąd. To Dior. Może pani tego nie wiedziała?
Maj czym prędzej wraca do przymierzalni, zawstydzona i zacięta. Przebiera się błyskawicznie i oddaje suknię ekspedientce, która znów mierzy ją wzrokiem.
– Ale jedno pani powiem.
Jesper ujmuje matkę za rękę i mocno ją ściska. Maj spuszcza głowę.
– Nikt nie wyglądał w tej sukience lepiej niż pani.
Maj podnosi głowę i oblewa się rumieńcem. Czuje nagłą, dziwną radość. Od tak dawna niczego podobnego nie czuła. Czuje się dumna i lekka. Chce coś powiedzieć, podziękować, ale zanim zdąży otworzyć usta, Jesper już ciągnie ją w stronę ruchomych schodów, które sprowadzają ich z powrotem na ziemię. Tam, wśród zapachów z perfumerii, Maj przypomina sobie, z jaką sprawą tak naprawdę tu przyszła – nie tylko po stuptuty dla Ewalda, ma też kupić prezent gwiazdkowy dla siebie. Wyjmuje portmonetkę i wręcza Jesperowi dokładnie czterdzieści dwie korony. Jesper trzyma je w obu rękach.
– Podejdziesz teraz do lady i kupisz Cztery Tysiące Siedemset Jedenaście. Potem poprosisz tę panią, żeby ci to ładnie opakowała. Dasz radę?
– Tak.
– Cztery Tysiące Siedemset Jedenaście. Powtórz.
– Cztery Tysiące Siedemset Jedenaście.
– To perfumy. Zapamiętałeś?
– Cztery Tysiące Siedemset Jedenaście. Perfumy.
– A ja się teraz odwrócę, żebym nie widziała, co dostanę od ciebie na gwiazdkę.
Maj Kristoffersen prostuje się i patrzy w inną stronę. Słyszy, że Jesper podchodzi do lady. Sprawa się przeciąga. Maj ma wielką ochotę spojrzeć przez ramię. Może Jesper sobie nie poradzi? Powstrzymuje się jednak. Przecież obiecała mu, że nie będzie patrzeć. Musi dotrzymać słowa. Zamiast tego spogląda na choinkę stojącą na środku holu. Nagle zaczyna się bać nowego roku – będzie musiała pozamiatać wszystkie igły w salonie i nie tylko tam, w całym mieszkaniu. Czasami zdarza jej się znajdować świerkowe igiełki nawet podczas wiosennych porządków. Po prostu nie można się ich pozbyć. Są jak przekleństwo. Mimo to ma nadzieję, że Ewald w porę pójdzie po drzewko i zdobędzie najładniejsze. Jesper wreszcie wraca. Nie zatrzymuje się. Po prostu idzie dalej, mijając ją i kierując się do obrotowych drzwi, które są równie niebezpieczne, jak ruchome schody. Maj czytała o pewnej pani, która kręciła się godzinami, aż w końcu znieruchomiała. To również było u Harrodsa, a może w Magasin du Nord w Kopenhadze. W każdym razie Maj czym prędzej podąża za Jesperem i już razem wychodzą na Prinsens gate. Jest druga. Śnieg nie pada. Chmury się rozsuwają. Czyste niebo opada na Oslo. Buzię Jespera otacza biała para oddechu. Chłopiec wręcza matce flakonik.
– Nie zapakowali ci?
Jesper kręci głową i szybko wsuwa ręce z powrotem do kieszeni.
– Ale prosiłeś?
Chłopiec potakuje. Z kolei Maj kręci głową.
– Co za bezczelność z ich strony! Wobec tego sami będziemy musieli to zrobić.
Chowa wodę kolońską do torebki. Potem idą na stację Teatr Narodowy i jadą kolejką do dworca Valkyrien. Jesper lubi stać z przodu, kiedy przejeżdżają przez tunel. U rzeźnika Melsoma na samym końcu Kirkeveien kupują pięć kotletów mielonych z wieprzowiny ze słoninką i przyprawami. Jeden dla Jespera, jeden dla Maj i trzy dla Ewalda, jeśli wyjątkowo uda mu się zdążyć do domu na obiad.
Zebranie zarządu odbyło się w dniu 9 grudnia u pani Lutken. Obecne były wszystkie członkinie zarządu w liczbie pięciu. Pani Nordklev odczytała sprawozdanie z poprzedniego zebrania Komitetu Wykonawczego (przedstawione powyżej). Postanowiono wyłożyć 100,– koron na zakup maszyny do obierania