Gwiazda Demonów. B.V. Larson

Gwiazda Demonów - B.V. Larson


Скачать книгу
kapitanie. Ja to rozumiem. Ale czasem doszukuje się pan ukrytego sensu tam, gdzie go nie ma. Czy mongolskie hordy rozmawiały z każdą napotkaną wioską albo zamkiem? Nie, miały prostą politykę: poddaj się albo giń.

      – Ale Demony nawet nie kazały nam się poddać. O to mi właśnie chodzi. Od razu zaatakowały. – Podrapałem się po karku, próbując ułożyć to sobie w głowie. – Ale zgadzam się w jednej kwestii. Mają określoną politykę. Ktokolwiek dowodzi flotą Demonów, kieruje się prostą zasadą, żeby zniszczyć wszystkich innych. Może ten ktoś ma nad sobą przełożonych albo władców? Jeśli ich struktura dowodzenia jest szczególnie sztywna, nie odważy się nagiąć rozkazów. A zatem…

      – To wiele domysłów – skwitował sceptycznie Hansen.

      – Ale informacje od Wielorybów potwierdzają moją teorię. W wiadomościach przekazały, że Demony atakują je od dziesięcioleci. Co roku przylatuje coraz większa flota.

      – Więc czemu nie były lepiej przygotowane?

      Wzruszyłem ramionami.

      – Może niewykrywalne dla radarów korwety to nowe osiągnięcie technologiczne? Jeśli Wieloryby nie spodziewały się ataku przez jeszcze miesiąc, może wprowadzały ostatnie modernizacje uzbrojenia, dały załogom przepustki i tak dalej. Nie da się za długo utrzymywać floty w podwyższonej gotowości.

      – No tak. A skoro o tym mowa, powinniśmy odwołać mobilizację i wyłączyć aktywne czujniki. Cały czas ujawniamy swoją pozycję.

      – Zgoda. Zostajemy przy stanowiskach bojowych do końca zmiany, a potem je zwalniamy. Proszę co jakiś czas lekko modyfikować kurs samymi repulsorami, żeby nie dało się przewidzieć, gdzie jesteśmy. I na wszelki wypadek niech ubezpiecza nas kilka dronów zwiadowczych.

      Hansen skinął głową i wrócił na fotel przy konsoli pilota. Sprawdziłem, co u Marvina. Potrzebował około doby, żeby dogonić uszkodzoną korwetę Demonów. Tyle dobrego, że wszyscy lecieliśmy mniej więcej w tym samym kierunku, czyli w głąb układu.

      – Sir! – odezwał się nagle Hansen. – Wróciły fregaty nanitów, które pan wysłał na poszukiwania zaginionych marines.

      Spojrzałem na niego, usiłując wyczytać coś z jego miny. Zachował pokerową twarz, więc założyłem najgorsze.

      – Kwon zginął, prawda?

      Hansen wyszczerzył zęby w uśmiechu.

      – Niezupełnie. Może przekieruję kanał do głośników.

      – …do dupy z taką robotą! Przekażcie to Riggsowi! – ryknął głos Kwona. – Nie lubię umierać, zwłaszcza w kosmosie. Pierdolę to wszystko!

      – Kwon! – wykrzyknąłem radośnie. – Pan żyje!

      – Ledwo, ledwo. Cholera, chyba urwało mi fiuta. Niech te wasze lekarskie pudełka zrobią tak, żeby mi odrósł.

      – To na pewno da się załatwić, Kwon. Pańscy ludzie przeżyli?

      – Gdzie tam. To znaczy dwóch tak, ale trzech straciliśmy. Usmażyło ich i rozerwało na strzępy. Ja miałem szczęście, bo stałem tuż przy drzwiach śluzy, w gotowości do wyjścia. Kiedy pokład rozpadł mi się pod nogami… byłem trochę zaskoczony.

      – No tak, przepraszam za to. Świetnie, że pan żyje. Ojciec nigdy by mi nie wybaczył.

      – To prawda, nigdy by nie wybaczył. Bez odbioru.

      Westchnąłem ciężko i oparłem się o konsolę. Złamana ręka zdawała się pulsować, przeszywana szpilami bólu w rozerwanych zakończeniach nerwowych. Czemu nanity zawsze najpierw naprawiały nerwy? Czemu?

      Rozdział 6

      Kiedy uporaliśmy się z bezpośrednimi skutkami bitwy, przeszedłem do bocznej salki przy mostku, żeby skontaktować się z Marvinem. Rękę miałem wciąż niesprawną, ale nanity łatały ją najszybciej, jak się dało. Piekła i mrowiła.

      – Skoro nie jesteś już zajęty naprawami – powiedziałem do Marvina – zakładam, że masz wolną moc obliczeniową, żeby złożyć mi raport z wyników?

      – Wyników badań nad okrętem Demonów czy śledztwa w sprawie zamachów na twoje życie?

      Zamyśliłem się. Miałem na myśli to pierwsze, ale Marvin przypomniał mi o innej sprawie, która zaprzątała mi głowę. Czemu tak postąpił? Czyżby coś odkrył?

      – Opowiedz o wewnętrznym śledztwie.

      – Odkryłem wiele ciekawych rzeczy. Na przykład…

      Czułem, że zbliżają się dygresje. Nie miałem dziś na to czasu.

      – Przejdź do rzeczy, Marvin. Odkryłeś kolejne dowody?

      Chwila wahania. Czekałem w milczeniu.

      – Tak – powiedział wreszcie.

      – Na czyj udział wskazują?

      – Profesora Hoona.

      – Co?

      – Czyżby zakłócenia zniekształciły moją wypowiedź?

      Nabrałem powietrza, czując w głowie mętlik.

      – Nie, po prostu jestem w szoku. Jakie masz dowody?

      – Odkryłem w systemie pozostałości po plikach, które wskazują, że wpłynął na telemetrię w pancerzach twoim i Kwona, a także zmodyfikował oprogramowanie kapsuły medycznej oraz stworzył nagranie, na którym uprawiasz seks z sierżant Moranian.

      – Chciałeś powiedzieć, że sfabrykował film, na którym uprawiają seks nasze wirtualne klony – warknąłem. Ze wszystkich ataków na mnie i moją władzę ten okazał się najbardziej przebiegły i najskuteczniejszy, więc poczułem, że tracę panowanie nad sobą. – Marvin, do cholery, czemu wcześniej mi tego nie powiedziałeś?

      – Przypisałeś wyższy priorytet innym czynnościom, takim jak naprawy, tłumaczenie i bieżące strategie bojowe.

      – I nie mogłeś poświęcić pięciu minut, żeby mnie o tym poinformować?

      – Udzielasz mi surowej reprymendy za każdym razem, gdy nie trzymam się ściśle twoich rozkazów. W związku z tym postanowiłem co do joty kierować się priorytetami, które z taką obsesją ustalasz.

      Aż się we mnie gotowało, ale próbowałem tego nie okazywać.

      – Dobrze. I rób tak dalej, ale należało mi o tym zameldować. Takie dostałeś zadanie.

      – Nie przypominam sobie, żebyś w ciągu ostatnich dwóch tygodni prosił mnie o raport.

      – Byliśmy strasznie zajęci, a poza tym zakładałem, że mi powiesz, kiedy coś ustalisz!

      – W swojej bazie związków frazeologicznych natrafiłem ostatnio na takie powiedzenie: „zakładać to można majtki na…”.

      – Tak, znam je… Cholera! Nieważne! – Znowu dałem się zagadać, a przecież musiałem koniecznie dowiedzieć się, czemu Hoon podkopywał moją pozycję i próbował mnie zabić. – Pogadamy później, Marvin. Muszę się tym zająć.

      – Ależ kapitanie Riggs…

      Wybrałem opcję „ignoruj”, uciszając paplaninę Marvina. Wpadłem na mostek, a potem ruszyłem dalej, na uszkodzony pokład marines. Znalazłem Kwona w świetlicy, która uniknęła zniszczenia. Wyciskał co najmniej dwieście pięćdziesiąt kilo na jednym z przyrządów. Zauważyłem, że krocze ma pokryte grubą warstwą opatrunków, co trochę mnie zdziwiło. Myślałem, że tekst o „urwanym fiucie” to tylko taka żołnierska gadka, ale teraz nie byłem pewien. Postanowiłem nie poruszać tematu.


Скачать книгу