Gwiazda Demonów. B.V. Larson

Gwiazda Demonów - B.V. Larson


Скачать книгу
przeciwnika, a w dodatku odbijaliśmy w bok, wciąż przyspieszając. Wróg zaczął korygować kurs, ale im bliżej się znajdował, tym bardziej prędkość działała na jego niekorzyść. Wyglądało na to, że minie się z naszą pozycją i będzie zmuszony zawrócić.

      Jednostki przeciwnika wykryły impulsy z naszych czujników aktywnych i odpaliły silniki fuzyjne, zmieniając się na wyświetlaczu z rozmytych anomalii w osiem jaskrawych punktów. Porównałem moc ich silników ze zmianą wektora ruchu, żeby z grubsza oszacować ich rozmiar. Okazały się znacznie mniejsze od krążowników Demonów, a nawet od fregat nanitów. Nazwałem je „niewykrywalnymi korwetami”.

      Wyświetliłem na holowyświetlaczu ich przewidywany tor lotu. Po dziesięciu minutach z ulgą zobaczyłem, że nasze trajektorie zaczynają się rozbiegać, co oznaczało, że korekta kursu nie wystarczyła, ponieważ za bardzo się rozpędziły. Podobnie jak naddźwiękowe myśliwce z Ziemi, jednostki Demonów również miały ograniczoną zwrotność.

      Odezwał się Nieustraszony, tłumiąc moją radość.

      – Wykryto wystrzelenie pocisków – oznajmił irytująco spokojnym głosem.

      Najwyraźniej Demony też odrobiły pracę domową.

      Rozdział 5

      Tak jak podejrzewałem, ukazały się trajektorie pocisków – takie same, jak podczas ataku na Wieloryby i Elladian. Co oczywiste, rakiety mogły sobie pozwolić na znacznie większe przeciążenia niż jednostki załogowe. Przewidywany tor lotu pocisków szybko przeciął nasz kurs i uparcie się go trzymał. Tym razem nie mieliśmy pod ręką asteroid, które stanowiłyby alternatywne cele. Tymczasem trajektorie korwet oddalały się coraz bardziej.

      Hansen zerknął na mnie pytająco. Postanowiłem podbudować morale obsady mostka.

      – Ich jednostki nie dadzą rady w porę skręcić, więc już chyba nawet nie próbują. Polecą dalej w kierunku planet wewnętrznych.

      Rozejrzałem się, widząc zmartwione twarze.

      – Niestety – kontynuowałem – siedzi nam na ogonie szesnaście rakiet z ciężkimi głowicami jądrowymi, które będą tu za jakieś trzydzieści pięć minut. Istnieje ryzyko, że nie zdołamy ich prześcignąć, więc niech wszyscy będą gotowi. Musimy je zestrzelić, co do jednej.

      Z każdą minutą narastało napięcie. Salwa, którą wypuściliśmy wcześniej, znalazła się między nami a rakietami wroga. Kusiło mnie, żeby przypomnieć kontrolerom o wzięciu poprawki na wysoką prędkość wystrzelenia, ale się powstrzymałem. Musiałem ufać swoim ludziom.

      Na drodze wrogich rakiet wykwitły eksplozje – to wybuchły nasze głowice. Trzy pociski Demonów zniknęły, a kolejny chyba stracił systemy namierzania, bo zaczął na oślep mknąć w pustą przestrzeń.

      – Dobra robota! – zawołałem, choć tak naprawdę byłem rozczarowany rezultatem. – Cztery z głowy, zostało dwanaście.

      Teraz do akcji wkroczyły sztylety. Dopasowały kurs i szybkość do rakiet wroga, nic sobie nie robiąc z ekstremalnych przeciążeń. Zamiast atakować od przodu, drony ustawiły się z tyłu, bo pracujące silniki fuzyjne stanowiły łatwy do namierzenia cel. Jednak każdy dron miał czas na oddanie zaledwie kilku strzałów, zanim rakiety znów się oddalą. Było kilka trafień, ale żadnego bezpośredniego. Straciliśmy sztylet, gdy jedna z głowic wyczuła pobliski cel i eksplodowała.

      Nasze bezzałogowe jednostki posiadały działka laserowe o niewielkim zasięgu, a pociski szybko zostawiały je w tyle.

      – Odpadło kolejnych pięć rakiet – oznajmiłem. Nadal leciało na nas siedem. – Kiedy tylko znajdą się w zasięgu, wystrzelić z głównych laserów. Nieustraszony, nakaż wszystkim jednostkom otworzyć ogień.

      – Nie wystrzelimy więcej pocisków, kapitanie? – zapytał Bradley.

      – Jeszcze nie. Proszę przygotować salwę jako ostatnią linię obrony, ale mam nadzieję, że nie będziemy musieli się do niej uciekać.

      Odwrócił się ze zmartwioną miną. Wiedziałem, co myślał – że lepiej stracić rakiety niż okręty – ale musiałem myśleć o przyszłości. Niewykorzystane pociski mogły nam jeszcze uratować życie.

      – Pamiętajcie, ludzie, Marvin zaprezentował nam możliwości rakiet wroga. Mieliśmy mnóstwo czasu na treningi i symulacje, więc jesteśmy przygotowani jak rzadko. Skupcie się, damy radę.

      Salwy z ciężkich emiterów strąciły jeszcze jeden cel, a potem dołączyły do nich lasery pomocnicze, które najlepiej spisywały się na średnim dystansie. Były dostatecznie duże, żeby zniszczyć rakietę jednym strzałem, i wystarczająco celne, żeby wszystkie wyeliminować. O ile wystarczy czasu.

      Pociski wroga zaczęły wykonywać korkociągi, aby utrudnić nam celowanie. Dzięki temu trzy z nich weszły w zasięg wieżyczek obrony punktowej. Pierwsza obrała za cel Tropiciela, druga Nieustraszonego, a trzecia jedną z fregat nanitów.

      Tropiciel odwrócił się do niej ogonem i bez problemu zniszczył nawałnicą wiązek z emiterów obrony punktowej. Jednak pozostałe dwie pędziły zbyt szybko. Przy takich prędkościach obiekt, który nie leci bezpośrednio w kierunku celu, jest prawie niemożliwy do trafienia.

      Pół sekundy później jedna z wieżyczek Nieustraszonego strąciła rakietę, która nas namierzyła.

      I wtedy wszystko się zmieniło. Rakieta ścigająca fregatę nanitów nagle skręciła w stronę Nieustraszonego. Wszyscy wstrzymali oddech, gdy lufy wieżyczek obrony punktowej obróciły się w zawrotnym tempie, namierzyły ją i wystrzeliły dziesiątki przecinających się wiązek.

      A tymczasem głowica, przeczuwając nieuchronny koniec oraz bliskość celu, eksplodowała przed kontaktem.

      W kosmosie nie rozchodzą się fale uderzeniowe, ale w okręt uderzyła energia i promieniowanie uwolnione podczas detonacji. Zgasły światła, a na wyświetlaczu pokład marines zmienił kolor na czerwony. Trafili nas prosto w brzuch.

      Przez chwilę wszystko migało – i to nie tylko dlatego, że miałem mroczki przed oczami. Promieniowanie, impuls elektromagnetyczny i silny wstrząs powaliły mnie na podłogę.

      Przez chwilę nie mogłem ruszyć ręką. Musiałem zrzucić z siebie nieprzytomnego członka załogi. Dźwignąłem się i odkryłem, że jednak coś mi się stało w rękę – złamana, zwisała bezwładnie. Sprawną dłonią stuknąłem gorączkowo w konsolę. Zamrugałem, bo po czole ciekła mi krew, zalewając oczy.

      – Kwon, zgłoś się! – zawołałem.

      Odpowiedziały mi tylko trzaski. Czyżby wysiadła łączność? A może olbrzym zginął? Trudno powiedzieć.

      – Sir – odezwał się Hansen – mamy jedną ofiarę śmiertelną na mostku i sześć na dolnym pokładzie. Jakie rozkazy?

      Popatrzyłem na niego.

      – Miał pan rację, Hansen. Trzeba było wystrzelić wszystkie rakiety. Myślałem, że sobie poradzimy.

      Oficer otworzył usta, ale zaraz je zamknął.

      – Co pan rozkaże, sir? – powtórzył wreszcie.

      – Znaleźć Kwona. Chcę wiedzieć, czy przeżył. I co z resztą marines?

      – Dobrze, już sprawdzam.

      Hansen opuścił mostek. Lampy zamrugały, jakby miały się zapalić, ale znów zgasły. Wokół rozlała się czerwona poświata oświetlenia awaryjnego.

      Ignorując ból w złamanej ręce, pomogłem przy opatrywaniu rannych.

      Spieprzyłem sprawę i wszyscy o tym wiedzieli. Tę świadomość najtrudniej było znieść.

      Poprzysiągłem


Скачать книгу