Gwiazda Demonów. B.V. Larson

Gwiazda Demonów - B.V. Larson


Скачать книгу
tych frazesach odszedłem.

      Następny przystanek wypadał w pomieszczeniu działu logistyki, czyli w sali fabrycznej stanowiącej terytorium Adrienne. Miałem nadzieję, że tym razem nie palnę nic głupiego.

      Przeszedłem przez drzwi z inteligentnego metalu, które tłumiły hałas i zapewniały szczelność podczas produkcji delikatnego sprzętu. Adrienne siedziała przy swojej konsoli, odwrócona twarzą do szczękającej i terkoczącej maszyny. Zmarszczone brwi świadczyły o skupieniu. Postarałem się nie myśleć o ręcznikach i długich prysznicach.

      Po przeciwnej stronie pomieszczenia marines w zbrojach robili za ludzkie wózki widłowe, przenosząc stalowe skrzynie pełne rud, minerałów i lodu ze śluz do fabryki. Stawiali ważące po ćwierć tony pojemniki jeden przy drugim i zabierali opróżnione. Kilka osób w egzoszkieletach wspomaganych sprawdzało odczyty na fabryce, wybierało odpowiednie surowce, a potem podnosiło je i wrzucało do właściwych zsypów.

      Choć szczegóły procesów zachodzących wewnątrz fabryki nadal były okryte tajemnicą, ogólnie rzecz biorąc, urządzenie potrafiło wytworzyć niemal cokolwiek i informowało obsługującego, jakich surowców potrzebuje. Jeśli czegoś brakowało, mogło zamienić jeden materiał na inny, choć im bardziej skomplikowany był produkt, tym mniejsza szansa, że to zadziała. Dla przykładu, dało się wykonać płyty podłogowe z aluminium albo brązu zamiast ze stali, ale jeśli chcieliśmy otrzymać głowicę nuklearną, w grę wchodziła zaledwie garstka izotopów promieniotwórczych.

      Stanąłem przed Adrienne i oparłem się łokciami o konsolę jak o kontuar baru.

      – Dwa piwa proszę – powiedziałem.

      Uśmiechnęła się.

      – Przykro mi, obecnie piwo ma niski priorytet, ale zaraz będzie gotowy kwas fluorowodorowy. Chcesz trochę?

      – Da się to pić?

      – Wszystko można wypić… raz.

      – To podziękuję. Aha, i wiesz co, rozumiem. Tamto o nadziei. Zrobię, co się da, żeby ułożyły się relacje z Elladianami. A poza brakiem piwa wszystko w porządku?

      – Tak, kapitanie Riggs. – Uśmiechnęła się. – Jeszcze parę tygodni regularnych dostaw rud metali, a wszystko będzie dobrze.

      – To samo usłyszałem od Sakury.

      – To mądra kobieta.

      Skrzywiłem się.

      – Może ty wiesz, czemu ona nie umie się wyluzować? To znaczy przy mnie? Pracujemy razem na tyle długo, żeby przestała mieć kij w tyłku.

      Adrienne wzruszyła ramionami. Słuchała jednym uchem, skupiona na programowaniu fabryki.

      – Nigdy nie okazywałeś jej takiej uwagi jak innym kobietom, na przykład Kalu albo mnie. Może to ją dręczy. Niektóre kobiety czegoś takiego nie odpuszczą.

      Ledwo powstrzymałem się od przewrócenia oczami. Jej spojrzenie dawało jasno do zrozumienia, że byłoby to ryzykowne. Zanim staliśmy się parą, między mną a Kalu była jakaś chemia, a Adrienne nie pozwalała mi o tym zapomnieć.

      – To było dawno. Czemu coś takiego miałoby ją dręczyć?

      – Więc mówisz, że nigdy nie myślałeś o tym, żeby zaprosić Sakurę do swojej kajuty? Tylko Kalu?

      Grunt usuwał mi się spod nóg. Cokolwiek bym powiedział, miałem przerąbane, więc jak każdy facet w podobnej sytuacji, rozdziawiłem usta i próbowałem wymyślić rozsądną odpowiedź. Wyglądałem pewnie idiotycznie, a jedyne, na co się zdobyłem, to kilka stęknięć godnych jaskiniowca z paleolitu.

      – Jesteś taki uroczy, kiedy się peszysz. Wielkiemu kapitanowi Riggsowi brakuje słów! Słuchaj, ja ci wierzę, ale to niczego nie zmienia. Możliwe, że Sakura się w tobie skrycie podkochuje, a ty nigdy nie spojrzałeś na nią jak na kobietę. Nie żebyś powinien zacząć teraz. Nie radzę. Ale potrafię sobie wyobrazić, jak poczułabym się na jej miejscu. Cody, jesteś świetnym kapitanem i ona na pewno też tak uważa. Ale jeśli chodzi o kobiety, błądzisz jak dziecko we mgle i nic na to nie poradzisz.

      Postanowiłem wycofać się, póki jeszcze miałem okazję.

      – Dziękuję, poruczniku. To było bardzo pomocne.

      – Do usług, kapitanie. Zjesz dziś ze mną lunch w mesie oficerskiej?

      – Będzie mi niezmiernie miło – odpowiedziałem, dla rozluźnienia atmosfery naśladując jej brytyjski akcent, co wywołało na twarzy dziewczyny cień uśmiechu.

      – Do zobaczenia. – Odwróciła się do ekranów, a ja poszedłem na mostek.

      Tkwiliśmy w miejscu, daleko od wydarzeń, i nie mieliśmy do roboty nic oprócz napraw. Ciągnęło mnie do działania, do realizacji celu, jakim był powrót do domu. Jednak napomniałem się surowo w myślach, że trzeba zaczekać. Musieliśmy odzyskać pełną sprawność bojową.

      Oczywiście właśnie w tej chwili przypomniało o sobie prawo Murphy’ego – czy może raczej prawo Marvina?

      – Chart zbliża się do nas z dużą prędkością – ostrzegł spokojnie Nieustraszony. – Jest ścigany przez grupę pocisków nuklearnych nieznanego pochodzenia.

      – Marvin…? Połącz mnie natychmiast z robotem.

      – Brak odpowiedzi – oznajmił łagodnie głos okrętu.

      Po chwili głębokiego namysłu postanowiłem założyć najgorsze.

      – Nieustraszony, aktywuj awaryjne protokoły bojowe i dalej próbuj połączyć się z Marvinem.

      Ruszyłem biegiem na mostek. Gdy zasiadałem na fotelu dowódcy, na pokładzie zapaliły się przytłumione światła awaryjne. Załoga pędziła na stanowiska bojowe, a okręt ostro skręcał w prawo.

      Wreszcie zaświeciła się ikona połączenia w moim hełmie, który pospiesznie włożyłem na głowę. Odebrałem.

      – Tu kapitan Marvin.

      – Marvin, gdzie byłeś? – zapytałem ostro. – Zresztą nieważne. Zdajesz sobie sprawę, że masz na ogonie wrogie rakiety?

      – Tak.

      – A wiesz, że są uzbrojone w głowice jądrowe?

      – Tak.

      – Wystarczająco silne, żeby zmieść całą moją flotę?

      – Ten opis pokrywa się z moimi szacunkami.

      Przypomniały mi się opowieści ojca. Podobno czasem po rozmowie z Marvinem tłukł w fotel tak mocno, że zostawał z niego pogięty wrak. Dziś dobrze go rozumiałem.

      – Proszę, powiedz, że masz jakiś plan na bezpieczne pozbycie się tych rakiet.

      – Tak.

      – Tak… w sensie, że masz plan? Czy że powiesz?

      – Tak.

      – Marvin, słowo honoru, jeśli jeszcze raz powiesz „tak”…

      – Kapitanie Riggs, tu Hansen. Nadlatujące rakiety przypominają tamte, które widzieliśmy z daleka. Są bardzo szybkie, ale posiadają jedną oczywistą wadę. Ze względu na swoją ogromną prędkość nie są zbyt zwrotne. Jeśli od razu nie trafią w cel, Marvin może robić uniki tak długo, aż je przechwycimy.

      – Czyli Chart ma je prowokować jak sztuczny zając na wyścigach psów? – zapytałem, marszcząc brwi.

      – Właśnie, kapitanie.

      – Dobra robota, Hansen – powiedziałem. – Marvin, słyszałeś?

      – Zrozumienie, w czym miałoby pomóc udawanie


Скачать книгу