Gwiazda Demonów. B.V. Larson

Gwiazda Demonów - B.V. Larson


Скачать книгу
jednostkami nieznanego pochodzenia. Patrolowały układy i z ogromną prędkością przeskakiwały z miejsca na miejsce. Wielu uważało, że są w jakiś sposób związane ze Pradawnymi, czyli budowniczymi pierścieni – ale to były tylko domysły.

      – Na przyszłość zwiększę margines błędu w swoich szacunkach ryzyka.

      – Koniecznie – przytaknąłem. – Coś jeszcze?

      – Nic istotnego. Bez odbioru.

      Hansen zaśmiał się pod nosem.

      – Coraz lepiej panu z nim idzie.

      – Nie łudźmy się. Pewnie wie, że zagrożenia czekają za nami, przed nami i wszędzie wokoło. I dlatego stał się bardziej skłonny do współpracy.

      – Może pierwszy raz zaświtała mu w tym jego sztucznym mózgu myśl, że potrzebuje nas tak samo jak my jego.

      Pokręciłem ponuro głową.

      – Oby. A teraz wracajmy do pracy.

      Hansen oddalił się, żeby ustalić kilka rzeczy z podwładnymi. Mobilizacja do odlotu zawsze była gorączkowa i wymagała znacznie więcej nadzoru niż zwykle.

      Ledwo zdążyłem odwrócić się do holowyświetlacza, gdy na mostek wparował Hoon w swoim napełnionym wodą kombinezonie. Powinienem być wdzięczny losowi, że Skorupiaki są stworzeniami morskimi, bo inaczej pojawiałby się znacznie częściej. Ze wzburzeniem poruszał żuwaczkami, które służyły mu za dłonie.

      – Kapitanie Riggs, sprzeciwiam się tej nagłej zmianie harmonogramu! Przeprowadzam kilka delikatnych procesów, których zakończenie zajmie dłużej niż pół doby.

      – Przykro mi, profesorze, ale tak musi być. Wykryliśmy niepokojącą zmianę stanu energetycznego pierścienia.

      – Chcę zerknąć na te dane.

      – Marvin je ma.

      Hoon poruszył swoimi licznymi odnóżami, przyjmując pozycję, którą nauczyłem się rozpoznawać jako oznakę podejrzliwości.

      – Czemu powiedziałeś „wykryliśmy”, skoro to robot zaobserwował anomalię?

      – Bo stanowimy drużynę, Hoon. Dzielimy się odkryciami. Tak robią załogi. Współzawodnictwo może sprawia, że stajemy się lepsi jako jednostki, ale przetrwaliśmy tak długo dzięki współpracy.

      – Nie interesują mnie wasze kulturowe i lingwistyczne konwencje, młody Riggsie. Na przyszłość wyrażaj się bardziej dosłownie. – Po tych słowach wielki jak wół Skorupiak podreptał do wyjścia, przebierając odnóżami z zadziwiającą precyzją.

      Przez następnych dwanaście godzin rozmawiałem ze swoimi najważniejszymi ludźmi, głównie łechcząc ich ego i łagodząc konflikty. Hansen dobrze sobie radził – rozwiązywał problemy i kierował sprawy do mnie tylko wtedy, gdy uznał, że są warte mojego czasu.

      Potem udało mi się zdrzemnąć cztery godziny. Kiedy wróciłem na mostek na krótko przed planowanym startem, wszyscy zajęli już stanowiska bojowe.

      – Bradley, wystrzelmy jeszcze kilkanaście dronów zwiadowczych z aktywnymi czujnikami. I niech połowa uzbrojonych sztyletów poleci na patrol bojowy. To będzie dodatkowe zabezpieczenie, a pańscy ludzie trochę poćwiczą.

      Nadal myślałem o niewykrywalnych okrętach Demonów, z których wystrzelono rakiety podczas ataku z zaskoczenia. Choć to bardzo mało prawdopodobne, żeby część wrogich sił odbiła w naszą stronę, konsekwencje byłyby zbyt poważne, aby zlekceważyć tę ewentualność.

      – Tak jest. Już je wystrzeliwujemy.

      Wkrótce trzydzieści z naszych sześćdziesięciu sztyletów rozproszyło się wokół okrętu. Dwanaście w konfiguracji zwiadowczej bombardowało okolicę impulsami z czujników aktywnych.

      – Nieustraszony, każ nanitom wystartować i pozostawać w gotowości – powiedziałem.

      Cztery fregaty podniosły się z asteroidy, na której spoczywały. Dwie nowe jednostki wyposażono już w personel dowódczy w postaci Jastrzębi. Koniec końców Sakura nie zdecydowała się umieścić w nich swoich techników. Uznała, że bardziej przydadzą się na krążowniku, a ja zgadzałem się z jej decyzją. Szczerze mówiąc, wolałem, żeby w nieprzewidywalnych okrętach nanitów siedziały dwa Jastrzębie – których mieliśmy ponad dwieście – niż dwójka z moich sześćdziesięciorga ocalałych ludzi.

      Zauważyłem, że Marvin wystartował bez rozkazu, więc w następnej kolejności poleciłem Kreelowi ruszyć Tropiciela. Potem skinąłem na Hansena, a ten włączył repulsory.

      Odetchnąłem z ulgą, gdy gromada asteroid została w tyle. Znów byliśmy w ruchu, a wszystkie systemy odzyskały niemal stuprocentową sprawność. Wokół była tylko pusta przestrzeń. Od razu poczułem się bezpieczniej.

      – Kurs na Trójcę-9, tylko nie za szybko – poleciłem Hansenowi. – Nie pokazujmy naszej prędkości maksymalnej, ale dolećmy tam na długo przed Demonami.

      – Przyjąłem, sir – odpowiedział Hansen. – Kurs wytyczony. Przewidywany czas lotu wynosi około tygodnia. Zostanie nam kilka dni zapasu.

      – Świetnie. – Odwróciłem się do holowyświetlacza. – Nieustraszony, czy w promieniu kilku godzin świetlnych znajdują się sztuczne obiekty? Coś, co wzbudza podejrzenia?

      – Nie wykryto niczego nietypowego. Wszystkie pomniejsze obiekty zaklasyfikowano jako naturalne.

      Przygryzłem wargę. Coś nie dawało mi spokoju.

      – Jaki masz obecnie ustawiony próg pewności?

      – Dziewięćdziesiąt pięć procent.

      Serce załomotało mi jak po zastrzyku z czystej adrenaliny. Przypomniałem sobie, że w układzie ze złotą planetą kazałem Nieustraszonemu obniżyć próg pewności ze standardowych dziewięćdziesięciu dziewięciu procent i pozwolić, żebym to ja decydował o pozostałych pięciu.

      Zatem kiedy okręt twierdził, że jest czegoś pewny, mylił się w jednym przypadku na dwadzieścia.

      – Zmień ustawienie na dziewięćdziesiąt dziewięć procent i włącz wszystkie aktywne czujniki. Pozostałym jednostkom każ zrobić to samo. Wyświetl wszystkie obiekty, które nie spełniają nowych kryteriów.

      Na holowyświetlaczu zobaczyłem rozszerzającą się z prędkością światła sferę impulsów z radarów i lidarów o różnej długości fal.

      – Tam! – wykrzyknąłem, gdy rozświetliła się grupa żółtych ikonek. Odległość i wektor ruchu ukazały się po krótkiej chwili. Kontakty przemieszczały się w naszą stronę z identyczną prędkością, co atakujące z zaskoczenia okręty Demonów.

      W jednej pełnej napięcia sekundzie obliczyłem, że są za blisko i nie zdążymy uciec. Problem stanowiła bezwładność. Lecieliśmy w ich kierunku, a one w naszym. Okrętu kosmicznego nie da się ot tak zawrócić – chyba że mówimy o złotej sztabie Pradawnych.

      – Oznacz te kontakty jako wrogie! – warknąłem.

      Ikonki natychmiast zmieniły kolor. Wkrótce mieliśmy utonąć w morzu czerwieni. Przez moment przeklinałem wszystkie komputery wszechświata, a potem otworzyłem ogólny kanał dowodzenia o najwyższym priorytecie. W praktyce zagłuszyłem całą komunikację we flocie.

      – Do wszystkich jednostek: zwrot o dziewięćdziesiąt stopni. Nowy kurs w kierunku skrętu, równolegle do płaszczyzny ekliptyki. Maksymalne przyspieszenie przy zachowaniu formacji. Bradley, wystrzelić pozostałe sztylety, niech ubezpieczają nam tyły. Nieustraszony, wypuść z wyrzutni salwę rakiet, ale bez odpalania silników. Niech powoli zbliżają się do wrogów, przydadzą się potem.

      Na


Скачать книгу