Komando śmierci. Janusz Szostak

Komando śmierci - Janusz Szostak


Скачать книгу
się działalnością stricte kryminalną. Uważam, że przebranżowią się w przestępców gospodarczych. To szybki zysk, dużo większe pieniądze i nie trzeba latać z bronią w ręku, nie trzeba nikogo tłuc czy dopingować do pracy. W sumie pieniążki niemal same wpadają do ręki. Zresztą widać to po „Słowiku” i „Parasolu”, którzy siedzą teraz za VAT. Żeby coś takiego zacząć, potrzebny jest dobry księgowy – który będzie wiedział, jak to zrobić – i pieniądze, a ci, którzy wyjdą, zapewne mają je dobrze ukryte. Nie wszystko im zabraliśmy. Poza tym parę osób na pewno wisi im kasę, a oni się o nią upomną – i ją dostaną.

      Prognozuję więc, że wejdą w przestępczość gospodarczą: wyłudzenia podatku VAT i dotacji unijnych. Duża kasa i mniejsze ryzyko. Takie przeprane pieniądze szybko stają się legalnym środkiem płatniczym. Nie trzeba się z nimi ukrywać. Wcześniej wielu wpadało dlatego, że zwracali na siebie uwagę, bo zaczęli się rozbijać dobrymi samochodami, kupowali luksusowe domy, jeździli na drogie wycieczki. Opływali w bogactwa i było widać, że nie zarobili tego legalnie. Dokonując przestępstw gospodarczych, mogą ładnie się ulokować w całym układzie i czerpać z tego korzyści. A tak – złapią takiego gangstera z jakąś jednostką broni i dostanie za to trzy lata. A po co?

      – Zatem nie grozi nam powrót gangów znanych z lat 90. oraz biegających po Warszawie przestępców z kałaszami?

      – Nie zakładam takiego scenariusza. Mafiosi, którzy wkrótce wyjdą z więzienia, pewne sprawy już przemyśleli i wyciągnęli z tego naukę. Dobrze wiedzą, co ich spotkało i dlaczego wpadli. Tym bardziej że przy obecnym stanie poziomu kryminalistyki i ciągłym ich monitorowaniu, ci ludzie nie mają szans.

      ROZDZIAŁ 2. Twoja ksywa brzmi znajomo

      Twoja ksywa brzmi znajomo

      Dla gangsterów pseudonimy są głównie elementem konspiracji oraz znakiem firmowym, gdyż w świecie przestępczym praktycznie nikt nie używa nazwisk. A co za tym idzie – niewielu zna prawdziwe imiona i nazwiska gangsterów, choć ich przestępcze pseudonimy słyszała cała Polska.

      Wszyscy wiemy, że Andrzej K. zawdzięczał swoją ksywę „Pershing” temu, że był szybki jak rakieta. Jerzy W. „Żaba” miał wyłupiaste oczy. Stefan K. „Ksiądz”, szef gangu żoliborskiego, znany był też pod pseudonimem „Profesor” – z powodu grubych szkieł okularów, które nosił. Jarosław Sokołowski został „Masą”, gdyż zawsze budował tylko masę, a nigdy rzeźbę. Nietrudno zgadnąć, czemu zawdzięczał swój pseudonim adiutant „Masy”, Grzegorz Ł. „Mięśniak”.

      Na Henryka N., bossa gangu prasko-ząbkowskiego – nazywanego mylnie „Wołominem” – nie bez powodu mówiono „Dziad”, ubierał się nader niechlujnie. On sam bardzo nie lubił tej ksywy i swego czasu w rozmowie ze mną upierał się, że to nie on jest „Dziadem”.

      – Po prawdzie to nikt z nas do niego tak się nie zwracał. Mówiliśmy do niego Heniek – wyjaśnia Grzegorz K., pseudonim „Ojciec”, który swoją karierę zaczynał u boku „Dziada”. Do ksywki „Ojca” wrócimy jeszcze w tym rozdziale.

      Z kolei Marek C. został „Rympałkiem”, gdyż na początku swej przestępczej kariery w latach 90. biegał z kijem bejsbolowym i demolował lokale, by wymusić haracze. Czyli w przestępczym slangu „szedł na rympał”. Natomiast Mariusz D., pseudonim „Przeszczep”, swoją ksywkę zawdzięcza kawałkowi metalu, który wszczepiono mu w miejsce usuniętego fragmentu czaszki. Inaczej na ksywę zapracował Artur G., znany jako „Kręciłapka”. Zyskał taki przydomek, łamiąc ręce swoim konkurentom.

      Zdarza się jednak, że ksywki wiążą się po prostu z nazwiskiem bądź imieniem, jak było chociażby w przypadku Nikodema S., znanego powszechnie jako „Nikoś”. „Klepak”, przydomek bossa „Wołomina” Mariana K., wiązał się z jego nazwiskiem. Osławieni warszawscy gangsterzy – Rafał B. „Bukaciak” oraz Rafał Sz. „Szkatuła” swoje pseudonimy także wzięli od nazwisk. Natomiast Piotr S., który przez lata używał pseudonimu „Sajur” – będącym jednocześnie jego nazwiskiem – ma dziś pretensje do policji i dziennikarzy, w tym do autora tej książki, że rzekomo ujawniali jego dane osobowe.

      – Jego ksywa była na tyle powszechna, że zawsze słyszało się tylko „Sajur” to, „Sajur” tamto, nigdy nie padła przy mnie jako jego nazwisko – wyjaśnia Daniel, jeden z młodych pruszkowskich.

      Dobry gangsterski pseudonim to jak certyfikat jakości. Zatem często zostaje w rodzinie. Wystarczy wspomnieć: „Młodego Sajmona”, „Młodego Wańkę”, „Młodego Maliznę”, „Młodego Klepaka” czy „Młodego Belmondziaka”. Oni w spadku po swoich ojcach przejęli nie tylko gangsterski fach, lecz także ksywy.

      Bywało i tak, że chociaż ojciec nie był gangsterem, to pseudonim syna łączył się z wykonywanym przez rodzica zawodem. Ryszard N., skazany za zabójstwo „Pershinga”, ksywę „Rzeźnik” zawdzięcza zajęciu ojca, który z zawodu był właśnie rzeźnikiem.

      Spory dorobek w wymyślaniu ksywek przestępcom mają też policjanci i dziennikarze. Tyle że rzadko znajdowały one aplauz wśród gangsterów.

      – Czy wie pan, że wiele ksywek zostało wymyślonych na gorąco przez „sześćdziesiątki” w czasie ich zeznań? Policjanci bez sprawdzania wpisują je do protokołu, i tak zostaje. Chociaż nikt nigdy takich pseudonimów nie używał. Na przykład „Szlugu”, który pojawia się w wielu publikacjach, to Norbert D. A jego pseudonim wymyślił na potrzeby procesu Mariusz S., pseudonim „Marcel”, także mały świadek koronny – objaśnia mi Wojciech S., którego często określa się dwoma pseudonimami: „Wojtas” i „Kierownik”. Ten pierwszy miał być rzekomo dla przyjaciół, drugi dla reszty. Skąd wziął się „Kierownik”, tłumaczy mi Andrzej K., pseudonim „Koniu” vel „Kobyła” (obie ksywy od nazwiska):

      – Jeszcze w grupie ursynowskiej mówiło się o Wojtku: kierownik załatwi to czy tamto. I z tego zrobiła się ksywa. Tak mówiliśmy między chłopakami, a do Wojtka po prostu po imieniu lub „Wojtas”.

      Ksywka „Kierownik” wywołała nieco zamieszania przy okazji mojej książki „Byłam dziewczyną mafii”, gdyż pojawiła się tam sugestia, iż ktoś z mokotowskich używał identycznego pseudonimu. Wojciech S. zaprzeczył temu, sugerując, że byłoby to dla takiej osoby ryzykowne i zapewne złodziej ksywki zostałby ukarany.

      Inaczej widzi to jednak Grzegorz K. „Ojciec”:

      – Przypominam sobie, że był niejaki „Mynio”, który też używał ksywy „Kierownik”. On się stylizował na włoskiego gangstera, chodził w białych garniturach i trzymał się blisko „Korka”. Chyba nazywał się Janusz M., ale nie chodzi tu o „Janka” z grupy „Wojtasa”.

      Grzegorz K. także ma problem z ksywkami, oficjalnie przypisano mu między innymi: „Ojciec” i „Sołtys”. Ta druga wiąże się z funkcją, jaką pełnił przez cztery lata we wsi Brzózka pod Węgrowem.

      Grzegorz K. – zdaje się – nie lubi pseudonimu „Ojciec”. Twierdzi, że nadali mu go funkcjonariusze CBŚ. Jak do tego doszło, opowiada mi za murami aresztu na warszawskiej Białołęce:

      – „Wojtas” kiedyś wpisał numer telefonu do mnie jako niby do swojego ojca, żeby policja się nie zorientowała. Ale gdy telefon Wojtka wpadł w ręce CBŚ, dokładnie to sprawdzili i nazwali mnie „Ojciec”.

      – On się wypiera, nie wiem czemu, że ma ksywę „Ojciec”. Sam nie używał, ale wszyscy tak na niego mówili – wyjaśnia mi w radomskim areszcie „Koniu” i dodaje: – Chociaż faktem jest, że długo myślałem, że on ma ksywę „Kiełek”. Nie wiedziałem, że to jego nazwisko.

      Kwestia pseudonimów Grzegorza K. pojawiła się też w czasie jednej z rozpraw


Скачать книгу