Głębia. Powrót. tom 2. Marcin Podlewski
stazowy zamiast SN, zrozumiała nagle Hakl, już z dłońmi na zimnych szczebelkach stalowej drabiny. Staroimperialne rozmieszczenie maszynowni na całym statku. Monsieur zatrzymany przez kobietę mechanika od razu przy wejściu na pokład.
Jestem na statku Ligi, pomyślała. Przeprojektowanym według planów imperialnych, a może odtworzonym z symulacji płytkowych. Liga w Obrębie Federacji? Co tu robią? W każdym razie nic dziwnego, że Lill zatrzymała Monsieura. Na tych statkach służą zwykle kobiety i nieliczni mężczyźni. A po pewnym czasie w przestrzeni... Uśmiechnęła się lekko, zgrabnie wspinając się po drabince. Klepnęła w przycisk otwarcia górnego włazu.
– Hub – szepnęła do wszytego w kombinezon mikrofonu kontaktowego – trzymaj monitoring.
– Zakłócają – usłyszała w odpowiedzi.
– Wchodzę do ich SN – mruknęła i wynurzyła się na mostek stazowy po to, by szybko zrozumieć swój błąd w pierwotnej ocenie okrętu.
Być może „Karmazyn” należał kiedyś do Ligi, ale z tamtego okresu pozostał w nim tylko szkielet konstrukcyjny i składająca się prawie z samych kobiet załoga. Na tym podobieństwo się kończyło, a zaczynały się – dość nietypowe – różnice. Pierwszą był swoisty nieład.
Część załogi, ubrana w różnokolorowe, nieprzepisowe kombinezony, jedynie czasem z wyszytą na korpusie linią koloru głębokiej czerwieni, siedziała niedbale na rozciągniętej w spory łuk konsoli nawigacyjnej. Jakaś kobieta o czarnych włosach z zapałem gmerała sobie w zębach, inna – grała w karty z ubraną w poszarpany kombinezon karlicą. Różnicą numer dwa były widoczne przeprojektowania – i to takie, które trudno nazwać legalnymi.
Konsola nawigacyjna miała opcję sprzężenia – przy stanowiskach zamieszczono wiszące, pajęczaste kokony, podobnie jak w zbrojeniówkach. Bo to jest zbrojeniówka, zrozumiała Hakl. Nie oddzielne pomieszczenie, a zbrojeniówka skrzyżowana z SN.
Oba kokony były obsadzone – wisieli w nich zbrojeniowcy, chudy mężczyzna i chyba kobieta, oboje w czarnych, obcisłych kombinezonach sprzęgowych. Obrócili się zgrabnie na przyjście Erin, patrząc na nią z zaciekawieniem, ale i z wyraźną ironią. Całości dopełniał kolejny obraz – tym razem wielkiej neoszyby, częściowo przysłoniętej doczepionymi po bokach monitorami, pod którymi siedzieli komputerowcy wpięci nerwokonektorami wprost do systemu.
Hakl zmrużyła lekko oczy. Ktoś, kto upchał te wszystkie rzeczy na owym „mostku stazowym”, miał obsesję pełnej kontroli nad najważniejszymi elementami okrętu. Nic nie mogło się tu odbywać poza czujnym wzrokiem pani kapitan, uznała. Zupełnie jak na tych starych, wojskowych okrętach, przeznaczonych do walk z Obcymi i Maszynami, których wizerunki trzymała Erin, zresztą nielegalnie, na pamięciowych płytkach symulacyjnych.
– Karmera Biedrok – usłyszała i spojrzała szybko w kierunku, z którego dochodził głos.
Na lewo od konsoli nawigacyjnej siedziała przystojna, starsza kobieta o krótko ostrzyżonych, siwych włosach. Miała na sobie prosty kombinezon, który jako jedyny wyróżniał się nie dwiema czy jedną, a trzema czerwonymi liniami.
– Kapitan „Czarnej Wstęgi”. Popatrzmy... Dominik – kapitan zwróciła się do stojącej obok niej, niewysokiej kobiety z włosami ufarbowanymi na przynajmniej trzy kolory – przesuń mnie.
Antygrawitacyjny kapitański fotel stazowy, stwierdziła Erin. Vec popchnęła go lekko i siedlisko dopłynęło do Hakl niczym lewitujący tron samozwańczej królowej. Anna nie wyglądała na niepełnosprawną, o czym świadczyła choćby jej niedbała, leniwa poza i dłonie złączone w pełen skupienia trójkącik, który przysunął się teraz do twarzy pani kapitan tak, jakby sytuacja „Czarnej Wstęgi” wymagała dokładnego przemyślenia.
– Zanim cokolwiek powiesz – odezwała się – chciałam powiedzieć ci co nieco o tak zwanej „prawdzie”. Bardzo ją cenimy, nieprawdaż, dziewczęta?
Ku zdziwieniu Erin nie było to pytanie retoryczne. Mostek rozchichotał się i rozszumiał. Załoga z jakiegoś nieznanego powodu uznała wypowiedź swojej kapitan za udany żart.
– Ja nie rozpoznałbym prawdy, choćby ugryzła mnie w dupę – przyznał wiszący w kokonie zbrojeniowiec. Anna odwróciła się do niego z widocznym uśmiechem.
– Pięknie, Arturze, ale dupa to akurat twój wymęczony organ, zatem porównanie jest dość nietrafne.
Na mostku huknęło – teraz śmiali się już wszyscy z wyjątkiem mamroczącej do siebie karlicy, która z wściekłością rzuciła na posadzkę źle dobrane karty. Milczała też sama Dominik, która nachyliła się nagle nad kapitan i szepnęła jej coś do ucha, na co Anna dotknęła lekko policzka Vec, pieszcząc go tak, jak głaszcze się ulubione zwierzę.
– Istotnie, ładniutka – przyznała, nie starając się zbytnio o dyskrecję. – Zobaczymy. A zatem? – skierowała pytanie do Hakl i w tym samym momencie chichoty ucichły. – Jak wygląda pani podejście do prawdy, pani kapitan?
– Jest dość staromodne – odpowiedziała zdawkowo Erin, ale kapitan „Karmazyna” najwidoczniej to wystarczyło, bo kiwnęła z uznaniem głową.
– Mów – rozkazała, a Hakl, z trudem opanowując potrzebę stanięcia w żołnierskiej postawie zasadniczej, zaczęła opowiadać półprawdy polukrowane kłamstwami.
– Zmierzaliśmy do Tranzytu Perseusza z ładunkiem porostów proteinowych zakupionych w Systemie Brunatnym, na Brunatnej Elsie.
– Długa wycieczka – zauważyła Anna. – Systemy graniczne. Możesz podać dokładną lokalizację?
Sprawdza mnie, zrozumiała Erin.
– W trzecim kwadrancie Ramienia Łabędzia. Tak zwana Granica Galaktyczna. W widzialnym tle IC 2003, pobliże księstw Gatlark i Isemin o dokładnej lokalizacji...
– Nie trzeba. – Kapitan Anna zamachała niedbale ręką, jakby jej wcześniejsze pytanie było tylko zwykłą formalnością. – Dlaczego tak daleko się wybrałaś, kochanie?
– Statek jest wyposażony w artefakty Elohim – powiedziała gładko Hakl. – Część źle funkcjonuje. Przy okazji sprzedaży porostów chciałam zasięgnąć informacji od sekty.
– Udało się?
– Nie. Negocjacje nie przyniosły rezultatów.
– Rzadko kiedy przynoszą – przyznała Anna. – Ta cała sekta ma... jak to kiedyś ładnie wyraziłaś, Dominik?
– Kiełbie we łbie, pani kapitan.
– O, tego mi właśnie zabrakło. Dziękuję. A więc z owymi porostami udawałaś się bliżej Jądra. Co się stało, że spotykam cię zatem w tak nieprzyjaznym i pustym miejscu?
– Uszkodzona korona napędu głębinowego – wyjaśniła Erin. – Jest ze mną mój mechanik, Malkovitch. Wspominał coś o łączach obwodowych...
– Nie tak szybko – przerwała jej kapitan. – Wszystko po kolei. Może najpierw powiesz mi co nieco o porostach.
– Już ich nie mamy – przyznała Hakl. – Mieliśmy wypadek.
– Jeszcze jeden? Petrov?
– Nie mamy na skanie żadnego widocznego rozdarcia kadłuba – poinformowała szybko podpięta nerwokonektorem komputerowiec. – Mogło być coś niedawno spawane, ale musieliby skorzystać ze stoczni.
Przeklęta Plaga, syknęła w duchu Erin. Anna patrzyła na nią wyczekująco.
– Nie rozumiem, po co to całe przesłuchanie – odezwała się twardo Hakl, patrząc wprost na kapitan „Karmazyna”. – Jest jasne, że znajdujemy się w kiepskim stanie. Straciliśmy nasz ładunek, nie możemy wykonać skoku. Nie potrafimy