Głębia. Powrót. tom 2. Marcin Podlewski
i transmisji identyfikacyjnej. Nie była na pewno martwa – pobieżny skan ujawnił liczne ślady energetyczne. Coś jednak się nie zgadzało i w miarę zbliżania się do niej Tartus uznał, że strażnica, po pierwsze, jest automatyczna i pozbawiona rezydenta, a po drugie, wystąpił jakiś problem z jej wykastrowaną SI.
Może to i lepiej.
Upłynęły trzy i pół godziny, w trakcie których mknął ku strażnicy na pełnym pędzie, co jakiś czas próbując nawiązać kontakt z zamkniętą w kajucie najemniczką. Tsara przestała się jednak odzywać, co mocno go niepokoiło. Uznał, że albo się już udusiła, albo cały swój czas spędza na próbach otwarcia drzwi z pomocą panelu wewnętrznego. Szanse na to były marne, bądź co bądź odciął od niego zasilanie; ale Fim miał denerwujące przeczucie, że o czymś zapomniał i że wcale nie jest bezpieczny. Ona stamtąd wyjdzie. Nie wiedział jeszcze jak, ale był przekonany, że nie ma innej możliwości.
Wyjdzie i poderżnie mu gardło.
Z nudów zaczął bawić się kilkoma koncepcjami jej powstrzymania. Drzwi były szczelne, zatem na wpuszczenie gazu nie miał co liczyć, chyba że zdecyduje się – na teraz nieczynne i zamknięte – kanały wentylacyjne. Niestety, każda z substancji, które mogły mu w tym pomóc, znajdowała się właśnie tam, gdzie zamknął najemniczkę – w kajutce z AmbuMedem. A gdyby wyłączył grawitację lub znacznie ją zwiększył? Świetnie, ale nie miał pojęcia, jak tego dokonać w taki sposób, by skupić działanie grawitacyjne w jednej tylko kajucie. Antygrawitony z opornikami otaczały „Krzywą Czekoladkę” jednolitym płaszczem pola magnetycznego oraz grawitacji i choć można było osłabić lub wzmocnić ich część, co przydawało się w trakcie żeglugi, to wewnątrz skokowca efekty oddziaływania na konkretny punkt statku pozostawały nikłe bądź żadne. Gdyby było inaczej, wewnętrzne naprężenia już dawno rozsadziłyby jednostkę.
Wszystko wskazywało na to, że musi poczekać.
Wykastrowana SI przekazała mu szacunkową ilość powietrza, jaką powinna mieć Janis w kajucie, Tartus mógł więc plus minus wyliczyć, na ile go jej wystarczy. Nie było go wiele – możliwe, że najemniczka nie przeżyje procesu ładowania na 33. Cóż, nie miał innego wyjścia. Nie mógł jej przecież wypuścić. Nie czuł się też na tyle silny, by otworzyć kajutę i – z pomocą broni – zmusić ją do wejścia tam w twardą stazę. Co gorsza istniało ryzyko, że jeśli nie udałoby mu się przestawić programu, AmbuMed wskrzesi ją ponownie po kolejnym skoku. Uprząż stazowa – odłączona od SI i licznika – była gdzieś w korytarzu... ale czy da radę doprowadzić do niej rozwścieczoną Tsarę? Szczerze w to wątpił.
Na tego typu deliberacjach upłynął mu przelot w pobliże strażnicy. Za nanitową neoszybą statku narastała już coraz większa czerń – obszary graniczne Ramienia Łabędzia były, nie licząc kilku zapomnianych księstw, puste. Galaktyczny horyzont przecinał tylko pulsujący spokojnie Promień i poblask odległych mgławic. Na ich tle stacja Strażników wyglądała jak niewielki krzyż równoramienny z doczepionymi po bokach długimi cygarami ładownic. Stanowiska dostępowe były trzy; strażnica nie należała do największych.
– Pięknie – mruknął do siebie Fim, wygaszając ciąg i hamując statkiem do wolnego pływu. Zaczął ponownie wzywać strażnicę, stacja jednak milczała i gdyby nie jej mrugające żółte lampki pozycyjne, wyglądałaby na zupełnie martwą. – Będzie się trzeba samemu doczepić... i wyjść – dodał niezadowolony, ustawiając „Krzywą Czekoladkę” pod dok numer dwa.
Automatyka na szczęście odpowiadała – ze strażnicy 33, po przekazaniu danych dokowania, wysunęły się zaczepy magnetyczne.
– Dwadzieścia sześć stopni – poinformowała wykastrowana SI stacji. – Dwadzieścia dwa stopnie – dodała, ale Tartus nie zamierzał bawić się w precyzyjne ustawianie ręczne, tylko od razu klepnął w automatykę.
Po chwili „Krzywa Czekoladka” zaczęła się obracać, ustawiając się do stacji lewą burtą, z zamontowaną śluzą dostępową. Dotykowe holo wyświetliło nakładające się na siebie linie symbolizujące dokowanie i przez skokowiec przeszedł po chwili lekki dreszcz towarzyszący złączeniu się z zaczepami.
Dokowanie zakończone – wyświetlił system.
– Tsara – odezwał się przemytnik do interkomu – zadokowaliśmy na strażnicy łącznikowej. Zamierzam wyjść ze statku, wcześniej go blokując, i podłączyć ładownice rdzenia. To twoja ostatnia szansa. Zanim skończę ładować, umrzesz z braku powietrza. Odezwij się.
Interkom milczał.
– Powtarzam: to nie ja zabiłem twojego męża. Gonił mnie w Wypaleniu. Tylko uciekałem... musiał w coś walnąć. Było tam tego od groma... wyładowania, asteroidy, śmiecie... Rozumiesz, do ciężkiej Plagi?! Nie zabiłem go! I uratowałem ci życie...!
To wszystko nie miało sensu. Po co się tak tłumaczył? Po tym, co mu zrobiła? Niech zdycha! Miał już tego dość.
– Jak sobie chcesz. Żegnaj i niech cię Plaga, pieprzona idiotko! – Wyłączył interkom.
Wstając od konsoli nawigacyjnej, zawahał się jeszcze przez moment. Mógłby przywrócić jej tlen... gdyby się odezwała. Wystarczyło odblokować kanał wentylacyjny... sprzężony niestety z blokadą drzwi. Może by to obszedł? Przez jakieś dwie, trzy sekundy muskał opuszkami palców fragment dotykowego holo z symbolem wentylacji, by przesunąć je wreszcie w stronę klawiaturki i wprowadzić odpowiednie kody. Od tej chwili „Krzywa Czekoladka” była w zasadzie martwa – bez niego nie wystrzeli ani nigdzie nie poleci, nie mówiąc już o dostaniu się gdziekolwiek na jej pokładzie – na przykład do zbrojeniówki.
Dopiero wtedy, jakby otrząsając się z jakiegoś koszmarnego snu, wziął do ręki Jad i odłożył go do jednej z szuflad pod konsolą. Zamiast elektrosztyletu zabrał pistolet laserowy i to z nim ruszył w kierunku śluzy dostępowej.
Tuż przed naciśnięciem przycisku odpowiadającego za otwarcie przejścia poczuł nieprzyjemny dreszcz. Nie chciał zostawiać swojego statku. Otrząsnął się jednak i zaczekał spokojnie na wyregulowanie ciśnień. Kiedy wejście śluzy rozsunęło się przed nim, przeszedł przez niewielki, dostępowy korytarzyk. Z cichym westchnieniem nacisnął kolejny przycisk i przestąpił próg strażnicy.
Stacja była pusta.
Stał w niewielkim łączniku, prowadzącym zapewne do sali głównej z przejściami do poszczególnych serwisów, ale jego interesowały jedynie ładownice. Dojście do systemu powinno znajdować się na lewo – i rzeczywiście, prowadził tam niewielki, przyciasny nieco korytarzyk, którego światła zapaliły się automatycznie po wychwyceniu postaci Tartusa. Dostrzegł tam serię „klocków” – jak je nazywano – czarnych komputerów dostępowych o topornym kształcie, z jednym tylko ekranem dotykowym. Fim doszedł do pierwszego, wybrał opcję pełnego ładowania i przelał jedy za usługę, korzystając z personalowej płytki.
Czy chcesz skorzystać z pomocy technika? – spytał system. Handlarz wzruszył ramionami i wybrał opcję tak, by przeczytać: Technik chwilowo niedostępny. Prosimy o ładowanie ręczne.
Cudownie, pomyślał Fim, wybierając opcję ręcznego podpięcia ładownicy. Można to było zrobić na kilka sposobów – statki mniej zautomatyzowane podpinało się kablem ładownicy w próżni, przeciągając kabel aż do maszynowni. „Krzywa Czekoladka” nie miała tego problemu: z pomocą „klocka” można ją było podpiąć pod rdzeniowe dojście magnetyczne nieopodal śluzy dostępowej. Cała dość skomplikowana operacja zajęła mu kilkanaście minut i dopiero kiedy ją ukończył, system wyświetlił mu pozostały czas do naładowania: trzy błękitne godziny. Niewiele, ale i rdzeń nie był przecież pusty, a jego rezerwa skokowa – nienaruszona.
To chyba wtedy usłyszał ten dźwięk.
Brzmiał jak plaśnięcie czegoś