Głębia. Powrót. tom 2. Marcin Podlewski

Głębia. Powrót. tom 2 - Marcin Podlewski


Скачать книгу
Takie podłączenie można wykryć za pomocą mikrootarć łącza i różnicy temperatur metalu, ale potrzebujemy nieco czasu, by to potwierdzić. Nie mamy do tego specjalistycznego sprzętu. Jeśli czas podłączenia zgrałby się z czasem śmierci Kovala, sytuacja byłaby nieco jaśniejsza.

      – Doktor Tian obiecała się tym zająć – dodała kapitan Locartus. – Zanim jednak coś wykryje, musi pan podjąć decyzję.

      – Na Tych, Którzy Odeszli! – jęknął Everett. – Jaką znowu decyzję, nie licząc oczywistej konieczności kontynuowania śledztwa?

      Kapitan Anabelle Locartus zmrużyła oczy.

      – Decyzję, czy chce pan wstrzymać dalsze działania Floty K – powiedziała nieco chłodniejszym tonem. – Rzecz jasna do czasu, aż uporamy się z tą sprawą.

      Stone zamilkł. Patrząc przez dłuższą chwilę na Anabelle Locartus i stojącego, a w zasadzie wyprostowanego jak struna oficera, bezwiednie dotknął twarzy dłońmi, jakby chciał się przed nimi ukryć. Przeklęty Gibartus! To on powinien tu siedzieć i podejmować takie decyzje... chociaż...

      To w sumie kuszące, stwierdził nagle w duchu. Przerwać to wszystko. Dać umknąć Tansky’emu, zanim stanie się problemem. A Maszyna? Co może zrobić nam jedna Maszyna? Nawet czwartego stopnia?

      No właśnie. Nie miał pojęcia co.

      Oblizał wargi.

      – Nie możemy przerwać – powiedział, odsuwając ręce od twarzy. – To nie wchodzi w grę. Nie mamy pewności, czy Państwo lub Liga nie dogadają się za naszymi plecami i nie polecą w kierunku wskazanym im przez Stripsów. Musimy więc nie tylko kontynuować, ale i zachować pełną dyskrecję do czasu zakończenia śledztwa. I jeszcze jedno... – Przełknął ślinę, jakby chciał pozbyć się nieprzyjemnego posmaku własnych słów. – Jakiś czas przed moim poprzednim zapadnięciem w stazę, kiedy byliśmy jeszcze w Terzanie 10, o rozmowę poprosiła mnie Przedstawicielka Zbioru. Pokazała mi Prognostyka, który wygłaszał jakieś... naciągane przepowiednie. Przedstawicielka zinterpretowała je jako zapowiedź zniszczenia „Divina Proportio” i niepowodzenia całej misji. Stwierdziła, że trzeba zatrzymać flotę.

      – Słyszałam już o tym – przyznała kapitan Locartus. – Zresztą ostatnio wciąż słyszę o nowych przepowiedniach Zbioru. Zapowiadają rzeczy, przy których zagłada mojego okrętu... wygląda na drobiazg. – Anabelle skrzywiła się i poprawiła grzywkę. – To zresztą nieistotne. Ich Prognostycy są skuteczni w ekstrapolacji i przy analizach iskier, ale reszta... – Wzruszyła ramionami.

      – W kontekście tego, co wyznał sekretarz Stone, radziłbym przyjrzeć się dokładniej tej całej Przedstawicielce – wtrącił Slav Norat. – Najpierw wygłasza przepowiednie, a potem ginie jeden z ludzi „Diviny”? Wygląda to tak, jakby zależało jej na tym, by proroctwa zaczęły się sprawdzać.

      – To by się zgadzało, gdyby planowali samo morderstwo, a nie próbowali się skomunikować z kimś spoza systemu – zaprzeczył Everett. – Co nie zmienia faktu, że jej zachowanie jest co najmniej podejrzane.

      – A zatem? – spytała kapitan. – Jaka jest pańska sugestia?

      – Czujność – zdecydował Stone. – Nie zrobimy nic, nie licząc dyskretnego śledztwa. Jeśli zaczniemy do czegoś dochodzić, najwyżej opóźnimy skok, podając jako przyczynę problemy natury technicznej.

      – A Madonna?

      – Nie zablokujemy możliwości lotu na stację. Mogłoby to wywołać podejrzenia u mordercy. Niech uwierzy, że uznaliśmy śmierć Kovala za nieszczęśliwy wypadek. Ja sam... – dodał nieco niepewnie, ale zreflektował się i zakończył już mocnym głosem – polecę na Madonnę pierwszym możliwym transportem.

      – Jak pan sobie życzy – zgodziła się Anabelle Locartus. – O ile podejmiemy pewne środki ostrożności. Nie chciałabym, aby podzielił pan los Kovala.

      Everett kiwnął zdawkowo głową. Gdyby wiedział, jak to się skończy, zapewne przemyślałby swoją decyzję. I to dwukrotnie.

      Stacja orbitalna spodobała się Stone’owi od razu: była wielka, nowoczesna i przypominała nieco karuzelę. A co najważniejsze, można było podlecieć na nią tepekiem.

      Nie licząc lecącego z Everettem Yrta Sode i sekretarza Hacksa, leciało z nimi kilku ludzi z okrętowego personelu. Wśród nich szczególnie wyróżniała się czarnowłosa dziewczyna o wyjątkowo dużych piersiach ledwo mieszczących się w przepisowym kombinezonie. Była chyba dość podekscytowana, bo niemal od razu przedstawiła się Stone’owi jako Dominique Le Bouclier, trzeci pilot „Diviny”.

      – Spora – zauważyła, patrząc na monitor, wyświetlający widok na zewnątrz promu. – Był pan kiedyś na takiej stacji?

      – Raz czy dwa – przyznał sekretarz. Widząc, że pilotka robi do niego maślane oczy, dodał z rozbawieniem: – Nad Błękitem znajduje się Kryształ, jedna z największych stacji orbitalnych w Wypalonej Galaktyce. To w zasadzie statek kosmiczny: dość powolny, ale wyposażony w napęd głębinowy. Podobno wybudowały go Maszyny. Jest bardzo stary, ale też bardzo piękny.

      – Słyszałam o tym... ale nie byłam nigdy na planecie-stolicy. To prawda, że większość budowli na Błękicie unosi się na antygrawitonach?

      – Pewna ich część – dodał kurtuazyjnie. – Błękit jest w większości pokryty przez miasto, ale zrobiono wszystko, by wkomponować je w naturalny ekosystem planetarny. Jeśli wybierze się pani kiedyś do stolicy, zapraszam serdecznie do Budynku Rady – zakończył, z trudem odwracając wzrok od kuszących krągłości dziewczyny.

      – Błękit jest istotnie interesujący – wtrącił się Yrt Sode – o ile jest się lądowym szczurem. Na pani miejscu zainteresowałbym się zaawansowanymi konstrukcjami kosmicznymi.

      – Dokładnie! – zgodził się milczący wcześniej Hacks. – Weźmy Flotę Zero. Nie wiem, czy zdaje sobie pani sprawę, ale część posiadanych przez Stripsów statków to odrestaurowane jednostki imperialne...

      – Muzeum – rzucił od niechcenia Stone, ale jego ironiczna uwaga wywołała efekt odwrotny do zamierzonego: sekretarz Stripsów zaniósł się swoim nieprzyjemnym chichotem i klepnął Everetta po ramieniu, jakby pochwalił go za udany dowcip.

      Tepek już lądował w przestronnym hangarze, odseparowanym od próżni za pomocą bariery magnetycznej, która na ułamek sekundy wyłączyła wszystkie systemy promu.

      – Nareszcie – odezwał się Hacks. – To stacja, a więc musi być bar. Idą państwo?

      – Ja może później. – Stone odpiął pas i zaczął wstawać z fotela. – Przedtem się rozejrzę...

      – A ja – ku zaskoczeniu Everetta odezwał się Sode – jeśli państwo pozwolą, to z przyjemnością. Nie miałem nic w ustach od czasu tego przeklętego wskrzeszenia. Sekretarzu Hacks?

      – Oczywiście – powiedział przedstawiciel Stripsów, z trudem wyplątując się z pasów. – A co do pana – zwrócił się do Stone’a – gdyby pan jednak zmienił zdanie...

      – Na pewno będę pamiętał. – Everett uśmiechnął się i jak najszybciej, po zdawkowym kiwnięciu głową w stronę obu sekretarzy i pilotki, wyszedł na hangar stacji.

      Nie miał kompletnie ochoty na zwiedzanie.

      Hangar był zajęty przez kilka skoczków głębinowych, dwa niewielkie skokowce, z czego jeden z symbolami Ligi, oraz dwa myśliwce dalekiego zasięgu z oznaczeniami Kontroli Zjednoczenia. Tuż na granicy hangaru stała jeszcze jakaś niesprecyzowana jednostka transportowa o artefaktowym kadłubie Obcych – zapewne statek Klanu,


Скачать книгу