Wojna makowa. Rebecca Kuang

Wojna makowa - Rebecca Kuang


Скачать книгу
się w podbródek i podniósł upuszczony podręcznik. Z umiarkowanym zaciekawieniem przewertował kilka stron. – Brązowoskóra chłopka, cudowne dziecko… Rozpływa się nad tobą przy każdej okazji…

      Przestąpiła z nogi na nogę, niepewna, do czego mistrz zmierza. Czy to miał być komplement? Powinna może podziękować? Założyła sobie kosmyk włosów za ucho.

      – No....

      – Och, nie zgrywaj skromnisi. Jesteś zachwycona. – Jiang zerknął przelotnie na kolejną stronę księgi, po czym podniósł wzrok na dziewczynę. – Skąd wzięłaś Seejina?

      – Znalazłam w archiwum.

      – Rozumiem, cofam, co powiedziałem. Ty nie jesteś odważna. Ty jesteś po prostu durna.

      Widząc na twarzy Rin rosnącą konsternację, pospieszył z wyjaśnieniem:

      – Jun zabrania czytać Seejina do co najmniej drugiego roku studiów.

      Nie słyszała o takim zakazie. Nic dziwnego, że kadet z biblioteki nie chciał jej tej książki wypożyczyć.

      – Jun wyrzucił mnie z zajęć. Nie zostałam poinformowana.

      – Jun cię wyrzucił – powtórzył powoli Jiang. Nie potrafiła stwierdzić, czy jest w tej chwili rozbawiony, czy wprost przeciwnie. – A w czym takim mu uchybiłaś?

      – No, ten… Powaliłam na ziemię kolegę z roku. Tak jakby… Ale to on zaczął – dodała szybko. – Ten kolega, znaczy się.

      – Nie dość, że durna, to jeszcze w gorącej wodzie kąpana. – Jiang popatrzył z uznaniem.

      Jego oczy powędrowały ku roślinom na półce za plecami dziewczyny. Obszedł ją, podniósł do nosa makowy kielich i powąchał na próbę. Skrzywił się. Wcisnął dłonie do przepaścistych kieszeni szaty, przez chwilę pogrzebał, wyłowił sekator i przeciął łodygę. Odrzucił kwiat na piętrzącą się w kącie ogrodu stertę.

      Rin ruszyła drobnymi kroczkami ku furtce. Uznała, że jeśli zejdzie mu z oczu, Jiang może zapomnieć o książce.

      – Jeśli nie powinnam tu przychodzić, to przepraszam…

      – Nieprawda. Wcale nie masz ochoty mnie przepraszać. Jesteś wkurzona, bo przeszkodziłem ci w treningu. Masz też nadzieję, że sobie pójdę i nikomu nie wspomnę o skradzionej książce. – Jiang ściął następny kwiat. – Zuch z ciebie, wiesz? Jun wyprosił cię z zajęć, więc wymyśliłaś, że poczytasz Seejina – powiedział, po czym wydał z siebie serię arytmicznych świstów. Rin dopiero po chwili zrozumiała, że słyszy śmiech.

      – Co w tym zabawnego? – syknęła. – Mistrzu, jeśli chcesz tę sprawę zgłosić, to powiem tylko…

      – Och nie. Niczego nie będę zgłaszać. Gdzie w tym zabawa? – Nie przestawał chichotać. – Naprawdę chciałaś nauczyć się Seejina z książki? Życie ci niemiłe?

      – To wcale nie takie trudne – zaczęła się usprawiedliwiać. – Robiłam po prostu to, co na rysunkach.

      Z wyrazem niedowierzania i wesołości na twarzy odwrócił księgę ku niej, wprawnym ruchem przerzucił kilkanaście kartek i zatrzymał się na stronie z ilustracjami przedstawiającymi podstawowy układ.

      – To. – Zamachał tomem. – To mi pokaż!

      Rin posłuchała.

      Układ był podstępny, pełen zmiennych kroków i zwrotów. W trakcie zacisnęła powieki. Widząc te świecące grzyby i dziwnie pulsujące kaktusy, nie potrafiła się skupić.

      Gdy na powrót otworzyła oczy, Jiang już się nie śmiał.

      – Nawet w przybliżeniu nie jesteś gotowa na Seejina – oznajmił i zatrzasnął ciężką księgę palcami jednej ręki. – Jun miał rację. Na tym poziomie nie powinnaś tego tekstu w ogóle dotykać.

      Rin oparła się fali paniki. Jeśli straci możliwość korzystania z tego podręcznika, równie dobrze może od razu wracać do Tikany. Żadne z innych dzieł nie było choćby w połowie tak jasne i zrozumiałe.

      – Mogłabyś skorzystać, ucząc się podstaw opartych na zachowaniu zwierząt – mówił dalej Jiang. – Spuścizna Yinmena. To poprzednik Seejina. Słyszałaś może o nim?

      Zmieszana podniosła wzrok.

      – Szukałam, ale te zwoje są pełne luk.

      – To chyba jasne, że nie będziesz się uczyć ze zwojów! – fuknął niecierpliwie mistrz. – Porozmawiamy o tym jutro na zajęciach.

      – Na zajęciach?! Czekaliśmy od początku semestru!

      – Trudno mi zmusić się do pracy z narybkiem. – Jiang wzruszył ramionami. – Studenci pierwszego roku są tacy nużący.

      Rin przemknęło przez myśl, że pod względem pedagogicznym to dość nieodpowiedzialne podejście, ale nie chciała mistrzowi przerywać. Spotkała Jianga w jednym z rzadkich momentów pełnej przytomności, a w dodatku zaproponował, że nauczy ją sztuki walki, której nie miała szans opanować samodzielnie. Bała się, że jeśli wypowie jedno słowo za dużo, jedno niewłaściwe słowo, wykładowca zniknie niczym spłoszony zając.

      – Czyli ja… nie jestem nużąca? – spytała ostrożnie.

      – Jesteś chodzącą katastrofą – odparł bezceremonialnie Jiang. – Uczysz się sekretnych technik w tempie, które gwarantuje kontuzję, i to nieodwracalną. Twoja interpretacja tekstów Seejina jest mylna pod tak wieloma względami, że jak sądzę, można powiedzieć, iż stworzyłaś zupełnie nowy styl walki.

      – Więc dlaczego chcesz mi pomóc? – Skrzywiła się.

      – Przede wszystkim po to, by zrobić na złość Junowi. – Poskrobał się w podbródek. – Nie znoszę tego człowieka. Wiesz, że nie dalej jak w zeszłym tygodniu próbował doprowadzić do usunięcia mnie z uczelni?

      Rin była zaskoczona, że Jun nie zajął się tym znacznie wcześniej.

      – Po drugie, jestem zdania, że każdy człowiek uparty tak jak ty zasługuje na choć drobną uwagę. Choćby po to, by mieć pewność, że nie zagrozisz otoczeniu – ciągnął Jiang. – No i twoja praca nóg… Godna podziwu.

      – Naprawdę? – Spłoniła się.

      – Znakomite trzymanie pozycji. Piękne kąty. – Przechylił głowę. – Naturalnie wszystko, co robisz, jest na nic.

      Ponownie się skrzywiła.

      – Skoro jednak nie chcesz mi pomóc, to…

      – Tego nie powiedziałem. Jak na kogoś, kto pracował jedynie z tekstem, odwaliłaś kawał roboty – przyznał Jiang. – Być może poczyniłaś większe postępy niż niejeden kadet. Problem tkwi w sile górnej połowy twojego ciała. Taki problem mianowicie, że jej nie masz. – Chwycił Rin za przegub i podciągnął ramię do góry, jakby oglądał manekina. – Aleś ty chuda. Nie pracowałaś tam u siebie w polu?

      – Nie każdy z południa jest chłopem – warknęła. – Pracowałam w sklepie.

      – Hm. Czyli żadnej ciężkiej pracy. Wymoczek. Beznadziejny przypadek.

      – Nie jestem wymoczkiem! – Skrzyżowała ramiona na piersi.

      – Tak, tak. – Uciszył ją machnięciem ręki. – Nieważne. Posłuchaj, co powiem: żadna technika świata nie pomoże, jeśli nie podeprzesz jej siłą. Ty nie potrzebujesz Seejina, dzieciaku. Potrzeba ci ki. Jednym słowem, mięśni.

      – Czyli co mam trenować? Kalistenikę?

      Na długą chwilę Jiang zapadł w głęboką zadumę. Wtem cały się rozpromienił.

      – Nie. Mam lepszy pomysł. Jutro w porze


Скачать книгу