Wojna makowa. Rebecca Kuang
My tu próbujemy wygrać!
Irjah uciszył go gestem.
– Runin, rozwiń proszę.
– Zwycięstwo jest wykluczone tak czy inaczej – podjęła. – Skoro zatem jesteśmy skazani na poważne straty, powinniśmy iść na całość. Dzięki temu tamci się potopią, a my stracimy najwyżej połowę stanu. Sunzi pisze, że żadnej bitwy nie toczy się w izolacji. W skali wojny to jedynie drobny epizod. Dane, jakie mamy przed sobą, wskazują, że oddziały Federacji są bardzo liczne. Zakładam, że stanowią spory procent całej ich armii. Tak więc stracimy wprawdzie część własnych wojsk, ale im odbierzemy przewagę na przyszłość.
– Czyli wolisz zabić własnych obywateli, niż pozwolić odejść nieprzyjacielskiej armii? – zapytał Irjah.
– Zabijanie i pozostawianie na śmierć to dwie różne sprawy – zaprotestowała dziewczyna.
– W obu przypadkach mówimy o ofiarach.
Rin pokręciła głową.
– Nie pozwala się odejść wrogim oddziałom, jeżeli jest jasne, że niebawem zagrożą ponownie. Trzeba się ich pozbyć. Skoro dotarli tak daleko w głąb lądu, znają już topografię niemal całego kraju. Dysponują przewagą geograficzną. A tu mamy niepowtarzalną szansę wyłączyć z działań znaczną część wrogich sił.
– Sunzi powiadał, iż zawsze należy zapewnić nieprzyjacielowi możliwość wycofania się – przypomniał Irjah.
Osobiście Rin była zdania, że jest to jedna z najgłupszych zasad wielkiego stratega, lecz wymyśliła naprędce bardziej racjonalny kontrargument.
– Ale przecież Sunziemu nie chodziło o to, by dopuszczać, aby wróg z tej możliwości korzystał. Tamci mają po prostu myśleć, że ich położenie nie jest tak poważne jak w rzeczywistości. Chodzi o to, by nie wpadli w straceńczą desperację, gdyż to szkodzi obu stronom. – Urwała na moment i zastanowiła się. – Zawsze mogą próbować ucieczki wpław.
– Ona proponuje zdziesiątkowanie całych wsi! – oburzyła się Venka. – Nie możesz ot tak sobie zniszczyć tamy. Powódź ogarnie całą deltę, nie tylko tę jedną dolinę. Wywołasz klęskę głodu. Epidemię czerwonki. Doprowadzisz do upadku rolnictwo na całym obszarze, sprowokujesz masę problemów, których likwidacja zajmie dziesiątki lat.
– Ale to wszystko są problemy, które jednak da się rozwiązać – uparła się Rin. – Co ty chciałaś zrobić? Pozwolić Federacji ruszyć dalej w głąb cesarstwa? Na co mi rolnictwo, skoro kraj dostanie się we władanie wroga? Zamierzałaś podać im cesarstwo na srebrnej tacy.
– Dosyć, dosyć! – Irjah uderzył dłonią o stół. – Dzisiaj nie ma zwycięzcy. Jesteście wolni. Runin, chcę z tobą zamienić słówko. U mnie w gabinecie.
– Skąd ci przyszło do głowy to rozwiązanie? – Irjah zamachał w powietrzu kajetem.
Rin rozpoznała własne pismo.
W zeszłym tygodniu mistrz polecił im stworzyć propozycję reakcji na jeszcze jeden symulowany kryzys – scenariusz, w którym podczas konfliktu zbrojnego z Federacją cesarska milicja straciła poparcie ludu. Żołnierze nie mogli polegać na chłopach w kwestii aprowizacji i paszy dla zwierząt, nie mogli nocować w wiejskich domach. Dodatkowym kłopotem były wybuchające w rejonach wiejskich rozruchy, wydatnie utrudniające skoordynowane ruchy wojsk.
Rin zasugerowała, że milicja powinna puścić z dymem jedną z pomniejszych wsi, położoną na wyspie.
Drażliwa natura propozycji wynikała z faktu, iż wzmiankowana wyspa należała do cesarstwa.
– Na pierwszych zajęciach u mistrza Yima rozmawialiśmy o tym, że utrata Speer doprowadziła do zakończenia drugiej wojny makowej – odpowiedziała.
– Twoją koncepcję zainspirowała masakra Speerytów? – Irjah ściągnął brwi.
Przytaknęła.
– To właśnie utrata Speer sprawiła, że Hesperia wkroczyła do gry. Postanowili powstrzymać dalszą ekspansję Federacji Mugen w głąb kontynentu. Uznałam, że zniszczenie kolejnej mało istotnej wyspy może poskutkować podobnie. Że przekonam w ten sposób nikaryjską ludność, iż to Mugeńczycy są prawdziwym wrogiem. I że to oni nam zagrażają.
– Przecież atak milicji na poddanych cesarstwa wywołałby z pewnością efekt dokładnie odwrotny – zauważył rozsądnie mistrz.
– Dlatego nikt by się nie dowiedział, że to dzieło milicji – stwierdziła Rin. – Nasze wojska podszyłyby się pod oddział Federacji. Powinnam to była wyraźniej podkreślić w tekście. Naturalnie znacznie lepiej byłoby, gdyby to rzeczywiście Mugeńczycy zaatakowali tę wyspę, ale spraw tej wagi nie wolno pozostawiać przypadkowi.
Przebiegł wzrokiem kilka kolejnych akapitów jej pracy.
– Prostackie. Prostackie, lecz zmyślne. Myślisz, że tak właśnie było?
Pytanie zrozumiała dopiero po chwili.
– W tej symulacji czy w trakcie wojen makowych? – upewniła się.
– W trakcie wojen makowych. – Irjah z zainteresowaniem przechylił głowę na bok i wbił w Rin uważne spojrzenie.
– Nie jestem pewna, czy tak nie było – odparła. – Istnieją pewne poszlaki wskazujące, że ataku na Speer nikt specjalnie nie powstrzymywał.
Wyraz twarzy mistrza nie zdradzał niczego, lecz jego palce zabębniły o blat biurka.
– Wyjaśnij – poprosił po chwili namysłu.
– Nie jest mi łatwo uwierzyć, że najsilniejsza formacja milicji mogła zostać tak łatwo rozbita w puch. W dodatku wyspa była podejrzanie słabo broniona.
– Co w związku z tym sugerujesz?
– Cóż, pewności nie mam, ale wygląda na to, że… No, jakby ktoś z wewnątrz, może jeden z naszych generałów lub ktoś inny, osoba mająca dostęp do poufnych informacji, wiedziała o planach napaści na Speer, ale nikogo przed tym nie ostrzegła.
– A z jakiego to powodu miałoby nam zależeć na utracie Speer? – zapytał Irjah półgłosem.
Sformułowanie spójnej odpowiedzi zabrało Rin trochę czasu.
– Być może nasza generalicja zdawała sobie sprawę, że Hesperia nie pozostawi sprawy bez reakcji. Może ktoś chciał zdobyć serca ludu, odciągnąć poddanych od ruchu Czerwonej Dżonki. Może potrzebowaliśmy męczenników, a Speeryci nadawali się do tego celu bardziej niż mieszkańcy innych regionów. Nie mogliśmy przecież wydać na śmierć Nikaryjczyków. Ale tamtych? Czemu nie?
Zaczynając mówić, była daleka od pewności, strzelała na oślep, w tej chwili jednak koncepcja wydała się jej całkiem prawdopodobna.
Oczy Irjaha zasnuł cień głębokiej konsternacji.
– Musisz zrozumieć, że mówimy o bardzo niefortunnym momencie w dziejach Nikan – przyznał. – Niefortunnym i krępującym. Sposób, w jaki traktowano tutaj Speerytów, był… godny pożałowania. Cesarstwo wykorzystywało ich przez wiele stuleci. Wojowników tej nacji uważano za istoty postawione niewiele wyżej niż wściekłe psy. Za dzikusów. Do dnia, kiedy w Sinegardzie pojawił się Altan, nikt chyba nawet nie przypuszczał, że Speeryci zdolni są do złożonych procesów myślowych. W Nikan niechętnie rozmawia się o losie Speer, i nie bez powodu.
– Tak jest, mistrzu. Przedstawiłam tylko pewną teorię.
– Jakkolwiek by było – Irjah rozsiadł się wygodniej – nie tylko tę kwestię zamierzałem przedyskutować. Zaproponowana przez