Wojna makowa. Rebecca Kuang
szarpnięciem uwolniła się od jego dotyku i wściekle przetarła wilgotne oczy.
– Tylko dlatego, że Nezha urodził się ze złotą sztabką w ustach. Upiekło mu się, ponieważ jego ojciec trzyma za jaja połowę wykładowców. Nezha jest z Sinegardu, więc Nezha jest wyjątkowy. To jego miejsce.
– Przestań. To również twoje miejsce. Zdałaś keju…
– Keju nie ma znaczenia – syknęła kąśliwie Rin. – To jedynie wybieg mający na celu utrzymywanie niewykształconych chłopów tam, gdzie tkwią od zawsze. Nawet jeśli ktoś cudem się prześliźnie, i tak znajdą sposób, żeby się go pozbyć. Keju to rodzaj środka uspokajającego dla niższych klas. Dzięki niemu mamy o czym marzyć. To nie jest drabina, po której można piąć się ku szczytowi; to podstęp, dzięki któremu tacy jak ja pozostają na zawsze tam, gdzie przyszli na świat. Keju to po prostu narkotyk.
– Rin, to wszystko nieprawda.
– Właśnie że prawda! – Grzmotnęła pięścią o mur. – Ale tak łatwo się mnie nie pozbędą. O nie. Nie pozwolę im na to! Nie pozwolę! – Zatoczyła się. Przed oczyma niespodziewanie zatańczyły jej czarne mroczki. Po chwili wszystko wróciło do normy.
– Na Wielkiego Żółwia! – zaniepokoił się Kitaj. – Dobrze się czujesz?
– O co ci znowu chodzi?! – fuknęła na niego.
– Jesteś cała spocona.
Spocona? Na pewno nie.
– Nic mi nie jest! – odparła. Jej głos zabrzmiał niecodziennie głośno; aż zadzwoniło jej w uszach. Czyżby krzyknęła?
– Rin, uspokój się.
– Jestem spokojna! Jestem krańcowo spokojna!
Nie, kurwa. W tej chwili nie była ani trochę spokojna. Miała ochotę w coś przywalić. Chciała się na kogoś wydrzeć. Gniew pulsował w niej niczym gorąca fala.
Moment później w żołądku Rin eksplodował ostry ból, zupełnie jakby została dźgnięta sztyletem. Zachłysnęła się głośno i chwyciła za brzuch. Miała wrażenie, że ktoś przepycha przez jej jelita najeżony kaleczącymi wypustkami kamień.
– Rin? – Kitaj złapał dziewczynę za ramiona. – Rin?!
Gwałtownie zebrało się jej na wymioty. Czyżby ciosy Nezhy uszkodziły jakiś organ?
No to fantastycznie, pomyślała. Zostałaś nie tylko upokorzona, ale i poważnie zraniona. Zobaczysz, co się stanie, jak zaczniesz utykać. Nezha będzie wniebowzięty.
– Nie trzeba! – Odepchnęła Kitaja. – Zostaw! Daj mi spokój!
– Ale powinnaś chyba…
– Nic mi nie jest!
Nocą obudziło Rin głęboko konsternujące, lepkie doznanie. Spodnie od piżamy miała dziwnie zimne, zupełnie jak kiedy była małą dziewczynką i sikała przez sen. Uda jednak miała zbyt kleiste, by mogło chodzić o mocz. Z łomocącym głośno sercem wyskoczyła z łóżka i drżącymi dłońmi rozpaliła lampę.
Spojrzała po sobie i niemal krzyknęła. Miękkie światło płomyka wyłowiło z ciemności szkarłatne plamy. Były wszędzie. Cała pokryta była krwią.
Z wysiłkiem opanowała panikę, zmusiła rozespany umysł do racjonalnego myślenia. Nie czuła ostrego bólu, a jedynie potężną irytację i głęboki dyskomfort. Nikt nie wbił jej noża. Nie wydaliła też przez sen żadnego z organów wewnętrznych. Nagle poczuła, że po nodze spływa jej świeża strużka. Wilgotnymi palcami prześledziła ją aż do źródła.
I wtedy przestała rozumieć cokolwiek.
O powrocie do łóżka nie było mowy. Podtarła się czystą częścią prześcieradła, wcisnęła między nogi jakąś szmatkę i wybiegła z kwatery, by zdążyć do izby chorych, zanim obudzi się reszta uczelni.
Na miejsce dotarła spocona, zakrwawiona, na dobrej drodze do załamania nerwowego. Lekarzowi wystarczyło jedno spojrzenie, po czym zawołał asystentkę.
– To jedna z tych sytuacji – stwierdził.
– Oczywiście, rozumiem. – Asystentka wyglądała, jakby ostatkiem sił powstrzymywała śmiech. Rin natomiast nie widziała w tej sytuacji absolutnie nic zabawnego.
Kobieta zaprowadziła ją za parawan, wręczyła świeże ubranie i ręcznik, po czym usadziła na stołku i podsunęła pod nos rycinę z najdrobniejszymi szczegółami ukazującą budowę żeńskich organów.
Być może winą obarczyć należy brak wychowania seksualnego w Tikany. Faktem pozostaje, że do tego poranka Rin nie miała pojęcia o menstruacji. W ciągu następnego kwadransa asystentka lekarza wyłuszczyła dziewczynie ze wszystkimi detalami naturę zachodzących w jej ciele procesów, wskazując rozmaite miejsca na rycinie i wykonując od czasu do czasu wielce obrazowe gesty.
– Tak więc nie umierasz, kochanie. Po prostu twoje ciało pozbywa się wyściółki macicy.
Rin już od dawna siedziała z otwartymi szeroko ustami.
– Co, kurwa?
Do sypialni wróciła opasana pod spodniami szalenie niewygodną uprzężą i ze skarpetą wypełnioną podgrzanym surowym ryżem. Ułożyła sobie ten kompres na dolnej części brzucha, by przytępić ból, lecz skurcze okazały się tak silne, że w porze rozpoczęcia zajęć wciąż leżała bez sił na łóżku.
– Może po kogoś pójdę? – zaproponowała Niang.
– Nie – wymamrotała słabo Rin. – Wszystko dobrze. Idź sobie.
Spędziła w kwaterze cały dzień, rozpaczając nad straconymi zajęciami.
Wyjdę z tego. Będzie dobrze, powtarzała to sobie w duchu raz po raz, by nie ulec panice. Jeden dzień to przecież nie koniec świata. Ostatecznie studenci niekiedy chorują. Poprosi Kitaja, a on na pewno pożyczy jej notatki. Nadrobi.
Problem w tym, że podobna sytuacja miała się odtąd powtarzać cyklicznie. Miesiąc w miesiąc jej przeklęta macica będzie rozpadać się na kawałki, przepełniać ciało rozbłyskami gniewu i sprawiać, że Rin będzie się czuć napuchnięta, niezdarna, oszołomiona i – co najgorsze – słaba. Nic dziwnego, że Sinegard kończyło tak niewiele kobiet.
Doszła do wniosku, że musi coś z tym zrobić.
Gdyby tylko sprawa nie była tak niezmiernie wstydliwa. Potrzebowała pomocy. Na osobę, która mogła już zacząć miesiączkować, wyglądała Venka. Niestety, Rin prędzej padłaby trupem, niż zapytała ją, jak sobie z tym radzi. Ostatecznie wykrztusiła więc krępujące pytanie w rozmowie z Kureel pewnej nocy, gdy była już pewna, że Niang i Venka mocno śpią.
Kureel roześmiała się w ciemności. Bardzo głośno.
– Po prostu chodź w tym pasie na zajęcia. Nic ci nie będzie. A do skurczów przywykniesz.
– A jak często mam to zmieniać? Co będzie, jeśli coś wycieknie przy ludziach? Albo jeśli poplamię sobie mundur? Jeśli ktoś zobaczy?
– Spokojnie – rzuciła Kureel. – Pierwszy raz jest przykry, ale można się przyzwyczaić. Pilnuj cyklu. Będziesz wiedziała, kiedy się tego spodziewać.
Niezupełnie na takie rady liczyła.
– Nie ma sposobu, by się tego pozbyć raz na zawsze?
– Nie. Chyba że wytniesz sobie macicę –