Wojna makowa. Rebecca Kuang
niedowierzania spojrzeniami.
– Bo to niszczy macicę – wyjaśniła po chwili milczenia Arda. – Zabija jeden z ważnych organów wewnętrznych. Potem nie można mieć dzieci.
– Poza tym kurewsko boli – dodała Kureel. – Nie warto.
Ale ja wcale nie chcę rodzić dzieci, przemknęło Rin przez myśl. Chcę zostać tutaj. Skoro ten zabieg mógł powstrzymać menstruacje, skoro mógł jej pomóc utrzymać się na uczelni, było warto. Zdecydowanie.
Kiedy krwawienie ustało, Rin ponownie wybrała się do izby chorych i powiedziała lekarzowi, czego oczekuje. Nie próbował jej niczego tłumaczyć, nie dyskutował. Więcej, sprawiał wrażenie zadowolonego.
– Od lat przekonuję do tego nasze dziewczęta – powiedział. – Nie chcą mnie słuchać. Nic dziwnego, że tak niewiele zostaje was na drugi rok. Moim zdaniem to powinno być obowiązkowe.
Przykazał jej czekać i zniknął na zapleczu, gdzie zmieszał odpowiednie specyfiki. Po dziesięciu minutach wrócił z parującą czarką w dłoni.
Rin sięgnęła po naczynko. Porcelana była ciemna, więc kolor naparu pozostawał zagadką. Zastanowiła się, czy nie powinna poczuć czegoś więcej. Ostatecznie to chyba ważna chwila? Nigdy nie będzie mieć dziecka. Nikt nie zechce jej poślubić. Czy te sprawy nie powinny się dla niej liczyć?
Nie. Nie, oczywiście, że nie. Gdyby chciała się roztyć, wychowując piszczące bachory, zostałaby w Tikany. Do Sinegardu przyjechała właśnie po to, by przed tego rodzaju przyszłością uciec. Czemu miałaby się wahać?
Raz jeszcze zbadała swoją duszę w poszukiwaniu choćby odrobiny żalu. Nic. Nie czuła zupełnie nic, podobnie jak nie czuła niczego, opuszczając Tikany, kiedy patrzyła, jak zakurzone budynki na zawsze znikają w oddali.
– Będzie bolało – przestrzegł lekarz. – O wiele bardziej niż sama miesiączka. W ciągu kilku najbliższych godzin macica ulegnie zniszczeniu. Potem przestanie spełniać swoje funkcje na dobre. Kiedy twoje ciało w pełni dojrzeje, będziesz mogła poddać się operacji usunięcia macicy, ale zanim to nastąpi, moja mieszanka powinna skutecznie rozwiązać problem. Stracisz przynajmniej tydzień zajęć, za to potem będziesz wolna na zawsze. No cóż, przepisy zobowiązują, bym zapytał ponownie: czy jesteś pewna, że tego właśnie chcesz?
– Jestem pewna. – Rin nie chciała się zastanawiać ani chwili dłużej.
Wstrzymała oddech i uniosła czarkę do ust. Skrzywiła się, czując smak.
Lekarz dodał miodu, który miał ukryć gorycz, lecz słodycz wydatnie pogorszyła sprawę. Mikstura smakowała równie okrutnie, jak pachniało opium. Piła uparcie, małymi łyczkami i wreszcie zdołała naczynko opróżnić. Po wszystkim poczuła się jak po sycącym posiłku, brzuch miała rozdęty i dziwnie gumowaty. Kilka minut później podbrzusze zaczęło niepokojąco mrowić, jakby ktoś od środka kłuł ją cienkimi igiełkami.
– Wracaj do łóżka, zanim pojawi się ból – poradził lekarz. – Sam poinformuję mistrzów, że jesteś chora. Wieczorem zajrzy do ciebie pielęgniarka. Nie będziesz odczuwać apetytu, ale na wszelki wypadek poproszę kogoś z twojego roku, żeby przyniósł ci coś do jedzenia.
Rin podziękowała i niepewnym krokiem pobiegła z powrotem do kwatery, przez cały czas trzymając się za brzuch. Ukłucia przeobraziły się w ostry ból, który rozlał się na dolną połowę klatki piersiowej. Miała wrażenie, że połknęła nóż, który niemiłosiernie powoli obraca się w jej trzewiach.
Do łóżka dotarła jedynie cudem.
Ból to po prostu wiadomość, powtarzała sobie. Mogła go zignorować. Mogła… Mogła…
Bolało przeokrutnie. Zaskomlała.
Tej nocy nie tyle spała, co leżała w malignie. Wstrząsana delirycznymi drgawkami wierciła się na posłaniu, oglądając w majakach nienarodzone, bezkształtne dzieci i Tobiego, wbijającego pięć szponów w głąb jej brzucha.
– Rin. Rin?
Zawisła nad nią czyjaś twarz. Niang. Niang trzymająca w ręku drewnianą miskę.
– Przyniosłam ci zupę z zimowego melona. – Dziewczyna uklękła przy Rin i podsunęła jej naczynie do twarzy.
Rin pociągnęła nosem. Wystarczyło. Żołądek zareagował silnym skurczem.
– Nie jestem głodna – wymamrotała słabym głosem.
– Mam jeszcze to. Na ból. – Niang podsunęła jej czarkę. – Lekarz powiedział, że możesz już to przyjąć, jeśli chcesz. Ale wcale nie musisz.
– Kpisz sobie? Dawaj! – Rin wyrwała koleżance naczynko i wypiła duszkiem. Natychmiast zakręciło się jej w głowie. Pokój cudownie odpłynął w dal. Noże przestały masakrować brzuch. Wtem coś podeszło Rin do gardła. Rzuciła się na bok i zwymiotowała do czekającej pod łóżkiem misy. Porcelanę wypełniła krew.
Rin przyjrzała się temu z obłąkańczą satysfakcją. Lepiej, że krwawię z tej strony, pomyślała. Lepiej wypluć wszystko naraz, niż broczyć powoli, miesiąc w miesiąc, latami.
Wciąż jeszcze wymiotowała, kiedy usłyszała, że ktoś otwiera drzwi kwatery.
Po chwili ten ktoś wszedł i stanął obok jej posłania.
– Zwariowałaś – rzuciła Venka.
Rin podniosła na nią wzrok. Z ust ciekła jej krew. Uśmiechnęła się szeroko.
Spędziła, majacząc, w łóżku cztery dni. Wreszcie jednak poczuła się na tyle dobrze, że mogła wrócić na zajęcia. Kiedy ostatecznie zwlokła się z posłania – wbrew zaleceniom Niang i lekarza – okazało się, że narobiła sobie koszmarnych zaległości.
Przegapiła całą część kursu lingwistyki dotyczącą koniugacji mugeńskich czasowników, na historii straciła rozdział opowiadający o śmierci Czerwonego Cesarza, jeśli chodzi o strategię, nie zapoznała się z dokonaną przez Sunziego analizą przewidywań w oparciu o struktury geograficzne, a na medycynie nie dowiedziała się pewnych istotnych szczegółów dotyczących usztywniania złamanych kończyn łubkami. Nie spodziewała się ze strony mistrzów żadnej taryfy ulgowej. I słusznie.
Wykładowcy zachowywali się tak, jakby straciła czas z własnej winy, również całkiem słusznie. Nie miała żadnego usprawiedliwienia, mogła jedynie pogodzić się z konsekwencjami. Pytana, przeważnie odpowiadała błędnie. Na wszystkich kolokwiach dostawała najgorsze noty. Nie narzekała. Przez cały tydzień w milczeniu znosiła wyniosłość mistrzów. Co najdziwniejsze, nie poczuła zniechęcenia – czuła się tak, jakby opadła jakaś zasłona. Pierwsze tygodnie w Sinegardzie spędziła jak we śnie. Oszołomiona wspaniałością miasta i akademii, pozwoliła sobie marzyć.
Teraz życie boleśnie jej przypomniało, że miejsce na uczelni nie jest zagwarantowane na stałe.
Keju nie miał znaczenia. Keju sprawdzał jedynie, czy potrafi powtarzać wykute na pamięć wiersze niczym tresowana papuga. Jak mogła sobie ubrdać, że ten egzamin przygotuje ją do studiów tak ciężkich jak w Sinegardzie?
Jeśli jednak wyniosła z keju jakąkolwiek naukę, brzmiała ona następująco: sukces okupuje się bólem.
A nie parzyła się już od bardzo dawna.
W akademii popadła w samozadowolenie. Rozleniwiła się.
Straciła z oczu stawkę, o jaką toczy się gra. Potrzebowała przypomnienia, że jest nikim – że w dowolnym momencie może zostać odprawiona do domu. Że chociaż w Sinegardzie nie czuła się szczęśliwa, w Tikany czekał