Diuna. Frank Herbert

Diuna - Frank  Herbert


Скачать книгу
popadłeś.

      Paul wyprostował się, po czym włożył sztylet do pochwy nad nadgarstkiem.

      – To, co tutaj robimy, to nie żarty – rzekł Halleck.

      Chłopak skinął głową. Zadziwiła go nietypowa dla Gurneya grobowa mina, głębia jego śmiertelnej powagi. Spojrzał na bordową bliznę po krwawinie przecinającą brodę mężczyzny i przypomniał sobie opowieść o tym, jak Gurney zarobił ją od Bestii Rabbana w niewolniczych sztolniach Harkonnenów na Giedi Prime. I poczuł nagły wstyd, że choć przez chwilę wątpił w Hallecka. A potem przyszło mu na myśl, że powstaniu blizny towarzyszył ból – być może równie wielki jak ten, który jemu zadawała matka wielebna. Odsunął od siebie ową myśl; przejmowała chłodem ich świat.

      – Chyba jednak miałem nadzieję, że sobie pożartujemy – powiedział. – Wszystko tu jest ostatnio takie poważne.

      Halleck odwrócił się, aby ukryć wzruszenie. Piekły go od czegoś oczy. Ból wzbierał w nim jak wrzód i to było wszystko, co mu pozostało po jakimś utraconym wczoraj, z którego odarł go czas.

      „Jakże wcześnie ten dzieciak musi się stać mężczyzną – pomyślał. – Jakże wcześnie musi odczytać ową formułę w głębi własnego umysłu, ów cyrograf brutalnej przestrogi, by zgłosić ten nieunikniony fakt w nieuniknionych słowach: »Melduję się jako najbliższy krewny«”.

      – Wyczułem w tobie chęć zabawy, chłopcze – rzekł, nie odwracając się – i niczego goręcej nie pragnąłem, jak przyłączyć się do niej, ale zabawa się skończyła. Jutro wyruszamy na Arrakis. Arrakis jest naprawdę. Harkonnenowie są naprawdę.

      Paul dotknął czoła klingą trzymanego pionowo rapiera.

      Halleck odwrócił się, dostrzegł salut i przyjął go kiwnięciem głowy. Wskazał ćwiczebny manekin.

      – Popracujemy teraz nad twoim refleksem. Chcę widzieć, jak dajesz tej kukle do wiwatu. Pokieruję nią z tego miejsca, bo stąd będę miał całą akcję jak na dłoni. I ostrzegam, że dzisiaj wypróbuję nowe riposty. Takiego ostrzeżenia nie spodziewaj się od prawdziwego przeciwnika.

      Paul wspiął się na palce i przeciągnął dla rozluźnienia mięśni. Spoważniał, uświadomiwszy sobie nagle, że w jego życiu nastał okres gwałtownych zmian. Podszedł do manekina, klepnął sztychem rapiera włącznik na piersi kukły i poczuł parcie jej ochronnego pola na klingę.

      – En garde! – zawołał Halleck i manekin ruszył do ataku.

      Paul uruchomił swoją tarczę, sparował i odpowiedział.

      Halleck przyglądał się temu, manipulując urządzeniem sterującym. Jego umysł jakby rozdzielił się na dwie części: jedną wyczuloną na potrzeby walki szkoleniowej i drugą kołującą niczym uprzykrzona mucha. „Jestem jak dobrze wyprowadzone drzewo owocowe – myślał. – Uginam się pod ciężarem dobrze prowadzonych uczuć i zdolności, zaszczepionych na mnie co do jednego, a wszystkie one czekają, żeby ktoś inny je zebrał”.

      Z jakiegoś powodu przypomniała mu się młodsza siostra, przed oczami stanęła mu jej wdzięczna twarz. Ale teraz ona już nie żyła – zmarła w burdelu dla żołdactwa Harkonnenów. Lubiła bratki… a może to były stokrotki? Nie pamiętał. Martwiło go to, że nie pamięta.

      Paul zablokował powolne pchnięcie manekina, po czym wzniósł lewą rękę w entretisser.

      „Co za sprytny mały diabeł! – pomyślał Halleck, teraz całkowicie pochłonięty kombinacjami chłopaka. – Ćwiczył i uczył się na własną rękę. To nie jest w stylu Duncana, a ja go też na pewno tego nie nauczyłem”.

      Ta myśl jedynie pogłębiła smutek Gurneya. „Zaraziłem się jego nastrojem” – stwierdził. I zaczął się zastanawiać, czy Paul kiedykolwiek pośród nocy nie nasłuchiwał z przerażeniem czyjegoś łkania w poduszkę.

      – Gdyby życzenia były jak ryby, wszyscy stawialiby sieci – wyszeptał.

      Było to powiedzenie jego matki, a on sięgał po nie, ilekroć ogarniała go niepewność jutra. Po czym przyszło mu na myśl, że byłoby to dziwaczne powiedzenie na planecie, która nigdy nie widziała mórz ani ryb.

      YUEH (yü’e) Wellington (wel’ing-tun), stdrd 10 082–10 191, doktor medycyny z Akademii Suka (rok ukończenia: stdrd 10 112). Żona: Wanna Marcus BG (stdrd 10 092–10 186?). Znany przede wszystkim jako zdrajca księcia Leto Atrydy. (Porównaj: Bibliografia, Aneks VII pt. „Najwyższe warunkowanie” oraz „Zdrada, Wielka”).

      – z Małej Encyklopedii Muad’Diba opracowanej przez księżną Irulanę

      Chociaż Paul słyszał, jak doktor Yueh wchodzi do sali, i w jego krokach wyczuwał chłodne wyrachowanie, dalej leżał twarzą w dół, rozciągnięty na stole po odejściu masażysty. Czuł się cudownie rozluźniony po treningu z Gurneyem Halleckiem.

      – Widać, że ci dobrze – odezwał się Yueh spokojnym, piskliwym głosem.

      Paul uniósł głowę, spojrzał na sztywną postać stojącą w odległości kilku kroków i jednym rzutem oka objął wymiętą czarną szatę, kanciastą bryłę głowy z purpurowymi wargami i obwisłymi wąsami, wytatuowany na czole romb najwyższego warunkowania oraz długie czarne włosy ujęte nad lewym ramieniem w srebrny pierścień Akademii Suka.

      – Ucieszy cię pewnie wiadomość, że nie mamy dziś czasu na normalne zajęcia – powiedział Yueh. – Twój ojciec będzie tu niebawem.

      Paul usiadł.

      – Za to załatwiłem dla ciebie przeglądarkę księgofilmów i parę lekcji na czas podróży na Arrakis.

      – Och.

      Chłopak zaczął wciągać ubranie. Perspektywa wizyty ojca podekscytowała go. Spędzili razem tak niewiele czasu, od kiedy Imperator nakazał im przejąć w lenno Arrakis.

      Yueh zbliżył się do stołu w kształcie litery L, myśląc: „Jakże ten chłopiec rozrósł się w ciągu ostatnich paru miesięcy. Cóż za marnotrawstwo! Och, cóż za bolesne marnotrawstwo”. Ale zaraz się upomniał: „Nie mogę się załamać. Robię to, aby mieć pewność, że moja Wanna nie będzie dłużej cierpiała w łapach harkonneńskich bestii”.

      Paul dołączył do niego przy stole, dopinając bluzę.

      – Co będę studiował w drodze?

      – Oooch, lądowe formy życia na Arrakis. Wygląda na to, że planeta stała się łaskawsza dla pewnych stworzeń lądowych. Nie wiadomo, jakim cudem. Po przybyciu muszę odszukać ekologa planetarnego, niejakiego doktora Kynesa, i zaofiarować mu pomoc w badaniach. – I pomyślał: „Co ja wygaduję? Bawię się w hipokrytę nawet przed samym sobą”.

      – Będzie coś o Fremenach? – zapytał Paul.

      – Fremenach? – Yueh zabębnił palcami po stole, zauważył, że chłopak przypatruje się jego nerwowemu tikowi, i cofnął rękę.

      – Może masz coś o całej populacji Arrakis? – dociekał Paul.

      – Tak, owszem – odparł Yueh. – Ludność dzieli się na dwie główne warstwy: Fremenów, oni stanowią jedną grupę, i pozostałych, czyli mieszkańców grabenu, niecek i panwi. Mówiono mi, że zdarzają się między nimi mieszane małżeństwa. Kobiety z osad w grabenie i panwi wolą za mężów Fremenów, mężczyźni wolą za żony Fremenki. Mają tam porzekadło: „Blichtr płynie z miast, mądrość z pustyni”.

      – Masz ich zdjęcia?

      – Postaram się coś dla ciebie znaleźć. Najciekawszą cechą, oczywiście, są ich oczy, całkowicie błękitne, bez białek.

      –


Скачать книгу