Diuna. Frank Herbert
Hawatowi? Minął mnie w korytarzu jak człowiek biegnący na pogrzeb swego wroga.
Paul uśmiechnął się szeroko. Ze wszystkich ludzi ojca najbardziej lubił właśnie Gurneya Hallecka. Znał nastroje, złośliwości i humory tego olbrzyma, którego uważał bardziej za swego przyjaciela niż za wynajęty rapier.
Halleck przerzucił do przodu balisetę i zaczął ją stroić.
– Nie chcesz gadać, nie gadaj – powiedział.
Chłopak wstał, wyszedł na środek sali i zawołał:
– Cóż to, Gurneyu, przychodzimy w czas walki i zabieramy się do muzykowania?
– Dzisiaj mamy, widzę, dzień zwracania się bez szacunku do starszych – rzekł Halleck. Szarpnął strunę instrumentu, kiwnął głową.
– Gdzie Duncan Idaho? – spytał Paul. – Miał mnie uczyć władania bronią.
– Duncan wyjechał, wiodąc drugi rzut na Arrakis – odparł Halleck. – Z wszystkiego ostał ci się jedynie nieszczęsny Gurney, który wraca prosto z pola walki i rwie się do muzyki. – Trącił następną strunę, nadstawił ucha i uśmiechnął się. – Zresztą rada postanowiła, że tak nędznego wojaka jak ty najlepiej będzie nauczyć muzykowania, aby nie zmarnował sobie życia do reszty.
– No to zaśpiewaj mi jakąś pieśń – powiedział Paul. – Chcę zobaczyć, jak się tego nie powinno robić.
– Cha, cha, cha! – Gurney wybuchnął śmiechem i wykonał Piękne Galatki, a piórko migało jak rozmazana plama na strunach, kiedy śpiewał:
Aaach, piękne Galatki
Dadzą za szmatki,
Za wodę zaś Arrakanki!
Lecz nasze ślicznoty
Dają z ochoty,
Bo lubią to Kaladanki!
– Nieźle jak na tak kiepską do instrumentu rękę – powiedział młodzieniec – ale jeśli moja matka usłyszy, jakie świństwa wyśpiewujesz na zamku, udekoruje twoimi uszami zewnętrzny mur.
Gurney pociągnął się za lewe ucho.
– Dekoracja z nich też kiepska, bo okropnie się zszargały od podsłuchiwania przy dziurkach od klucza, jak pewien znany mi chłopak ćwiczy dziwne przyśpiewki na swojej balisecie.
– Zapomniałeś już, widzę, jak to miło, gdy ktoś nasypie ci piasku do łóżka – rzekł Paul. Ściągnął ze stołu pas tarczy i zapiął go jednym ruchem na biodrach. – Zatem stawaj do walki!
Oczy Hallecka rozszerzyły się w udawanym zdziwieniu.
– A więc to tak! To twoja wredna dłoń dokonała owego czynu! Broń się dziś, paniczu, broń. – Porwał rapier i wywinął nim w powietrzu. – Jestem demonem zemsty!
Paul chwycił bliźniaczy rapier, zgiął w dłoniach klingę, stanął w aguile z jedną nogą wysuniętą do przodu. Przybrał pełną namaszczenia pozę, parodiując doktora Yuego.
– Ale gamonia przysyła mi ojciec do białej broni – powiedział z naciskiem. – Gamoniowaty Gurney Halleck zapomniał podstawowych zasad walki z uzbrojonym i chronionym tarczą przeciwnikiem. – Trzasnął włącznik siły w pasie, poczuł świerzbienie skóry na czole i wzdłuż pleców od pola ochronnego, usłyszał charakterystyczne zmatowienie przefiltrowanych przez tarczę zewnętrznych odgłosów. – Walcząc z tarczą, poruszamy się szybko w obronie, powoli w natarciu – rzekł. – Natarcie ma na celu wyłącznie sprowokowanie przeciwnika do zrobienia fałszywego kroku, wystawienie go na śmiertelny cios. Tarcza zbija szybkie pchnięcie, przyjmuje powolny handżar! – Prztyknął klingą, wykonał błyskawiczną fintę i uciekł do tyłu, sposobiąc się do zwolnionego pchnięcia tak mierzonego w czasie, by zwiodło ślepy system obronny tarczy.
Halleck obserwował akcję i w ostatniej chwili zrobił ćwierć obrotu, przepuszczając stępiony koniec rapiera koło piersi.
– Szybkość znakomita – powiedział – lecz byłeś szeroko otwarty na podstępny kontratak pchlim sztychem.
Paul odstąpił do tyłu, zmarkotniały.
– Powinienem sprać ci tyłek za taką beztroskę – powiedział Halleck. Wziął ze stołu goły handżar i podniósł go. – Coś takiego w ręku przeciwnika może ci utoczyć krwi. Jesteś pojętnym uczniem, jak żaden, lecz ostrzegałem cię, abyś nawet w zabawie nie dopuścił człowieka ze śmiercią w dłoni za zasłonę.
– Chyba nie jestem dziś w odpowiednim nastroju – rzekł Paul.
– W nastroju? – Głos Hallecka zdradzał wściekłość nawet mimo filtru tarczy. – Co ma do tego nastrój? Walczysz, kiedy zachodzi konieczność, i to bez względu na nastroje. Nastrój można mieć do przejażdżki, do amorów albo do gry na balisecie.
– Bardzo mi przykro, Gurneyu.
– Nie nazbyt przykro!
Halleck ożywił swoją tarczę i stanął w pozycji, z handżarem w wysuniętej do przodu lewej ręce i z wysoko uniesionym rapierem w prawej.
– Teraz, powiadam ci, broń się naprawdę!
Dając ogromnego susa w bok i drugiego przed siebie, zaatakował z furią.
Paul cofnął się, parując. Usłyszał trzaski pola, kiedy krawędzie tarcz starły się i odepchnęły, poczuł mrowienie naelektryzowanej od tego zetknięcia skóry. „Co opętało Gurneya? – zadawał sobie pytanie. – On tego nie udaje!” Poruszył lewą ręką i z pochwy nad nadgarstkiem do jego dłoni wsunął się sztylet.
– Zorientowałeś się, że potrzebna ci dodatkowa klinga, co? – mruknął Halleck.
„Czyżby zdrada? – zdumiał się Paul. – To niepodobne do Gurneya!”
Walczyli w całej sali – pchnięcie i parada, finta i riposta. Wewnątrz ochronnych bąbli powietrze stęchło od oddechów, nie była go w stanie wymienić powolna cyrkulacja wzdłuż brzegów osłon. Po każdym zetknięciu się tarcz coraz silniej czuć było ozon.
Chłopak nadal się cofał, ale teraz w kierunku stołu treningowego. „Jeśli zdołam obrócić go przy stole, pokażę mu sztuczkę – pomyślał. – Jeszcze krok, Gurneyu”.
Gurney zrobił krok.
Paul sparował zasłoną usuwającą w dół i zobaczył, że rapier Hallecka zawadza o krawędź stołu. Zszedł z linii ćwierćobrotem, zadał górne pchnięcie rapierem i podjechał sztyletem do szyi przeciwnika. Zatrzymał ostrze centymetr od żyły szyjnej.
– Tego szukasz? – wyszeptał.
– Popatrz w dół, chłopcze – wysapał Gurney.
Paul usłuchał i spostrzegł pod brzegiem blatu handżar Hallecka niemal przytknięty do swego krocza.
– Razem byśmy poszli do nieba – powiedział Gurney. – Ale przyznam, że przyciśnięty walczyłeś nieco lepiej. Zdaje się, że tym razem nastrój ci dopisał. – I wyszczerzył zęby w wilczym uśmiechu, ponownie deformując swą bliznę.
– Ale na mnie napadłeś – rzekł Paul. – Naprawdę ciąłbyś do krwi?
Halleck cofnął handżar, wyprostował się.
– Gdybyś walczył choć odrobinę poniżej swych możliwości. Zrobiłbym ci niezłą krechę, długo byś ją pamiętał. Nie pozwolę, by mój ulubiony adept padł z ręki pierwszego harkonneńskiego łazęgi, jaki stanie mu na drodze.
Paul wyłączył