Między ustami a brzegiem pucharu. Rodziewiczówna Maria
plecy i zaczęła gderać na kogoś innego. Czy pan ma ochotę na drugą wizytę?
– Jeżeli to możliwe, bardzo.
– Ano, to ja pójdę po radę do Jadzi. Niech panu wstęp ułatwi.
– Czy pańska siostra wszechmogąca u staruszki?
– O, Jadzia! Ona, choć zawsze milczy i nawet oczu nie podnosi, z ludźmi co chce robi.
– I z panem.
– I ze mną, wyznaję. Taki u nas zwyczaj. Kobieta zawsze przewodzi: nie matka, to siostra; nie siostra, to żona. Dlatego to one takie harde i nieprzystępne: czują swą siłę. I ja sam nie przeczę, że siostra rozumniejsza ode mnie. Czemuż mam jej nie słuchać?
– Dziwni z was ludzie! Żeby mi przyszło do głowy słuchać rad której z mych znajomych, tobym po tygodniu dostał się do bonifratrów116. Co prawda, nasze damy wolą być prowadzone i kochane. To wygodniejsze.
– Nie mów pan tego pani Tekli.
– Ani pańskiej siostrze?
– O, Jadzia nie należy do zapalonych, wyznaje swobodę zdań117; ale babunia zmyłaby panu głowę.
– Dziękuję. Obejdę się bez tego zaszczytu. Losy zgodnego porozumienia składam w pana łaskawe ręce. Pragnę odjechać stąd w spokoju.
Jan wyszedł, a hrabia spiesznie się ubrał i czekał rezultatu układów pokojowych.
Szły widocznie z wielką trudnością.
Nareszcie zjawił się Jan.
– Gotowe. Babka czeka na pana.
Gdy wychodzili na dziedziniec, wysypała się naprzeciw nich gromadka dzieci z książkami w ręku.
Za nimi z bocznego ganku oficyny wyszła siostra Jana, z łagodnym uśmiechem na ustach tłumacząc coś dwom małym dziewczątkom, pucołowatym, jasnowłosym, w schludnych wełnianych sukienkach. Dzieciaki, zadarłszy główki jak pisklęta, słuchały uważnie młodej opiekunki, potem, ucałowawszy jej rękę, pobiegły za innymi. Młodzi ludzie zbliżyli się do panienki z powitaniem.
– Pani utrzymuje ochronkę118? – zagadnął Niemiec.
– Są to dzieci oficjalistów i służby domowej. Uczę ich religii, historii i robót.
– Ach, co nas ta nauka kosztuje! – wtrącił Jan. – Co miesiąc pismo z bezirku119 płać!
Panna Jadwiga rzuciła mu spojrzenie łagodnej wymówki. Pocałował ją w rękę.
– Już milczę, Jadziuniu! – zaśmiał się serdecznie. – Wszak to nie skarga była. Wiesz, że płacę bez szemrania.
– Pani lubi dzieci? – zagadnął Wentzel.
– Lubię – odparła lakonicznie. Widocznie nie było w jej zwyczaju opowiadać o sobie.
– Babka w ogrodzie; zaprowadź, Jasiu, pana hrabiego.
– A ty, co masz lepszego do roboty?
– Muszę się przebrać do obiadu.
– Aha! Zapomniałem, że czekasz na swego lubego Adama – zaśmiał się, mrugając swawolnie.
Ruszyła brwiami. Żaden nerw nie drgnął na tej lodowatej twarzy.
– Zapomniałeś, że się co dzień przebieram – odparła chłodno, odchodząc ku domowi.
Rozmawiali ciągle po francusku przez grzeczność dla gościa; teraz Jan zaczął po niemiecku, żartobliwie:
– Co prawda, wolę być jej bratem niż narzeczonym. Nie zazdroszczę memu przyszłemu szwagrowi losu. Chwała Bogu, że ten człowiek posiada dobrą dozę cierpliwości.
– Pana siostra jest zaręczona?
– Nie wiem po co, ale jest. Z sąsiadem naszym, Adamem Głębockim. At!…
Nie dokończył, ręką machnął.
– Kiedyż wesele? – badał Croy-Dülmen.
– Nie wiem. Teraz żałoba. Pani Tekla ani słyszeć nie chce o małżeństwie, Jadzia po swojemu milczy na wszystko, a Głębockiego o zdanie nikt nie pyta. W takim stanie sprawy mogą się wlec ad infinitum120, chyba się w to wmiesza opatrzność i ja…
– Myślałem, że w Polsce żenią się tylko z miłości – zauważył Niemiec z uśmiechem.
– Kto ich tam wie, może się i kochają! Ja, znając Jadzię, sądzę, że idzie za Głębockiego przez obowiązek Polki.
– Czy ten pan jest odszczepieńcem?
– Nie, jest bankrutem. Jadzi szkoda ziemi polskiej oddawać w ręce obce: chce ją ratować swym posagiem. Bardzo problematyczne szczęście! Ale oto i babka.
– Pani Tekla gderała za coś na ogrodnika; spojrzała zezem na młodych ludzi.
Jan ją ucałował w rękę – pogładziła go po głowie. Niemcowi kiwnęła tylko po swojemu, sądząc, że jak wczoraj powita ją tylko ukłonem,
Stała się jednak rzecz niesłychana. Dumny panicz schylił pokornie swój hardy kark nisko, bardzo nisko – i rękę babki podniósł do ust jak wnuk i sługa.
Przez oczy staruszki przeszło zdumienie, może radość, ale nie zrobiła żadnej uwagi. On pierwszy zagaił rozmowę – naturalnie po francusku.
– Przepraszam za natręctwo, ale nie mogłem się zdecydować odjechać po wczorajszym rozstaniu. Może mi się uda pojednać pa… – zająknął się – pojednać babkę z Niemcami, chociażby ze mną jednym.
– Jeżeli nie masz innego zamiaru, to możesz sobie zaraz jechać i nie wracać. Pozwalam ci tu pozostać pod warunkiem, że mi nie wspomnisz nawet ich nazwy. Jesteś młodzik, możesz zmieniać sto razy zdanie, a ja, mój panie, siedemdziesiąt lat przeżyłam i pewnie, że nad grobem dla twoich pięknych oczu mych zasad nie zmienię. Dosyć o tym, jeśli chcesz obiadować w Mariampolu.
– My, babciu, od wczoraj rozmawiamy, ani razu nie wspomniawszy narodowości – rzucił pojednawczo Chrząstkowski.
Zamiast się uspokoić, zaperzyła się jeszcze bardziej.
– Już ty mi się tylko za przykład nie stawiaj! Gotóweś121 jeszcze zaprzyjaźnić się z Niemcem, tego Szwaba za kolegę obrać.
Croy-Dülmen skłonił się z uśmiechem.
– Świadczę się niebem122, że nie pierwszy wymówiłem tę okropną nazwę.
– Z konieczności, jakże mam powiedzieć? Jesteś Szwab, opite bawarem123 Niemczysko!
– Jako żywo, nigdy piwa nie pijam! Nie lubiłem go nawet będąc studentem; a co do nazwy, jestem przecie ochrzczony, dla rodziny mam imię jak każdy.
Staruszka coś zamruczała. To wezwanie do pokrewieństwa nie rozczuliło jej bynajmniej, a jednak było to w ustach hrabiego monstrualne ustępstwo.
Za podobne zestawienie pojedynkował się cztery razy w życiu – uważał je za sromotę i obelgę. W tej chwili, gdy kończył zdanie, ze szpaleru wyszła do nich smukła postać panny Jadwigi. Musiała słyszeć, bo po raz pierwszy spojrzała w oczy hrabiego i uśmiech lekko ironiczny drgał wokoło poważnych ust. Spotkali się wzrokiem – poczerwieniał jak winowajca złapany na gorącym uczynku zdrady i spuścił oczy zawstydzony.
Ach, ta nieszczęsna rozmowa na wiosnę!
116
117
118
119
120
121
122
123