Między ustami a brzegiem pucharu. Rodziewiczówna Maria

Między ustami a brzegiem pucharu - Rodziewiczówna Maria


Скачать книгу
ruszył na schody, skacząc po cztery stopnie.

      Od urodzenia tak się nie zmęczył i od urodzenia nie odwiedzał plenipotentów – dawał audiencje u siebie w pałacu. Toteż, gdy zadzwonił – Sperling, otwierający zamiast lokaja, aż się cofnął z podziwu.

      – Pan hrabia? Co się stało?

      – Gdzie listy, któreś ode mnie zabrał?

      – Są u mnie.

      – Pokaż ten z dzikim podpisem, z Poznania, gdzie pytają o metrykę mej matki.

      – Zaraz, proszę do gabinetu.

      Weszli do izdebki, zawalonej foliałami94; przy biurku pisała młoda kobieta.

      – Moja żona, hrabia Croy-Dülmen – przedstawił adwokat, a potem, zwracając się do niej, spytał:

      – Gdzie są listy hrabiego, Lili?

      Kobieta w milczeniu podała pakiet, skłoniła się i wyszła.

      Sperling przerzucił zwitek, Wentzel targał wąsy. Nareszcie znaleziono kwestionowany95 list. Nosił adres pałacu Pod Lipami i pisany był złą niemczyzną. Hrabia go znalazł w stosie innych na biurku, odczytał, a ponieważ był w interesie prawnym, polecił odpowiedzieć Sperlingowi. Teraz porwał go gorączkowo i przeczytał raz, drugi; zawierał, co następuje:

      „Szanowny Panie! W imieniu pani Tekli Ostrowskiej udaję się do niego w następującym interesie. Po zgonie śp. Wacława Ostrowskiego, w maju bieżącego roku, potrzebne są dla formalności prawnych spadkowych: metryka i świadectwo ślubu i zgonu śp. Jadwigi Ostrowskiej hrabiny Croy-Dülmen, o które to papiery w kopii ośmielam się upraszać. Na koszta stemplowe i pocztowe załączam 25 marek ufając, że Szanowny Pan drobnej tej prośbie nie odmówi.

      Przy czym pozostaję z należnym szacunkiem

Jan Chrząstkowski.

      Adres mój następujący: Provinz Posen, poczta Braniszcze, majątek Mariampol”.

      Wentzel przetarł oczy i powtórzył półgłosem:

      – Chrząstkowski, Chrząstkowski! – potem spojrzał na Sperlinga i spytał – Aleś jeszcze nie odpisał, sądzę?

      – Owszem. Nie odkładam nigdy do jutra.

      – Człowieku! I cóżeś odpisał?

      – Co pan hrabia polecił: że nie ma ani czasu, ani ochoty na szperanie w dokumentach, a papierów po matce nie wie nawet gdzie szukać; dawno je darował szczurom.

      – Donner und Blitz96! Czarno na białym… Taka monstrualna obraza! Czyś zwariował?

      – Nie ja, panie hrabio – rzekł z ukłonem jurysta.

      – I list poszedł?

      – Przed godziną.

      Wentzel garściami wziął się za włosy.

      – Trzeba go wycofać!

      – Poczta nie wydaje.

      – Zum Kuckuck97 poczta! Ja ją własnymi rękami podpalę, byle ten nieszczęsny list zatrzymać. Prędzej, bierz kapelusz, jedźmy.

      I stała się rzecz niesłychana: Wentzel, patriota i zapaleniec pruski, klął tego wieczora zarząd niemiecki, złajał od „lumpów” urzędników pocztowych, groził pobiciem starszemu, proponował łapówki – i nareszcie około północy znalazł się w kancelarii cyrkułu98, oskarżony o naruszenie porządku, o gwałt, o nieposzanowanie przepisów, o obraźliwe słowa i ruchy.

      Sperling dawno był uciekł. Bojąc się awantury i rozgłosu młody człowiek uznał się winnym, zapłacił sto marek kary i został przez żandarmów odprowadzony do karety.

      Postawił jednak na swoim: list Sperlinga miał w kieszeni – okazał się mocniejszym nad rygor pruski.

      Nazajutrz ciocia Dora wracała wcześniej z rannej mszy rozpromieniona powrotem wychowańca. Radość przy spotkaniu z nim zagłuszyła dawny żal, zawód i słuszne oburzenie. Przyjęła go zgodnie z parabolą99 o synu marnotrawnym.

      Powóz jej wyminął przy bramie inny. Był to wolant hrabiego – a dalej dorożka, przy której krzątał się Urban, ładując walizy.

      Cioci Dorze zastygła krew w żyłach.

      – Co ty robisz? – spytała lokaja.

      Nim zdołał odpowiedzieć, hrabia się zjawił w paltocie i kapeluszu, nakładając rękawiczki.

      – A, ciocia wraca od św. Jadwigi! – zagadnął wesoło. – Dzień dobry!

      – Co to jest? Gdzie ty jedziesz?

      – Ja jadę do św. Jadwigi!

      – Do kościoła? Z rzeczami?!

      – Uhm, myślę odprawiać tam rekolekcje!

      – Co ty gadasz! Takie nieładne żarty! Mów prawdę. Kiedy wrócisz?

      – Po rekolekcjach. Do widzenia! Czy kupiła już ciocia chińskie dziecko?

      – Pfe! Dorosły człowiek, a błaznuje jak łobuz! Jesteś źle wychowany!

      – No, to mi ciocia pierwsza mówi w życiu! Ach! Ja nieszczęśliwy! Czyż nigdy nie znajdę łaski w cioci oczach? To mnie do grobu wpędzi!

      Załamał ręce ruchem teatralnego kochanka. Panna Dorota zakryła twarz aksamitnym modlitewnikiem i podreptała szybko na górę.

      – Marsch100! – zakomenderował hrabia stangretowi.

      Wolant wytoczył się na ulicę i popędził na dworzec kolei.

      Wentzel był tak zajęty, że nawet nie spojrzał w okna hrabiny Aurory. Co prawda, nie ciekawy był zobaczyć admirała.

      V

      Z pomocą karty geograficznej odnalazł Croy-Dülmen miejscowość Braniszcze.

      Była to duża wieś o dziesięć wiorst od kolei żelaznej, przerżnięta szosą i posiadająca pocztę, telegraf, doktora, aptekę, szkółkę i oberżę „Pod Smokiem”.

      Do owej tedy oberży w ulewny deszcz, odkrytą kariolką bez resorów, zajechał pewnego wieczora panicz berliński z nieodłącznym Urbanem, obydwaj zziębnięci, potłuczeni i w szkaradnych humorach. Lokaj przez uszanowanie milczał, hrabia klął. Istotnie, ciężka to była wyprawa.

      Blichtr niemiecki ginął o parę kroków za plantem101 kolei – dalej leżał kraj obcy, nieprzyjaźni ludzie, nieznane stosunki, niezrozumiały język.

      Zaborcy skaleczyli mowę miejscową, a nie nauczyli swojej – z tego stworzył się żargon, którego ani rodowity Niemiec, ani Polak z innych stron nie potrafiłby zrozumieć. Był to bigos słowiańsko-germański, przeraźliwy.

      W oberży gospodarz powitał dostojnego gościa tysiącem ukłonów; należał do jakiejś nieokreślonej rasy, wyrażał się jak krowa po hiszpańsku.

      „To dopiero Metys polsko-pruski!” – pomyślał Wentzel wzgardliwie.

      Dnia tego nie można było myśleć o dalszej podróży. Rozgościł się w najlepszej izbie, zjadł kolację i legł spać, zdając bezpieczeństwo swej osoby i mienia w ręce wiernego Urbana.

      Gdy się obudził, na świecie było południe.

      Bolały go członki od twardej pościeli, a głowa od mocnej woni siana; przez chwilę nie wiedział, gdzie się znajduje.

      – Urban!


Скачать книгу

<p>94</p>

foliał (z łac.) – księga wielkich rozmiarów. [przypis edytorski]

<p>95</p>

kwestionowany – tu: ten, o który pytano. [przypis edytorski]

<p>96</p>

Donner und Blitz (niem.) – przekleństwo: do stu piorunów (dosł. grzmot i błyskawica). [przypis edytorski]

<p>97</p>

zum Kuckuck (niem.) – przekleństwo: do diabła (dosł. do kukułki). [przypis redakcyjny]

<p>98</p>

cyrkuł – okręgowy posterunek policji; komisariat (w zaborze ros.). [przypis edytorski]

<p>99</p>

parabola – przypowieść. [przypis edytorski]

<p>100</p>

marsch (niem.) – marsz (forma rozkazująca czasownika). [przypis edytorski]

<p>101</p>

plant – teren wydzielony pod torowisko kolei. [przypis edytorski]