Strzemieńczyk, tom drugi. Józef Ignacy Kraszewski
milczał w stół patrząc długo… Oba jeszcze wahali się z wywnętrzeniem zupełnem, Niemiec dodał.
– Gdyby wola była do układów, środkiby się znalazły. Popróbowaćby należało.
– Lecz z naszej strony pierwszy krok jest niemożliwy – wtrącił mistrz.
Zachwiały się dalsze w tym przedmiocie rozprawy. Spytany Lauen nie chciał się przyznać, że był wysłanym od Albrechta.
– Ale to bije w oczy – rzekł mu Grzegorz. – Jakkolwiek ja w rzeczy rządowe nie wdaję się i nie rozumiem na nich… odgaduję żeście tu, do mnie, nie dla odświeżenia wspomnień Heidelbergskich przybyli.
Lauen śmiać się zaczął sucho.
– Sądź sobie jak chcesz! – zawołał – przyznać musisz, że niema w tem nic zdrożnego iść z gałęzią oliwną i być zwiastunem możliwego pokoju…
– Lecz jestże on możliwy?…
Naciśnięty raz jeszcze Lauen się rozpiął nareszcie.
– Cóżbyście powiedzieli na to, gdyby zamiast jednej korony dzisiaj, dwie się wam zapewniło w przyszłości. Jest to myśl moja. Król Albrecht syna nie ma, tylko dwie córki, spodziewa się wprawdzie jeszcze… ale najpodobniej córka to będzie znowu. Dla dwu starszych Władysław i Kaźmirz byliby mężami pożądanemi… a po nich Czechy i Węgry wzięliby bez krwi przelewu.
Grzegorz słuchał z uwagą. Myśl ta uderzyła go silnie, znajdował ją szczęśliwą, wielką.
– Albrecht by się zgodził na to? – zapytał.
– Tak sądzę – mówił Lauen – pod pewnemi warunkami. Żądałby zapewne od przyszłych zięciów sojuszu i pomocy…
Mistrzowi im więcej rozważał to, więcej się podobał pomysł Lauena, a raczej plan, z którym był wysłany, gdyż nie można było wątpić, iż tego z siebie wysnuć nie mógł.
Podał rękę Niemcowi z wyrazem radości i przejęcia, których nie taił.
– Myśl jest wielka, piękna, szlachetna – rzekł – nie wiem i wątpię, czy ją zdołamy przyprowadzić do skutku, ale dla niej ważyć coś warto… Zatrzymaj się tu, spróbuję.
Nie będą jednak taił przed tobą – dołożył – że przywiezienie jej tutaj, w chwili gdy wojska nasze do Czech wychodzą, zdradza, że się nas obawiacie… Jeżeli to uderzy innych jak mnie!
Lauen się zmięszał…
– Cóż poczniemy? – zapytał.
– Myśl ta od was by wychodzić nie powinna – dodał Grzegorz…
– Poddajcie ją sami…
– Nie mam ani powodu, ni podstawy… Z tem wszystkiem – odezwał się mistrz po namyśle – pozostańcie tu, dajcie mi czas, uśmiecha mi się… będę ważył i próbował…
Podali sobie ręce…
– Tak – rzekł Lauen wzdychając – nie mylisz się, potrzebujemy nietylko pokoju ale posiłków. Turcy nam zagrażają, Czechy się burzą. Nóż mamy na gardle.
– Idź do gospody – odparł Grzegorz – i milcz…
Rozstali się tak, a mistrz cały przejęty przywiezioną sojuszu nadzieją, natychmiast się udał do królowej.
Zanadto jednak pochlebiał sobie, sądząc się zdolnym do przebiegłego poprowadzenia tego, co mu serce poruszało.
Przy wieczerzy, do której królowa matka, król, Kaźmirz młody, kanclerz i kilku starszych urzędników dworu zasiadło, nielicząc młodzieży rówiesnej, bez której Władysław obejść się nie mógł, zaczęto mówić o wyprawie do Czech.
Grzegorz przybrał wesołą twarz i począł mówić, jakby dworując, żartobliwie.
– Miłościwa pani! po co by to nam ta wojna i zapasy. Ot, król Albrecht ma dwie córki, a u nas jest dwu młodzieńców, posłaćby w swaty, razem z oblubienicami dwie korony by przyszły!!
Królowa Sonka zadumała się trochę.
– Tak, niebyłoby to złem, ale córki młode, i oni młodzi, nimby do małżeństwa przyszło, długo czekać potrzeba… a wszelkie kontrakty i poręki niewiele ważą.
Zresztą niewiadomo czy Albrecht by zgodził się na to…
Grzegorzowi wyrwało się nieopatrznie.
– Tak pewnym tego jestem, że gardłobym stawił.
Zdradził się temi słowy, postrzegł to sam, chciał poprawić, zawikłał.
Wszyscy nań patrzeli zdziwieni, królowa matka, która o królestwach dla synów roiła tylko, natychmiast po wieczerzy pozwała danym znakiem Grzegorza do siebie. Nastała na niego, iż mówić nie mógł napróżno przy wieczerzy z taką pewnością o córkach Albrechta, gdyby myśli mu tej ktoś nie poddał.
Mimo całego swego rozumu, nieumiejący kłamać mistrz, brzydzący się drogami pokątnemi, przyznał się w końcu królowej, że pomysł ten w istocie nie wyszedł z niego, ale dawny towarzysz i znajomy z Niemiec, w rozmowie mu go na wiatr rzucił.
Królowa nacisnęła gwałtownie, dowiadując się o owego Niemca, i dobyła z Grzegorza, iż się jeszcze w Krakowie znajdował.
Z żywością, która się w niej objawiała, gdy o synów chodziło i o zabiegi dla nich, mogące zdumieć biskupa, a dowieść mu jak Sonka umiała chodzić około ich przyszłości, nakazała Grzegorzowi, aby Lauena nazajutrz do niej przyprowadził.
Poleciła mu tajemnicę jak największą. Odgadywała łatwo, iż to był wysłaniec Albrechta, a obawiała się, aby on z kim innym o tem jak z nią nie mówił, była zazdrośną. Nie chciała się dać wyprzedzić.
Im większą stawała się potęga Zbigniewa biskupa, tem ją goręcej chciała przeciwważyć wielką zabiegliwością swoją i niezmordowanemi staraniami.
Lauen zapewniwszy się, że sam będzie u królowej, poprowadzony bocznemi przejściami, znalazł się wobec natarczywej, badającej niemiłosiernie, wyzywającej na słowa królowej. Nie zdradził się jednak więcej niż chciał. Nie miał zdolności Grzegorza z Sanoka, ale przebiegłości daleko więcej od niego.
Mistrzowi potem poleciła królowa rozmówienie się bliższe z Lauenem… Myśl nie została odrzuconą. Dwie korony w miejscu jednej zachwiały macierzyńskiem sercem. Spełniłyby się w ten sposób jej marzenia i przepowiednie.
Stanęło na tem, aby posłowie do układów wyprawieni byli z Lauenem do króla Albrechta. Nikt o tem wiedzieć nie miał.
Wyprawić wszakże poselstwa nie można było bez wiedzy biskupa… Poza plecami jego, królowa wszystko mogła przygotowywać, ale bez niego dokonać nic nie godziło się jej, aby nie narazić męża tak wielkiego znaczenia i przewagi.
Biskup daleko radośniej przyjął wiadomość o projekcie, niż wybór Kaźmirza, któremu dotąd był przeciwny. Chętnie się godził na układy, na sojusz, na danie posiłków, byle Polska sama od wojny była wolną.
– Błogosławiona myśl – rzekł – jeżeli nie jest na to rzuconą, aby dać czas Albrechtowi, gdy my układać się będziemy, dopełnić koronacyi w Pradze i zniszczyć znaczenie wyboru…
Odgadł biskup przenikliwy, gdyż układy się przeciągnęły, spełzły na niczem, i Kaźmirz pozostał w domu, a wysłane wojska daremną odbyły nie bez strat wyprawę…
Wśród tych starań, których niepowodzenie królowej nie zrażało, gdyż zaledwie jedno spełzło na niczem, natychmiast rozpoczynała nowe jakieś zabiegi, czas upływał rączo…
Nadszedł rok 1439…
Wiedziano