Strzemieńczyk, tom drugi. Józef Ignacy Kraszewski

Strzemieńczyk, tom drugi - Józef Ignacy Kraszewski


Скачать книгу
to znalazły się tysiące na wyprawę do Czech…

      Rodziła się wątpliwość, czy trzynastoletni królewicz miał wprost sam osobą swą iść i zyskiwać sobie serca młodością i miłością, jaką ona obudza…

      Tu, królowa nawet zachwiała się… Kaźmirz był gotów, Władysław rwał się, ale go nie puszczono stanowczo, panowie Rady nie chcieli nawet dozwolić jechać królewiczowi. Tylko dowódzcy tego oddziału, który był do Czech przeznaczony, pragnęli mieć z sobą obranego króla jako chorągiew…

      Nie było najmniejszej wątpliwości, że do walki przyjść musiało. Możnaż było na jej niepewne losy narażać wyrostka?

      Były dnie, że królowa stawała się matką, cisnęła do piersi Kaźmirza i dać go nie chciała. Przychodziły potem inne, gdy blask korony ją onieczulał i zaślepiał, gotową była puścić syna.

      Zwyciężyła w końcu matka nad królową i Kaźmirz do Czech nie poszedł…

      W jego miejscu, wrzący chęcią boju Władysław, który już doścignął pełnoletności, chciał sam iść wojować… Jednomyślnie się temu sprzeciwiono…

      Niepokój był i wyczekiwanie na zamku krakowskim, gdy po upływie kilku miesięcy Grzegorz z Sanoka ujrzał jednego dnia wchodzącego do swej komory, w której pracował nad ulubionym poetą, człowieka zupełnie mu nieznanego.

      Był to mężczyzna lat już czterdziestu kilku, z postawy wnosząc dworak i człowiek dostojny. Ubiór skromny, był ze smakiem i pewną wytwornością dobrany do twarzy i postaci. Twarz całkiem nieznana, głos, gdy się odezwał, również nic mu nieprzypominający, przywitanie pierwsze uczyniły chłodnem. Nieznajomy nie mówił nazwiska swego i uśmiechał się dziwnie.

      – Mistrzu Grzegorzu – odezwał się do niego – czy pamiętacie jeszcze młodsze lata wasze i wędrówki po Niemczech?

      Wszakże się nie mylę, podróżowaliście wiele?

      – Tak – odparł Grzegorz, któremu to przypomnienie lat młodszych było przyjemnem – podróżowałem jako jeden z vagantów, per pedes apostolorum.

      – Przypomnicie więc sobie może wasz pobyt w Heidelbergu? – dodał nieznajomy.

      Mistrz popatrzył z uwagą wielką na mówiącego.

      – Lauen? – zawołał podając rękę. – Nieprawdaż?

      Nieznajomy obie ręce ku niemu wyciągnął.

      – Tak! Lauen – rzekł z pewnem wzruszeniem. – Nie poznaliście ranie zrazu, a i ja, gdybym nie wiedział kogo mam przed sobą, nie domyśliłbym się w poważnym duchownym, wesołego młodzieńca, który tak cudnym głosem pieśni Beanów śpiewał.

      – Przeszły te czasy! – westchnął mistrz – pieśni się zapomniały, smutek duszę ogarnął.

      Siedli przy sobie.

      – Lecz zkądże wy tutaj! – począł gospodarz. – Widzę żeście w świeckim stanie zostali, co was tu do Polski przygnało?

      Zapytanie to zdawało się nieco kłopotać przybyłego, chociaż powinien był do niego być przygotowanym.

      – Jestem… w podróży na Szląsko, dokąd mnie moje familijne powołują sprawy. Rodzina mojej matki ma tam posiadłości. Dowiedziałem się o was w Krakowie i umyślnie się zatrzymałem, aby z wami dawne dobre czasy przypomnieć…

      – Jakiż stan obrałeś sobie? – wtrącił Grzegorz.

      – Służyłem dworsko przy cesarzu Zygmuncie – mówił Lauen – a teraz liczę się już tylko do orszaku króla Albrechta, chociaż żadnych nie pełnię obowiązków.

      Mówiąc to nieco oczy spuszczał i rumienił się, wąsy pokręcał, bąkał jakoś nieśmiało.

      – Mówiono mi – dodał – że wy stanowisko zaszczytne zajmujecie przy młodym królu. Do tej pory jużbyście zaprawdę powinni byli dobić się bardzo wysokiego dostojeństwa.

      – Nie pragnę go!! – żywo przerwał Grzegorz – wierz mi, że pokój i pracę nad księgami nad wszystko przenoszę.

      Zmuszono mnie przy młodym królu być na usługach, lecz jest to służba nieoznaczona, nieciężka i ledwie na to nazwanie zasługująca. Tem lepiej.

      – Król wasz młodziuchny, wytrawniejszych mężów rada mu potrzebna – odezwał się Lauen.

      Postrzeżenie to Grzegorz milczeniem zbył, zająwszy się gościnnem przyjęciem dawnego znajomego.

      Lauen, ubogi szlacheckiego pochodzenia współuczeń, naówczas się do stanu duchownego sposobił. Pewna sympatya i podobieństwo charakterów ich łączyło. Oba lubili poezyą i śpiewy…

      Grzegorz treściwie zaczął opowiadać o swoim powrocie do kraju i tem, co go tu spotkało. Starzy przyjaciele patrzyli na się, mówili i pewno znajdowali w sobie wielką zmianę. Czasem który z nich uderzył o dawną nutę wesołą, uśmiechnęli się i wnet poważnieli oba.

      – Prawdaż to, – po długim przestanku zagaił Lauen, – że młodszy wasz królewicz do Czech się wybiera przeciw Albrechtowi?

      – Wybrano go – rzekł Grzegorz – a korony się nie odrzuca.

      – Tak, ale tę wam krwawo zdobywać przyjdzie.

      – Zdaje się, że się do tego przygotowują – odpowiedział mistrz – lecz mnie się o te sprawy nie pytajcie, bo mam wstręt do nich i nie rad się mięszam.

      – Jednakże codzień się one o wasze uszy obijać muszą? – pytał Lauen.

      – Tak, jednem uchem wlatując, a drugiem daję im wyjść, aby mi głowy nie zaprzątały – mówił Grzegorz.

      Lauen się zdawał namyślać, i rzekł po chwili.

      – Mnie one żywiej obchodzą, bom z nauką i książkami zerwał, i stałem się próżniakiem, a bądź co bądź, zięć Zygmunta jest moim panem. Albrecht jest mężem szlachetnym, mielibyście w nim dobrego sprzymierzeńca, a robicie go sobie wrogiem. Jest to człowiek silnej woli, wytrwały i czynny, niełatwo go spożyjecie, a Czech się on nie wyrzecze…

      – Wszystko to może być – rzekł Grzegorz – ale u nas ochota do wojny przemogła, wojsko się zbiera i albo już wyciągnęło, jak sądzę, lub wkrótce wyjdzie do Czech.

      – Spotka się tam z Albrechtowem – dodał Lauen.

      O ile Grzegorz nie okazywał skłonności do rozmowy na ten ton nastrojonej, o tyle przybysz zdawał się ją chcieć w nim utrzymać. Uderzyło to w końcu mistrza.

      Godzina i więcej przeszła na takich obojętnych pytaniach i odpowiedziach… Wstał w końcu Lauen i choć nie z wielką chęcią, zabrał się do odwrotu. Pomyślał trochę i siadł znowu.

      – Wojna – rzekł – jest zawsze klęską, wy jesteście przy królowej i królu, ja mam przystęp do Albrechta, cobyście rzekli, gdybyśmy spróbowali jej zapobiedz?

      Poruszył ramionami Grzegorz ździwiony.

      – Nie czuję się do tego powołanym – odpowiedział.

      – Mówmy otwarciej – szepnął Lauen. – Zaufać wam mogę. Gdybym ja, przypuśćmy był wysłany dla wyrozumienia, czy się jaki środek pojednania i zbliżenia nie znajdzie?

      – Musiałbym się z tem odnieść albo do królowej lub do biskupa – rzekł Grzegorz – bo ja tu nie mam ani znaczenia, ni głosu…

      – Temu mi się wierzyć nie chce…

      – Nie żądam ich – dodał Grzegorz – lecz mieliżbyście w istocie poselstwo tego rodzaju…

      – Poselstwo! nie – rzekł Lauen – lecz gdybym coś uczynił w tej sprawie, ufam,


Скачать книгу